Witajcie!

Oto czwarta część przygód Minerwy McGonagall i Albusa Dumbledore - kontynuacja historii opisywanej wcześniej w ,,Była jego uczennicą", ,,Była jego przyjaciółką", ,,Była jego jedyną słabością", do których przeczytania serdecznie zachęcam.

Przepraszam tych, którzy z niecierpliwością czekali na tą część - wasze ostatnie komentarze dały mi wiele do myślenia i postanowiłam zmienić kilka rzeczy w już napisanych rozdziałach, dlatego to tak długo zajęło. Niemniej jednak ostrzegam, nie róbcie sobie nadziei, że teraz, po wojnie z Grindelwaldem wszystko się ułoży i będzie cukierkowo-kolorowo. Apeluję o cierpliwość, bo pewne kwestie rozwiążą się dopiero w finałowej części, dodatkowo proszę, zaufajcie mi, że przemyślałam to wszystko dość gruntownie. Ta seria jest moją pierwszą przygodą z dłuższym pisaniem, dlatego nie jest idealnie, ale wciąż nad tym pracuję.

Dla wyjaśnienia, tom ten jest najbardziej chaotyczny, ze względu na dość duże przeskoki chronologiczne, ale uwierzcie, ta historia nie miałaby końca, gdybym chciała opisywać każdy rok życia naszych głównych bohaterów. Zaczynamy w 1952 r., gdy Minerwa dojrzewa do decyzji opuszczenia Ameryki po siedmiu latach badań transmutacyjnych. I choć uwielbiam opisywać magiczny świat, jego funkcjonowanie i problemy targające magiczne społeczności, uznałam, że amerykańska społeczność czarodziejów jest dość dokładnie ukazana w ,,Fantastycznych zwierzętach", a że sama kultura USA to nie jest coś, w opisywaniu czego czułabym się pewnie, wolałam to sobie odpuścić. Tak więc wrócimy do Wielkiej Brytanii, która jednak jest już zupełnie inna, bo wojna zmieniła porządek społeczny znany Minnie z jej dzieciństwa. W tomie tym nie zabraknie starych znajomych, jak Moody, Poppy czy Augusta, pojawią się też kolejne, znane z kanonu postacie (Huncwoci, Lily, Severus, rodzina Weasley i inni). Chronologicznie starałam się trzymać kanonu, aczkolwiek trochę zmieniłam lata życia Franka Longbottoma, Nimfadory Tonks i starszych dzieci Weasleyów żeby bardziej pasowały do mojej koncepcji. Ostatnie rozdziały tego tomu to 1981 r i sytuacje związane z tym, co wydarzyło się na Privet Drive. Niektóre dialogi będą dla was znajome, bo są zaczerpnięte wprost z kanonu, który oczywiście należy do JK Rowling.

Fascynujące, jak odmiennie czasem widzicie całą tą historię, wasze opinie są ogromną inspiracją i zmuszają mnie do patrzenia na to wszystko z wielu perspektyw, co jest szalenie pasjonujące, dlatego cokolwiek sądzicie i myślicie nie wahajcie się napisać.

Ach, za bardzo się rozpisałam, a chyba nie podkreśliłam najważniejszego - Albus i Minerwa będą tutaj głównie walczyć o utrzymanie swojej przyjaźni, bo obydwoje są zaślepieni przez swoje poczucie winy i wierzą, że nie są dość dobrzy dla siebie nawzajem, że to drugie zasługuje na kogoś lepszego i na zupełnie nowy początek. Fluffy w moim wykonaniu nie są najwyższej, ba, nawet dobrej jakości - wybaczcie, pozostaje mi mieć nadzieję, że znajdziecie tu coś co wam się jednak spodoba.

Emeraldina

ooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooo

1952

Minerwa McGonagall z rezygnacją odłożyła futro na wieszak przy drzwiach i z cichym westchnieniem ulgi zrzuciła wysokie kozaki ze stóp.

