Blizny II
Obskurus
Autor: Zilidya D. Ragon
Część I A
Znów ten koszmar
Harry przełknął głośno, gdy tylko otworzył oczy i, do jego zaćmionego ciągle koszmarem umysłu, dotarło gdzie jest. Nie potrafił jednak się uspokoić. Odrzucił kołdrę i wstał.
Przez otwarte okno wpadało nocne, letnie powietrze, chłodząc spoconą skórę.
Potarł ramiona, wzdychając ciężko i zerkając na blizny. W tym świetle wydawały się niesamowicie jasne. Dodatkowo fakt, że spora ich ilość została stworzona przy pomocy magii, a on sam teraz był dosyć mocno rozchwiany emocjonalnie, lśniły pulsującą mocą. Nie pierwszy raz to dostrzegał, ale od kilku tygodni zaczęło się to powtarzać coraz częściej. Niestety odczuwał wtedy nasilający się ból, który starał się ukrywać przed wszystkimi.
Wiedział, jak wiele zawdzięcza obu swoim nowym opiekunom i nie chciał sprawiać więcej kłopotu. Odkąd pojmano Albusa Dumbledore'a oraz udowodniono mu szereg win, było w miarę normalnie. Rozprawy, których tak obawiał się Potter, mając już doświadczenie z magicznym sądem, odbyły się sprawnie. Tak jak przypuszczał, nie ominęło to także Lucjusza. Ale w swoim zwyczaju wymigał się z najgorszych kar po ślizgońsku.
Odszkodowania może i mocno uszczupliły jego majątek, ale pozwoliły cieszyć się wolnością i stanowiskiem. Nikomu nie spieszyło się zostać ministrem magii, nawet jeśli zapanował już spokój. Każdy też ufał, że podopieczny weźmie sprawy w swoje ręce, gdyby jednak Malfoy senior zrobił coś niestosownego.
Harry potarł czoło, sycząc nagle, gdy musnął bliznę i odrywając się na moment od wspomnień. To odczucie tylko potwierdzało jego koszmar. Wmawianie sobie, że jest inaczej, byłoby błędem. W końcu sam mu to powiedział, a on znów będzie musiał wkroczyć na ścieżkę walk.
Usiadł na parapecie, starając się zignorować ból w bliznach i rozjaśnić trochę myśli.
Fawkes spał na swojej żerdzi, z głową ukrytą pod skrzydłem. Hedwiga wyleciała kilka godzin temu na polowanie. Może i Harry zrzekł się tutora, ale ptak nie opuścił go, twierdząc, że nie będzie miał z kim czasem inteligentnie porozmawiać. Pewnych przywilejów po prostu już nie dało się cofnąć, nawet jeśli sam tiro tego chciał.
Przez krótką chwilę chłopak miał zamiar obudzić pierzastego towarzysza, ale jego śpiew obudziłby Severusa, śpiącego po drugiej stronie korytarza. Feniksy nie posiadały opcji ściszania.
Zastanawianie się, co ma teraz zrobić, było dosyć czarnymi myślami. Jutro, a dokładniej dzisiejszego poranka, gazety będą krzyczały nagłówkami:
„Albus Dumbledore uciekł z Azkabanu!"
Nie zapomniał zabrać swoich zwolenników. Zażycie Eliksiru Życia dawało im sporo przewagi. A stworzenie nowych dawek także nie będzie trudne. W tej chwili Harry żałował, że nie wyraził zgody na Obliviate. To i tak byłoby lepsze wyjście niż Pocałunek Dementora, a uchroniłoby ich teraz przed konsekwencjami.
Cóż, najgorsze otrzyma on. Teraz Albus nie będzie się już ukrywał za fasadą miłego starca. Ich połączenie znów stało się aktywne i Harry już odczuwał pierwsze efekty. Stary czarodziej był na niego wściekły i nawet gniewu Toma nie można było z tym porównywać. Radość z wakacji uleciała w dal, machając białą chusteczką.
Harry westchnął i ruszył na dół, do kuchni. Wiedział, że już nie zaśnie, a gorąca herbata odrobinę go uspokoi. Przechodząc obok drzwi do salonu, zatrzymał się na moment. Krąg Snape'ów otaczało w tej chwili światło księżyca i wydawał się bardziej magiczny. Przez myśl Harry'ego przemknęło, że może ponownie go potrzebować. Zadrżał na, jak myślał, dawno zapomniane wspomnienie bólu tych połączeń. Groźba Albusa znów przemknęła przez myśli:
Znajdę cię, mój chłopcze.
Potrząsnął głową dla odegnania ich i wszedł do kuchni. Skrzat pojawił się natychmiast.
