Patrząc po komentarzach, myślę, że powinnam coś szybko wyjaśnić. Otóż pojawiły się głosy, że już istnieje skończone tłumaczenie tego fanfica na Wattpadzie. To prawda, ale sęk w tym, że są dwie wersje "The Darkness Within" autorstwa Kurinoone – jedna napisana w 2006 roku oraz druga rozpoczęta w 2010. Na Wattpadzie jest tłumaczenie tej pierwszej wersji, a ja tłumaczę tą nową, ciągle się piszącą (na razie jest 56 rozdziałów).


Tytuł oryginału: The Darkness Within: The Rewrite

Autor oryginału: Kurinoone

Tłumaczenie za zgodą autorki.


Disclaimer: „Harry Potter" nie jest moją własnością, więc to, co znajome należy do J. K. Rowling, a poza tłumaczeniem, wszystko pozostałe jest własnością Kurinoone.

Rozdział Pierwszy:
Zdrada

To, jak bardzo on przypomina Jamesa, faktycznie jest przerażające, pomyślała Lily. Mimo że jej synek, Harry, miał dopiero roczek, było u niego widoczne wielkie podobieństwo do ojca. Ich czupryny były równie nieokiełznane. Lily od zawsze powtarzała mężowi, żeby poradził coś na swoje włosy, lecz James za każdym razem błyskał jej w odpowiedzi olśniewającym uśmiechem i przebiegał przez nie palcami, czochrając je sobie jeszcze bardziej.

Przynajmniej ma moje oczy, Lily pomyślała z wdzięcznością, spoglądając w dół, na dziecko bawiące się na jej kolanach. Dzięki szmaragdowej zieleni swoich oczu Harry wyglądał jeszcze bardziej uroczo. Kruczowłose niemowlę siedzące teraz na kolanach matki szczęśliwie żuło swoje zabawki i co jakiś czas spoglądało na drzwi.

– Kogo szukasz, skarbie? – zaszczebiotała Lily, przytulając Harry'ego.

Wiedziała doskonale, kogo wypatrywał Harry. Tak jak każdego wieczoru koło siódmej, Harry gorliwie wyczekiwał powrotu swojego ojca z pracy. Oczywiście dla przeciętnego rocznego dziecka określenie czasu nie było możliwe, ale Harry wcale nie był przeciętnym chłopcem. Tak się składa, że jego rodzice również tacy nie byli. Byli rodziną czarodziejów.

Jak na zawołanie zjawił się James, wchodząc lekko skonsternowany do salonu. Jednak na widok rodziny jego orzechowe oczy zabłysnęły, a na usta wpłynął uśmiech.

– Hej, jak tam mój mały mężczyzna? – spytał, podchodząc zamaszystym krokiem do Lily i podnosząc Harry'ego, który gaworzył jak najęty, żeby zyskać uwagę ojca.

– James, ile jeszcze razy będę musiała ci to powtórzyć? On jest chłopcem, nie mężczyzną – upomniała go Lily żartobliwie.

James jedynie wzruszył ramionami.

– Chłopiec brzmi strasznie… sam nie wiem. Brzmi dziwnie, jakbym go upominał. To mój mały mężczyzna – odpowiedział, przytulając Harry'ego czule.

Lily uśmiechnęła się do swojego męża. Jej zdaniem, James po prostu nie chciał brzmieć zbyt ojcowsko, jako że miał dopiero dwadzieścia trzy lata.

Lily miała właśnie pójść do kuchni, żeby przygotować obiad, kiedy przeszkodziło jej pukanie do drzwi. James w jednej chwili postawił się do stanu gotowości. Bez słowa przekazał jej Harry'ego i wyjął różdżkę. Zbliżył się do drzwi i pokazał jej na migi, by ukryła się z ich synem w innym pokoju. Lily kiwnęła głową i szybko udała się na górę. Zwykle nie przyjmowała rozkazów od nikogo, nawet od Jamesa, ale od kiedy ta nieszczęsna przepowiednia została wygłoszona, sytuacja drastycznie się zmieniła. Przeprowadzili się do Doliny Godryka i tylko starannie dobrana grupka wiedziała, gdzie to dokładnie było. Lily czekała z niepokojem, w jednej dłoni dzierżąc różdżkę i cały czas trzymając Harry'ego. Wypali klątwę w kogokolwiek, kto chociażby rzuci swój cień na jej jedynego syna.