Był luty 1952 r. Wiedźma, znana niegdyś w Wielkiej Brytanii pod tytułem lady Minerwy Aurelii McGonagall, była teraz prawie trzydziestoletnią badaczką tajemnic magii. Zamieszkiwała niewielki domek na obrzeżach miasta niedaleko Instytutu Czarownic z Salem.

Szybkim ruchem różdżki włączyła stojące na parapecie w salonie radio. Dostała ten mugolski wynalazek od swoich sąsiadów siedem lat temu, gdy odwiedzili ją z wielkim ciastem, chcąc powitać nową mieszkankę swojej ulicy. To był miły gest z ich strony, a Minerwa szybko przyzwyczaiła się do szumu muzyki – dzięki mugolskiemu wynalazkowi miała też pojęcie o tym, co działo się na świecie. Najważniejsze jednak, że nie czuła się tak samotna.

Teraz, przy dźwiękach jakiejś smutnej, a jednocześnie pompatycznej melodii, Minerwa powlokła się do kuchni, by przygotować jakiś posiłek. Dochodziła dziesiąta w nocy, a ona była zbyt zmęczona, by wymyślić coś wyrafinowanego, więc wstawiła mały kociołek wody na makaron. Szybkim zaklęciem posiekała kupione wczoraj pomidory i paprykę. Wrzuciła je do innego kociołka i zaczęła dodawać zioła. Kuchnia Minerwy przypominała raczej laboratorium czarownicy – prawdę powiedziawszy, Minerwa czasem prowadziła tu badania, a posiłki jadła w Instytucie. Dziś jednak była tak pochłonięta pracą, że zapomniała o jedzeniu. Skutki tego były oczywiste – padała z nóg, a jej brzuch głośno domagał się posiłku.

Wykonała dwa koliste ruchy różdżką, wprawiając w ruch dwie łyżki – jedna mieszała makaron, druga sos. Minerwa skinęła głową z zadowoleniem, gdy wyczuła kuszący, pomidorowy zapach. Dla dopełnienia dzisiejszego grzechu poszła do salonu, by z kredensu wydobyć butelkę wyśmienitego czerwonego wina. Nalała sobie obficie w kryształowy kieliszek z wygrawerowanym orłem Roweny. Upiła łyk, częściowo skupiając się na smaku trunku, a częściowo na słowach radiowego spikera:

- … BBC dzisiaj poinformowało o śmierci brytyjskiego króla, Jego Królewskiej Mości, Jerzego VI.

Minerwa o mało nie zakrztusiła się winem, gdy dotarł do niej sens usłyszanych słów. Odłożyła kieliszek i pośpieszyła do radia, by lepiej słyszeć.

Król zmarł spokojnie, we śnie, w ukochanej rezydencji Sandringham w Norfolk. Jego następczyni, księżniczka Elżbieta, jest w drodze powrotnej do Zjednoczonego Królestwa z Afryki, gdzie odbywała oficjalną podróż w interesie Korony.

Myśli Minerwy nie popłynęły jednak ku nowej królowej, ani ku jej pogrążonej w żalu matce, wdowie po zmarłym. Przede wszystkim Minerwa pomyślała o królowej Marii, matce Jerzego VI, która właśnie przeżyła trzecie z sześciorga swoich dzieci.

Minerwa utrzymywała kontakt z królową Marią przez te siedem lat od zakończenia wojny. W pierwszych latach pisywały do siebie bardzo często, potem korespondencja ewoluowała w serdeczne życzenia wysyłane na święta i urodziny. Ostatni list od królowej Minerwa otrzymała dwa miesiące temu, z okazji świąt Bożego Narodzenia.

Młoda czarownica była tak zdumiona tragicznymi wiadomościami, że zapomniała o swojej kolacji. Z marazmu wybił ją swąd spalenizny. Pobiegła do kuchni, by ugasić wybujałe płomienie pod kociołkami. Z niesmakiem polała rozgotowany makaron przypalonym sosem.