― Panicz sobie coś życzy?
― Poproszę herbaty. Gorzkiej.
Już jakiś czas temu nauczył się, że skrzat chce pracować i nie należy mu tej pracy odbierać. Obrażony skrzat był nie do wytrzymania.
Usiadł przy stole, na którym zapalono niewielką lampkę oliwną. Jej ciepłe światło hipnotyzowało i Harry zatopił się w niej. Ocknął się, gdy skrzat postawił przed nim filiżankę oraz imbryczek z herbatą.
― Dziękuję.
Skrzat zniknął bez słowa.
Harry sięgnął po czajniczek, dostrzegając, że jego dłonie drżą mocno. Jeden Cruciatus, a on zareagował, jakby to była co najmniej cała seria tortur. Cóż, Albus pokazał swoje prawdziwe ja, nieukrywane za Tomem.
Przyłożył dłonie do gorącej filiżanki i znów ciężko westchnął.
― Już tęsknisz za Draco? Wyjechał dopiero przedwczoraj. ― Spokojny głos Severusa przeraził go tak bardzo, że rozlał herbatę, parząc sobie dłonie.
Syknął, wciskając je pod pachy, jakby to miało pomóc.
― Włóż dłonie pod zimną wodę. ― Mężczyzna pchnął go lekko w stronę zlewu i odkręcił kurek. ― Przepraszam, nie sądziłem, że aż tak cię wystraszę.
― Zamyśliłem się i twoje nagłe pojawienie wytrąciło mnie z równowagi.
― Co tak bardzo skupiło twoją uwagę o czwartej rano, że nie mogło poczekać do jakiejś przyzwoitej godziny? Przyniosę maść, twoje dłonie drżą.
Harry kiwnął głową, wdzięczny, że mógł uniknąć odpowiadania na wcześniejsze pytanie. Ale to był Severus. Nie był ślepy.
Strząsnął wodę z rąk, nie chcąc ich wycierać. Każdy nerw był w tej chwili nadwrażliwy i nawet herbata sprawiała intensywny ból, chociaż normalnie już dawno przestałby odczuwać dyskomfort poparzenia.
Severus stanął w drzwiach.
― Możemy przejść do salonu?
― Oczywiście. ― Spojrzał tęsknie na niezaczętą herbatę.
― Skrzat przyniesie nową. Dla nas obu. Przyda nam się.
Przenikliwy wzrok mistrza eliksirów spowodował, że Harry przygarbił się poddańczo i podążył za nim.
― Pokaż te dłonie.
Harry usiadł na kanapie i wyprostował ręce. Mężczyzna obejrzał je ostrożnie, delikatnie muskając skórę. Pokiwał głową i nałożył cienką warstwę kremu chłodzącego.
Chłopak odetchnął z ulgą.
― Chcesz też eliksir?
― To tylko gorąca herbata.
Severus spojrzał na niego tym swoim spojrzeniem, które mówiło, że kłamstwo już nie działa.
― Bardzo dobrze wiesz, o jakim eliksirze mówię, Harry. Artur przed chwilą poinformował mnie o ucieczce Albusa Dumbledore'a. Choć i bez tej wiadomości widzę u ciebie efekty pocruciatusowe.
― No już dobra. Daj ten eliksir. ― Dał za wygraną.
Severus wyjął z kieszeni fiolkę i odkorkował. Harry wypił ją jednym haustem.
― Znów muszę przeprowadzić się do salonu? ― spytał, obracając pustą już buteleczkę w palcach.
― Skoro od razu pokazał ci, do czego jest zdolny, to uważam, że będzie to najlepszy pomysł.
Harry prychnął z gorzkim uśmiechem na ustach.
― Czy mam przekazać coś Lucjuszowi, czy tylko tak Albus wpadł do tej głowy pełnej Draco?
Snape wyraźnie starał się go pocieszyć.
― Szkoda, że to go nie odstraszyło. Chyba mało perwersji. Musimy nad tym popracować. Ale nie, nic szczególnego nie mówił. Pokazał mi tylko swoją ucieczkę, torturując jednego ze strażników.
Severus przyciągnął do siebie Harry'ego, obejmują go ramieniem.
― I oczywiście w typowo gryfoński sposób stwierdziłeś, że nic nikomu nie powiesz i będziesz cierpiał w ciszy.
― Nie chciałem nikogo martwić. To tylko jedna klątwa ― starał się to zbagatelizować, nawet jeżeli wiedział, że opiekun ma rację.