Usłyszała, jak James mamrocze inkantację zaklęcia, dzięki któremu mógł sprawdzić, kto stał u ich progu. Nagle drzwi zostały otwarte i do Lily dotarły śmiechy oraz aż zbyt dobrze znany jej głos. Wypuściła oddech, którego wstrzymywania nie była nawet świadoma. Wyszła z pokoju i zeszła na dół.
I faktycznie, przyjaciele jej męża, Syriusz i Peter byli w salonie. Syriusz drażnił Lily podczas jej lat w Hogwarcie, zawsze wygłupiając się z Jamesem i pakując go w różnego rodzaju kłopoty. Oczywiście James wcale nie był niewiniątkiem, ale ponieważ Lily była teraz jego żoną, wolała obwiniać Syriusza. Peter zawsze był tak cichy, że Lily zastanawiała się czasem, co on w ogóle robił, będąc Huncwotem. Remus był jedynym z nich, z którym mogła przeprowadzić inteligentną rozmowę. Zauważyła, że nie było go tu dzisiaj i zdała sobie sprawę, że prawdopodobnie zmagał się właśnie ze swoim małym „futerkowym" problemem, jak Syriusz nazwał łagodnie jego wilkołaczą przypadłość.

– Mogłeś nam powiedzieć, że wpadniecie, Łapo – skomentowała Lily, podając Harry'ego ojcu chrzestnemu, który z entuzjazmem wyciągnął ręce i przytulił mocno chrześniaka.

– A co to by była za zabawa? – spytał Syriusz i zaśmiał się do Harry'ego swoim przypominającym szczekanie śmiechem.

Harry już wymachiwał rączkami i chichotał z powodu Syriusza i jego wygłupów. Lily patrzyła czule na syna. Naprawdę uwielbiał swojego ojca chrzestnego. Peter też przyglądał się Syriuszowi i Harry'emu, gdy przez jego twarz przemknął jakiś dziwny wyraz żalu. Lily nie była pewna, czy tylko sobie to wyobraziła, czy nie, ale zdawało jej się, że wychwyciła niemalże ból w oczach Petera.

– Peter, wszystko w porządku? – zapytała, kładąc mu dłoń na ramieniu.

Peter szybko odwrócił wzrok i przestąpił z nogi na nogę, nie patrząc Lily w oczy.

– Taa, po prostu… to był długi dzień… to tyle – odpowiedział cicho.

– Nawet mi nic nie mów o długich dniach. – James dołączył się do rozmowy. – Przeżyłem właśnie niezwykle okropny dzień.

– Och, a co się stało? – zainteresował się Syriusz, ciągle pozwalając Harry'emu ciągać się za sięgające do ramion ciemne loki.

– Cóż, z atakami nadchodzącymi z prawa i lewa, nie wiem, jak długo jeszcze wytrzymamy, zanim wszystko się walnie – odparł James.

James kochał być aurorem, mimo że sam przyznawał, iż został nim tylko ze względu na to, że była to ścieżka kariery, jaką wybrał Syriusz. Szybko jednak polubił swoją rolę wojownika jasnej strony.

Jednakże po wygłoszeniu przepowiedni dotyczącej Harry'ego, Jamesa stopniowo ogarniała coraz większa i większa paranoja. Wcale nie podobał mu się pomysł, by jego własne dziecko miało stawić czoła tak wielkiej odpowiedzialności. „Ratowanie świata". To nie było zadanie Harry'ego, tylko jego. Więc James, jak to James, pracował dzień i noc, eliminując siły Voldemorta. Lecz stawało się to coraz bardziej stresujące, bo Voldemort zawsze zdawał się być o krok przed aurorami.

Posępna mina najlepszego przyjaciela zdawała się lekko przygnębić Syriusza. Mimo że Syriusz, Remus i Peter też byli aurorami, to właśnie James najbardziej skupiał się na wojnie. Chciał, żeby już było po wszystkim, żeby jego syn mógł mieć normalne życie.

Lily westchnęła, wzięła rozbawionego Harry'ego od Syriusza i łagodnie kołysząc, zabrała go na górę, do jego pokoju. Tam delikatnie ułożyła go w łóżeczku i przygładziła włoski, w kolejnej daremnej próbie doprowadzenia czupryny Harry'ego do jako takiego porządku.

– Teraz może ci się wydawać, że to zabawne, Harry, ale zaufaj mi, jak będziesz starszy, nie uznasz układania tych włosów za takie śmieszne – powiedziała Lily do małego chłopca o kruczych włosach, który chichotał i próbował złapać palce matki, gdy ta delikatnie przygładzała mu włosy. Lily odwróciła się i zostawiła swojego synka bawiącego się wesoło w łóżeczku.