Szybko pochłaniając przygotowany posiłek, w myślach układała treść noty kondolencyjnej, którą zamierzała wysłać królowej Marii. Starsza dama pewnie była załamana. Śmierć zabrała jej już trzecie dziecko…

Minerwa kończyła kolację, gdy w cichym mieszkaniu rozległo się ciche skrobanie. Znała ten dźwięk dobrze, więc czym prędzej podeszła do okna w swoim gabinecie. Kocie zmysły jej nie myliły – na parapecie siedziała sowa, pokryta płatkami śniegu. Minerwa nakarmiła ptaka ziarnami z specjalnego woreczka i sięgnęła po list.

Na kopercie napisano jej pełny tytuł, co nieco ją zdziwiło. Szybko rozerwała papier.

Nie tylko mugolski wojenny przywódca wyszedł na spotkanie śmierci. Na jej łożu był także minister magii z czasów wojny – Spencer-Moon. List napisała jego córka. Podobno stary lis bardzo pragnął zobaczyć się z lady McGonagall. ,,Oczywiście rozumiemy, że nie ma pani nawet na kontynencie, milady, dlatego nie powinna czuć się pani zobligowana…" – Minerwa prawie zapomniała o tego typu staromodnych, uniżonych frazesach. List jednak zaintrygował ją – bo w końcu czego mógł od niej chcieć Spencer-Moon, po tylu latach? Jaką strunę poruszyła w nim świadomość nadchodzącej śmierci?

Minerwa ogarnęła wzrokiem sterty papierów walające się na potężnym biurku. W Ameryce zaczynała od zera, gdyż niewielu pamiętało o jej ojcu, ambasadorze, jej wojenne dokonania rozpłynęły się w splendorze chwały, jakim jaśniał Albus, a Amerykanie nie dbali o arystokratyczne tytuły. Zbudowała sobie jednak silną pozycję. Jej prace na temat magii patronusów okazały się przełomowe – gdyż Minerwa jako pierwsza czarownica w historii udowodniła, że zmiana formy patronusa może być świadoma, niekoniecznie spowodowana szokiem czy silnym przeżyciem. Dowiodła Amerykanom, że jej zwyczajowy, koci patronus może stać się lwem czy smokiem. Zadziwiające, że nie dostrzegali związanego z tym niebezpieczeństwa, że nie powiązali tego z jej szpiegowską naturą. Amerykańscy magowie wielbili naukę dla samej wiedzy. Nienauczeni wojennymi przeżyciami, nie wiedzieli w wiedzy zagrożenia czy władzy.

Minerwa zasłynęła tu także jako odkrywca zaawansowanych mikstur usypiających. Z perspektywy czasu żałowała upublicznienia tych odkryć – badania nad snem i ludzkim umysłem prowadziła w tajemnicy, równolegle do oficjalnych.

Pierwszy rok w Ameryce był dla niej bardzo trudny. Koszmary i brak snu doprowadziły jej organizm do granic wyczerpania. Wiedziała, że jeśli czegoś nie wymyśli, skutki okrutnego zaklęcia Grindelwalda ją zabiją. Próbowała wszystkiego – zaklęć, mikstur, run. Jakkolwiek silne nie były jej mikstury dla innych, na nią nie działały. Nadal budziła się z krzykiem, zlana potem, po zaledwie dwóch, trzech godzinach snu. Ostatecznie zrozumiała, że problem tkwi w niej, więc ona musi sobie z tym poradzić.