― Merlinie, Harry! ― krzyknął Severus, odwracając go w swoją stronę. ― Miałeś kontakt z taką ilością mrocznych klątw, że każda następna jest przez ciebie odczuwalna coraz silniej. Nie uodparniasz się na klątwy. Stajesz się wręcz…
― Wiem, Severusie! ― Poderwał się i zaczął krążyć przed płonącym kominkiem. ― Uczyłem się o tym. Każde zaklęcie o złej intencji powoduje, że stajemy się na nie nadwrażliwi. Pewnie dlatego bolą mnie blizny.
Słysząc to, Snape natychmiast wstał i zatrzymał chłopaka w miejscu, kładąc mu dłonie na ramionach.
― Bolą cię blizny? Dlaczego nic nie mówiłeś?
― Eee… ― zająknął się, próbując jakoś wyjść z tej sytuacji.
Nie planował o tym mówić. Po prostu mu się wymsknęło.
― Harry? Czy bolą cię po połączeniu z tym starcem? ― W tej chwili mężczyzna przypominał mu Hermionę.
Wiedział jednak, że i tym razem kłamstwo szybko wyszłoby na jaw.
― Nie. Odczuwam je już od dłuższego czasu. Przepraszam. Naprawdę nie chciałem cię martwić.
― Teraz to dopiero się martwię. Mogło dojść do jakichś uszkodzeń, a twoje milczenie jeszcze mogło je pogłębić. Z samego rana udamy się do Pomfrey, żeby cię przepadała. Powinna jeszcze być w Hogwarcie.
― Tak, mamo ― westchnął ciężko, ponownie siadając na kanapie i sięgając po herbatę.
Nawet nie wiedział, kiedy skrzat ją przyniósł. Dziwna cisza kazała mu spojrzeć na Severusa.
― Coś się stało?
― Nazwałeś mnie mamą.
― Aaa… Tak tylko powiedziałem. Wiesz, że tak się zachowujesz?
― Jak kobieta?
― Nie. Jak nadopiekuńcza kwoka. Nie przeszkadza mi to ― dodał szybko, dostrzegając jego rozdrażnienie. ― Wiem, że w większości masz rację.
― W większości? ― Uniósł brew.
― No dobra. We wszystkim. ― Zaczynał czuć się niepewnie w tej rozmowie.
― Czyli Lucjusz to ojciec? Traktujesz nas jak rodzinę. To dobrze, Harry.
― Dobrze? ― Chyba zaczynał się gubić.
Snape usiadł obok.
― Nigdy nie miałeś prawdziwej stabilizacji w życiu. Teraz tak, tylko nie potrafiłeś jej, jak dotąd, nazwać.
― Severusie, to chyba nie jest pora. Przynajmniej nie dla mnie. Czuję się strasznie skołowany ― mruknął cicho Harry, ukrywając się za filiżanką napoju.
― W porządku. Dam ci na razie w tej kwestii spokój ― zgodził się opiekun. ― Jednak w kwestii wizyty u Poppy nie.
― Dlaczego nie u Św. Munga? Nie chcę być traktowany inaczej niż inni.
― Jesteś pewien?
― Tak. Pani Pomfrey pewnie i tak już wyjechała na urlop.
― Możliwe, że będziesz żałował tej decyzji.
― Pewnie tak. I proszę nie mówić nic jeszcze Lucjuszowi. Wraz z Draco z całą pewnością spanikują.
Potarł przedramię, gdy przebiegł przez nie mimowolny skurcz. Już nauczył się rozróżniać te fizyczne od magicznych. Na drugie jeszcze nie znalazł rozwiązania, by sobie ulżyć, ale nie był pesymistą. Może badanie w Św. Mungu da jakąś podpowiedź.
― Dasz radę się jeszcze przespać?
― Chyba nie. Posiedzę przy kominku. Może sen sam przyjdzie.
Severus wstał i ruszył do wyjścia.
― A co do Malfoyów, to raczej pozbądź się złudzeń, że nie pojawią się tu z samego rana. Lucjusz już też na pewno wie o zdarzeniach w Azkabanie. W końcu to minister. A potem doda resztę faktów i poczeka do przyzwoitej godziny, by zajrzeć.
Harry zachichotał.
― Przyzwoita godzina to dla Malfoya chyba południe. Dziesiąta to pewnie blady świt.
― Do zobaczenia przed ósmą. ― Zakończył z uśmiechem Snape i wyszedł do holu, a następnie na piętro do swojej sypialni.