Lekarstwem okazał się jej własny umysł. A raczej jego zdolność do budowania myślowych murów. Minerwa przez ponad dwa lata ćwiczyła zamykanie koszmarów za myślowymi murami. Straszliwe wizje były silniejsze niż jakikolwiek myślowy atak, jaki przeżyła, a przecież przechodziła ich wiele. Obrazy torturowanych i zabijanych drogich jej ludzi były jak ogień, wypalający dziurę w jej murach, niszczący wszystko wokół – jej dobre wspomnienia, jej pozytywne cechy. Najpierw próbowała bazować właśnie na pozytywnych, szczęśliwych wspomnieniach, ale o ile były one wystarczająco silne, by wyczarować patronusa, o tyle nie chroniły jej przed koszmarami. Dlatego ostatecznie Minerwa sięgała po coś, co nigdy nie zawodziło – czystą magię. Z niej budowała klatkę, w której zamykała koszmar. Klatka wytrzymywała od czterech do pięciu godzin. Były to jednak godziny spokojnego snu, tak cennego, że Minerwa była wdzięczna za każdą minutę.

Dzięki temu stopniowo odbudowywała swoje braki w energii. Po czterech latach jej moc wróciła do stanu z początku wojny. Wtedy Minerwa zabrała się za główny cel swoich badań – przemiany animagiczne.

Jej czterystustronicowa rozprawa na temat animagów była prawie gotowa. Minerwa z rozrzewnieniem pogładziła plik pergaminów. Potrzebowała jeszcze tylko kilku miesięcy, by móc przedstawić swoje dzieło komisji oraz poprzeć swoje odkrycia namacalnymi dowodami. Zerknęła za okno, na uśpione obrzeża Salem. Ameryka dała jej bardzo wiele, ale z naukowego punktu widzenia Minerwa wystarczająco się odwdzięczyła. Być może nadszedł czas, by wrócić do Europy, udowodnić zasuszonym starcom z oksfordzkiego ośrodka badań, jaki skarb wypuścili z rąk, znów zadziwić świat. Być może chęć odwiedzenia królowej Marii, prośba córki Spencer- Moona nadeszły w idealnym momencie?

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Minerwa, obciążona jedynie elegancką walizką w tartanowy wzór, do której zapakowała prawie całą zawartość swojego amerykańskiego mieszkania, weszła sprężystym krokiem do Woolworth Building w Nowym Jorku. Bywała już w siedzibie Magicznego Kongresu Stanów Zjednoczonych Ameryki wielokrotnie, dlatego wiedziała, gdzie powinna się skierować. Z wysoko uniesioną głową mijała pędzących w różne strony czarodziejów. Wielu z nich oglądało się za nią i szeptało między sobą. Minerwa, dzięki wyczulonym, kocim zmysłom, wiedziała, że są to raczej wyrazy ciekawości i podziwu, niż nieufności. Magiczni naukowcy byli bardzo poważani w Ameryce, bez względu na wiek i płeć.

Po przejściu kilku kontroli przeprowadzonych przez uprzejme urzędniczki, Minerwę skierowano do hali przypominającej poczekalnię wiktoriańskiego dworca. Usiadła na jednej z wielu drewnianych ławek i z spokojem wpatrywała się w ciemną tablicę, na której czerwone litery wskazywały pomieszczenia, w których znajdowały się kominki mające jedno ustalone połączenie z jakąś zagraniczną lokalizacją.

- Pani smoków, cóż za spotkanie!

Minerwa oderwała wzrok od tablicy. Zbliżał się do niej piegowaty, uśmiechnięty czarodziej o zmierzwionych włosach. Jej oblicze rozjaśniło się na chwilę, gdy rozpoznała człowieka, którego nie widziała od prawie dwudziestu lat – przed nią zatrzymał się Newt Skamander we własnej osobie.

- Miło mi pana znów widzieć, panie Skamander. – Minerwa uprzejmie podała mu rękę.

- Czytałem pani rozprawy na temat patronusów. Fascynujące, choć przyznam, że dla większości z nas zupełnie nieosiągalne. – Newt opadł na ławkę naprzeciw Minerwy. Obok położył prostą, skórzaną walizkę.

- Z tego powodu niezwykle trudno było obronić tę tezę przed komisją ośrodka w Salem. Spotkałam się jednak z zrozumieniem i zachętą, dlatego te badania okazały się sukcesem. Ja z kolei śledziłam działania utworzonego przez pana Rejestru Wilkołaków. – odpowiedziała Minerwa.

- Miejmy nadzieję, że to poprawi nieco bezpieczeństwo naszej ukochanej ojczyzny. Szczerzę mówiąc, to zawsze nieco żałowałem, że nie zajęła się pani smokologią. A może właśnie to jest przedmiotem pani obecnych badań?

- Nie, aktualnie zajmuję się animagami. Lecz wracam na stałe do Wielkiej Brytanii, więc może potem poświęcę się pracy w naszym rodzimym Instytucie, jeszcze nie wiem. – wyjaśniła Minerwa. Oczy Newta zalśniły.

- Dobrze, że pani wraca. W kraju brakuje naukowców – oksfordzkie ośrodki podupadają, odkąd Dumbledore przestał roztaczać nad nimi swój patronat.

Minerwa poczuła ukłucie w sercu na wzmiankę o Albusie. Przywołała na twarz wyraz lekkiego zainteresowania.

- A dlaczegoż to profesor Dumbledore porzucił najświetniejsze brytyjskie ośrodki badawcze?

- Podobno konflikt narastał od paru lat. Dumbledore nie znosi uprzedzeń i stereotypów, a w Oksfordzie odrzucano wszelkie prośby o przyznanie badań nadesłane przez ambitne czarownice. Świat się zmienia, nie możemy zamykać utalentowanych wiedźm w domach. Zresztą po co to mówię, pani wie o tym najlepiej , milady. – wyjaśnił Newt.

- Tak, z tego względu jestem wdzięczna Ameryce, że dała mi takie możliwości rozwoju. A pan również wraca do kraju, jeśli można spytać?

- Nie, wybieram się do Argentyny, na wyprawę badawczą. Muszę złapać trochę oddechu od naszego kochanego ministerstwa. – Skamander teatralnie wywrócił oczami. Minerwa parsknęła śmiechem.

- W takim razie życzę powodzenia, panie Skamander. Jeśli będzie pan w Szkocji, zapraszam do rezydencji McGonagallów. Ja muszę już iść, właśnie otworzyli moje połączenie. – Minerwa wstała i z przepraszającą miną wyciągnęła rękę do Newta. Chętnie porozmawiałaby z nim dłużej, ale na tablicy wyświetlił się napis ,,Hogsmeade – sala 39".

- Pani również życzę wszystkiego dobrego oraz kolejnych zdumiewających odkryć, milady. – Newt delikatnie potrząsnął jej dłonią.

Minerwa posłała mu ostatni uśmiech, zabrała swoją walizkę i skierowała się do drzwi oznaczonych numerem 39. W środku znajdował się tylko jeden kominek, do którego ustawiła się kolejka złożona z około tuzina osób. Minerwa stanęła na jej końcu, posłusznie czekając na swoją kolej.

Gdy wreszcie między nią, a kominkiem nie było już nikogo, wzięła głęboki oddech. Wracała do domu po siedmiu długich latach. Nie miała pojęcia, co tak naprawdę może tam zastać.

Otworzyła oczy, gdy zielone płomienie u jej stóp już dogasały. Znajdowała się w pełnym kominków pokoju w gospodzie ,,Trzy miotły" . Otrzepała ciemnofioletową suknię i wyszła do głównej sali gospody, tętniącej życiem – w Nowym Jorku było późne popołudnie, ale w Szkocji już był wieczór. Minerwa jedynie skinęła głową barmance i ruszyła do drzwi – większość gości gospody nawet jej nie zauważyła.

Był koniec lutego, dlatego powietrze na zewnątrz było mroźne i ostre. Minerwa żałowała, że nie wyciągnęła z walizki swojego futra. Główna ulica Hogsmeade była opustoszała- każdy tylko uciekał przed przejmującym zimnem. Rozejrzała się – jej oblicze rozjaśniło się nieco na widok zaparkowanego w bocznej uliczce znajomego powozu zaprzęgniętego w dwa siwe konie. Podeszła bliżej – na koźle cicho chrapał otulony pledem Ferenc – ostatni charłak służący w jej rodzinie. Żal jej było go budzić, ale cicho klasnęła w dłonie. Mężczyzna podskoczył i zarumienił się na jej widok:

- Milady! Przepraszam najmocniej, już zaczynałem się martwić, że panienka nie przyjedzie… - zaczął się tłumaczyć, ale Minerwa machnęła ręką.