Harry był wdzięczny, że od razu nie rzucił na niego szeregu zaklęć diagnostycznych albo nawet monitorującego. Snape jako opiekun był w porządku, jeżeli trzymało się ustalonych zasad. Miał świadomość, że ma pod dachem nastolatka, ale wiedział też, że Harry to Harry. Nawet sam mu któregoś razu powiedział, że nie spodziewa się imprez, a przynajmniej nie zorganizowanych przez Harry'ego. Większość wakacji przebywali w ciszy i obu to zadowalało. Po ekscytacjach i emocjach poprzedniego roku szkolnego woleli to niż hałas. Nawet odwiedzający go przyjaciele rozumieli go i poza krótkim meczem quidditcha z rodzeństwem Weasley, większość spotkań spędzana była na rozmowach.
Skrzat pojawił się ponownie, gdy odstawił pustą filiżankę. Podał chłopakowi koce i poduszkę, zanim znikł z tacą.
Oparcie kanapy zaczęło drażnić plecy Harry'ego, a mając dwa koce, zdecydował się położyć przed kominkiem. Zawsze lubił patrzeć w ogień. Nawet nie wiedział, kiedy usnął.
OOO
― Harry? ― Cichy szept przebił się przez sen. ― Harry?
Otworzył jedno oko i przez mgłę rozpoznał Draco. W czasie snu okulary zsunęły się na ziemię.
― Czemu śpisz na podłodze?
― Nie planowałem tego. ― Usiadł, nakładając okulary. ― Co ty tu robisz? Jest dopiero… ósma ― rzucił szybkie spojrzenie na zegar.
Chciał się rozciągnąć, ale prawie natychmiast zrezygnował. Przy samym podniesieniu rąk odczuł każdy nerw. Standardowe eliksiry nadal były dla niego za słabe.
― Wszystko w porządku? ― Wyciągnął do niego rękę Draco.
― To zależy.
Przeszli do kuchni, w której byli jego opiekunowie pochyleni nad swoimi gazetami.
― Miałeś rację, Severusie. Dokładnie ósma ― rzucił Harry, siadając obok.
― Jak się czujesz, Harry? Severus już mi powiedział, że wiesz.
― Potrzebuję znów specjalnych eliksirów, tamten z nocy już nie działa ― zwrócił się do Snape'a
― Coś się stało w nocy? ― Draco poderwał się z dopiero co zajętego krzesła.
― Wracam spać do salonu ― stwierdził tylko i uniósł brwi, gdy Severus postawił przed nim fiolkę. ― Już? Jak zawsze przygotowany. Dziękuję.
― Umówiłem nas na dziewiątą. Zjedz śniadanie i umyj się.
― Severusie, przypominam, że nie ma trzech lat. ― Przewrócił oczami.
― Nie. Nie masz. Ale masz na sobie ciągle pidżamę.
Harry'emu pozostało zarumienić się zawstydzająco i posłuchać. Draco usiadł i tylko gromił go ostrym wzrokiem.
― No wykrztuś to z siebie, Draco. Bo się udusisz ― rzucił tylko w jego stronę.
― Czemu jesteś taki spokojny?! Starzec z tą swoją bandą zwiał!
― Wiem. Wszystko mi pokazał. ― Zmarszczył czoło, gdy krzyk Malfoya odbił się echem od ścian.
― Przepraszam ― zmitygował się natychmiast blondyn. ― Jak on śmiał…? ― wkurzał się, obracając łyżeczkę w palcach.
Harry prychnął rozbawiony. Draco nic nie zmieni.
― Cóż, czeka nas kolejna przygoda.
― Raczej koszmar.
― Mam nadzieję jednak na przygodę. Koszmary mam w nocy. ― Przeklął w myślach swój język. Znów palnął głupotę i widział zmartwienie na twarzach całej trójki. ― Przestańcie tak na mnie patrzeć. Przecież wiecie, jak ubiera się Albus. Oczy mnie bolą, nawet gdy śpię.
Nie spodziewał się, że Snape parsknie we własną herbatę.
― Harry, nie przy jedzeniu ― zgromił go. ― A teraz jedz.
Pochłonął posiłek w rozsądnym czasie, bez ścigania się, jak to określał zwykle Lucjusz. Ślizgoni chyba zawsze mieli na wszystko czas. Umycie się i przebranie zajęło kwadrans. Gdy wracał do kuchni, brakowało pięciu minut do dziewiątej. Severus właśnie wychodził i spotkali się w holu.
― Idą z nami ― poinformował go.
― Dlaczego? I bez Lucjusza wzbudzę sensację.
― Beze mnie to dopiero będzie ― odezwał się Malfoy senior. ― Jakby to wyglądało, gdyby mnie nie było przy podopiecznym, gdy jest chory.
― Nie jestem chory ― bronił się.
― Tego jeszcze nie wiemy ― dorzucił swoje trzy knuty Draco, biorąc go za rękę i prowadząc w stronę kominka.
Tak pokonany po raz drugi tego dnia ruszył za Ślizgonem.