- Spokojnie, nie zsiadaj. Mam tylko jedną walizkę, sama dam radę wejść. Zawieź mnie po prostu do domu. – uśmiechnęła się porozumiewawczo. Ferenc, obrzuciwszy ją przeciągłym, badawczym spojrzeniem kiwnął głową. Nie tracąc czasu, Minerwa wdrapała się do wnętrza powozu. Z wzruszeniem odnotowała stos ciepłych koców i kilka termoforów z ciepłą wodą. Usadowiła się wygodnie i pozwoliła swoim myślom wędrować – tylko Auguście i Poppy zdradziła informację o swoim powrocie, a skoro Ferenc czekał w Hogsmeade, któraś z nich musiała być w rezydencji.

Po paru godzinach jazdy powóz zatrzymał się.

Minerwa chwyciła walizkę, rzuciła Ferencowi parę galeonów i kilka słów podziękowania i stanęła pod bramą swojej rezydencji. Było już ciemno, dlatego odnotowała jedynie, że drzewa i krzewy wydają się większe, bardziej okazałe. Wyciągnęła z kieszeni różdżkę i zaczęła ściągać zaklęcia ochronne – co zadziwiające, Augusta nie zmieniła haseł od czasu jej wyjazdu, choć zaklęć było wyraźnie mniej – pocieszający znak spokojniejszych czasów. Brama otworzyła się z głośnym skrzypieniem – Minerwa zapisała w myślach by poprosić później Ferenca o naoliwienie zawiasów.

Powolnym krokiem ruszyła żwirowaną ścieżką, z zadowoleniem odnotowując brak chwastów i dobrze przycięte gałęzie drzew. Za zakrętem zobaczyła budynek rodzinnego mauzoleum - ślicznie podświetlony lampami pełnymi zielonych świetlików. Przez dobre parę minut podziwiała ten widok, obiecując sobie, że jutro zajrzy do środka. Ruszyła dalej, aż jej oczom ukazała się majestatyczna bryła rezydencji. Ten budynek też był podświetlony – to była główna zmiana. Oprócz tego Minerwa odnotowała sporych rozmiarów bluszcz pnący się pod oknami z lewej strony wejścia.

Oto była w domu.

Ze wzruszeniem podeszła do drzwi, które otworzyły się, zanim zdołała zapukać.

- Serdecznie witamy! – rozległ się głośny okrzyk.

Minerwa z wrażenia szeroko otworzyła oczy – na progu stłoczyło się około pół tuzina osób – Augusta, Poppy, Amelia, Pomona, Rolanda, Moody i Frank uśmiechali się serdecznie, czekając na jej słowa.

- Na Merlina, nie spodziewałam się tak miłego powitania. – wyznała Minerwa.

- Dobra, po kolei. Każdy ma prawo do jednego objęcia, a potem idziemy zjeść. – zarządziła Rolanda.

Minerwa uśmiechnęła się i rozchyliła ramiona. Jej przyjaciele zasadniczo się nie zmienili – wyglądali może nieco poważniej, ale wesołe błyski w ich oczach były takie same jak w czasach Hogwartu. Może Pomona nieco się zaokrągliła, a Moody wyglądał dużo lepiej z stylową, drewnianą protezą nogi. Najbardziej zmienił się Frank – miał już prawie osiem lat i wyglądał jak dziecięca kopia Lucasa Longbottoma – te same przenikliwe oczy, przyglądające jej się z zaciekawieniem. Frank zapewne jej nie pamiętał – Minerwa oczywiście otrzymywała jego fotografie w listach od Augusty, regularnie słała mu różne prezenty na święta i urodziny. To jednak nie mogło zastąpić zwykłego kontaktu, dlatego teraz Frank po prostu usiłował ją rozgryźć, łącząc jej wizerunek z opowieściami o cudownej, niesamowitej ciotce Minerwie.

- No, przywitaj się z ciocią Minerwą, Frank. – Augusta z niecierpliwością popchnęła syna w stronę Minerwy.

- Dobry wieczór, ciociu Minerwo. – Frank z wahaniem wyciągnął formalnie dłoń do Minerwy. Ta ujęła ją delikatnie i odpowiedziała drżącym głosem:

- Witaj, Frank. Wspaniale wyrosłeś.

Chłopiec uśmiechnął się. Minerwa żałowała, że straciła tak wiele lat z jego życia – przecież niedługo, za parę lat, Frank powinien otrzymać swój list z Hogwartu.

Przyjaciele zaprowadzili ją do jadalni, obficie udekorowanej ostrokrzewem i świerkowymi gałęziami. Stół był suto zastawiony – Minerwa nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo brakowało jej szkockich potraw.

Rozmawiali godzinami, wypytując Minerwę o jej doświadczenia i badania oraz opowiadając o wszystkim, co działo się w magicznej społeczności pod jej nieobecność.

- Co zatem sprawiło, że postanowiłaś wrócić? Już myśleliśmy że poznałaś jakiegoś Amerykanina i nigdy nie wrócisz! – mrugnęła do niej Pomona.

- Chciałam opublikować moje prace dotyczące animagów w ojczyźnie, poza tym to był najwyższy czas by wracać. – Minerwa nie dała się sprowokować.

- Oj tak, zbyt długo cię tu nie było. – odezwała się Amelia.

- Dlatego teraz muszę być na bieżąco. Szykują się jakieś ciekawe wydarzenia? Któreś z was staje na ślubnym kobiercu? Zaczynacie nowe prace? Rolanda, startujesz na ministra w tym roku? – Minerwa dawno nie czuła się tak dobrze jak w gronie tych wszystkich znajomych, przychylnych jej ludzi.

- Fala pośpiesznych ślubów była zaraz po wojnie, Min. Pracy też nie ma co zmieniać, bo wcale nie tak łatwo ją znaleźć. A Rolanda, nic tylko romansuje z naszą narodową drużyną quidditcha. – oznajmił Moody. Minerwa spojrzała na niego badawczo – czy wychwyciła w jego głosie nutkę żalu?

- To nie jest dobry okres dla naszej społeczności. Są głosy, że stoimy w miejscu, że wojna odebrała nam pozycję najpotężniejszego magicznego narodu. Nikt nie odkrywa nic nowego, ludzie się nie wychylają, jakby czekali na lepsze czasy. – wyjaśniła Poppy.

- Spotkałam dziś Newta Skamander, podobno oksfordzki ośrodek badań podupada. – powiedziała Minerwa.

- Tak, sporo stracili, gdy Dumbledore wycofał dla nich swoje poparcie. – odezwała się Pomona.

- Właśnie, co słychać w Hogwarcie? Oprócz świątecznych kartek nie miałam ostatnio kontaktu ani z Albusem, ani z Armando. – zapytała Minerwa. Przyjaciele spojrzeli na nią ze zdumieniem.

- Dumbledore nie pisał do ciebie? Byłem pewien że nieustannie wymieniacie się pomysłami na kolejne transmutacyjne badania. – rzekł Moody napastliwie. Minerwa odwróciła się do niego.

- Jeśli sugerujesz, że moje badania nie były w pełni samodzielne… - zaczęła, ale Poppy jej przerwała:

- Chodzi o to, że ostatnio rzadko widuje się profesora Dumbledore. Dippet choruje, kierowanie Hogwartem spadło całkowicie na jego zastępcę. Do tego jeszcze ta prasa… ty uciekłaś przed tym, ale Dumbledore, jako pogromca Grindelwalda jest nieustannie na świeczniku. Jest ścigany na ulicy przez reporterów ,,Proroka" i zapatrzone w niego wiedźmy. Dodatkowo wszyscy żądają, by zgodził się przyjąć stanowisko ministra magii.

Minerwa powoli chłonęła te wszystkie informacje. Tymczasem Amelia podała jej jakąś gazetę. Była to ,,Czarownica". Na okładce było zdjęcie zdumionego Albusa, a pod spodem tytuł: ,,Dumbledore krytykuje ośrodki badawcze za dyskryminowanie kobiet – nie może znaleźć dostatecznie mądrej kandydatki na żonę?" Minerwa poczuła zimny dreszcz – jak okropne to wszystko musiało być dla Albusa…

Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, stół w jadalni zatrząsł się, a w powietrzu rozległ się potężny ryk. Minerwa i Moody odruchowo zerwali się na nogi i wyciągnęli różdżki. Frank wtulił się w ramię matki i zapytał cichutko:

- Co to było? – zadziwiające, że w tym pytaniu było więcej ciekawości, niż strachu.

Minerwa jednak rozpoznała ten odgłos, który znów rozbrzmiał w powietrzu, teraz jednak dalej. Czuła, jak krew w jej żyłach burzy się, jak jej magia wyrywa się z ryzów, a na twarzy pojawia się uśmiech.

- To, Frank, są smoki cioci Minerwy. – odpowiedziała.

Zanim ktokolwiek zareagował, zebrała suknię w dłoniach i pobiegła do salonu, skąd wydostała się na balkon.

Tak jak podejrzewała, na ciemnym, zimowym niebie smoki urządziły sobie zapierający dech w piersiach spektakl. Były to czarne hebrydzkie i jeśli dobrze je rozpoznawała, największe osobniki były jeszcze ze stada, którym opiekowała się tu jako dziecko. Minerwa od siedmiu lat nie widziała smoka – w Ameryce wszystkie wybito wiele lat temu, a potem nie utworzono tam żadnego Instytutu. Już prawie zapomniała, jak piękny i majestatyczny jest to widok.

Jej przyjaciele przybiegli za nią i teraz mogła słyszeć ich okrzyki zachwytu. Sama tymczasem sięgnęła do budzącej się w niej mocy Smoczej Wojowniczki i sięgnęła ku smokom swoim umysłem. Zalała ją fala radości i entuzjazmu – o wiele silniejszego, niż mogłaby się spodziewać – smoki witały ją w domu. Odetchnęła pełną piersią – to była jej ukochana Szkocja, to był jej azyl.

Wtem poczuła jak czyjaś mała dłoń chwyta ją za łokieć. Odwróciła się, by zobaczyć Franka, wpatrzonego w smoki oczami wielkimi jak spodki, ale mocno trzymającego jej rękę.

- Frank, chciałbyś polatać z ciocią Minerwą na smoku? – zapytała z błyskiem w oczach. Malec uniósł głowę i spojrzał na Augustę, która zapytała poważnie:

- To bezpieczne?

- Zaufaj jej, jest specjalistką od smoków. – odezwała się Rolanda z tyłu.

Minerwa gwizdnęła przeciągle. Największy z smoków wypuścił z nozdrzy pióropusz dymu i zaczął kołować coraz niżej. Obserwowała jego lądowanie z nostalgią. Zaczynała powoli dostrzegać, że z pewnych punktów widzenia, jej pobyt w Stanach Zjednoczonych mógł być odebrany jako czas zmarnowany.

Odsunęła się od przyjaciół. Porzuciła smoki. Nie była obecna w życiu Franka. Nie zajęła się odbudową ich społeczności. Odrzuciła to wszystko, w samolubnej pogoni za spokojem.

Sadzając Franka na naprędce przywołanym siodle, Minerwa zrozumiała coś jeszcze – w samym środku tego wszystkiego porzuciła Albusa.