Szła właśnie po schodach, kiedy z przyprawiającym o mdłości przeczuciem zdała sobie sprawę, że coś było nie w porządku. A nie było to wcale nic, co usłyszała, a właśnie całkowity brak dźwięków. Trójka mężczyzn w salonie była śmiertelnie cicho. Samo to było dziwne, jako że był tam Syriusz. Lily szybko wyjęła swoją różdżkę i wzięła głęboki wdech. To, co zobaczyła, gdy weszła do pokoju, będzie ją prześladować do końca życia. Tam, na podłodze leżał James w rosnącej w pobliżu głowy kałuży krwi. Niedaleko niego spoczywała rozbita butelka po Ognistej Whisky. Syriusz leżał na plecach, zupełnie nieprzytomny.

– O Boże!... James!... James!

Lily pośpieszyła do męża, całkowicie zapominając o trzeciej osobie znajdującej się w pokoju. Jeśli tylko by go zauważyła, stojącego zaraz za drzwiami, mogłaby zapobiec tragedii, która miała się właśnie wydarzyć. Kiedy Lily pognała w kierunku Jamesa, Peter stanął za nią i zaatakował, zanim mogła dosięgnąć swojego męża.

Drętwota!

Lily upadła, nieprzytomna jeszcze przed uderzeniem w posadzkę. Peter wziął drżący oddech, patrząc dookoła na swoich byłych przyjaciół, każdy z nich leżący na podłodze, zranieni i zdradzeni przez własnego druha. Spróbował uspokoić swoje szaleńczo bijące serce. Był pewien, że gdyby nie rzucił zaklęcia ciszy, Lily mogłaby usłyszeć je, tłukące się w jego klatce piersiowej, dużo wyraźniej niż rozbitą podczas ataku na Jamesa i Syriusza butelkę.

Rzucił kolejne, pełne żalu spojrzenie w stronę przyjaciół, po czym, potykając się, opuścił salon i udał się do pokoju Harry'ego, po drodze mamrocząc:

– Wybacz mi, Harry… Przepraszam, James… Syriuszu, tak mi przykro.

Nawet się nie spodziewał, że zajdzie aż tak daleko. Miał nadzieję, że James, albo Syriusz albo nawet Lily będą go w stanie powstrzymać. Ale jako że nigdy nie spodziewali się po nim żadnego rodzaju zdrady, a tym bardziej ataku na nich i porwania Harry'ego, dał radę dojść aż do tego momentu. Wcale nie chciał tego robić, ale nie miał żadnego wyboru.

Powoli otworzył drzwi i zastał Harry'ego śpiącego spokojnie i ściskającego swojego pluszowego hipogryfa. Peter popatrzył na śpiące dziecko i poczuł okropną falę wyrzutów sumienia. Prowadził tego chłopca ku śmierci. Harry miał zaledwie rok, był tylko niemowlęciem.

Peter przypomniał sobie, jak się czuł, kiedy Harry się urodził. Na wieść o jego narodzinach cieszył się tak samo, jak i pozostali Huncwoci. Ale kiedy treść przepowiedni ujrzała światło dzienne, wszystko się zmieniło. Wedle proroctwa ten chłopiec miał przynieść kres Czarnemu Panu. Ale Peter wiedział, jak potężny był Lord Voldemort. Nikt nie był go w stanie powstrzymać, nikt nie miał żadnych szans w walce przeciwko niemu. Lord Voldemort wygra tę wojnę, a kiedy to zrobi, Peter będzie miał władzę, o jakiej nigdy mu się nawet nie śniło. Chłopiec musiał zniknąć. Przekonując samego siebie, że jedynie zapewnia sobie przeżycie, ostrożnie podniósł Harry'ego i wyniósł go z pokoju. Pospieszył na dół i bez zerkania na trzy ciała leżące na podłodze, otworzył drzwi wejściowe i raz na zawsze opuścił Dolinę Godryka.

xxx

Peter podbiegł do granicy zaklęć ochronnych nałożonych wokół chatki i aportował się do kryjówki swojego Pana. Czekał na niego, otoczony przez zaledwie dwóch członków swojego wewnętrznego kręgu. Peter drżącymi dłońmi ułożył Harry'ego na kamiennej posadce u stóp Voldemorta. Harry o dziwo ciągle mocno spał i nawet się nie wzdrygnął. Glizdogon pośpiesznie padł na kolana, podpełznął do Voldemorta i ucałowawszy rąbek jego szaty, przemówił drżącym i cichym głosem:

– Panie, zrobiłem, jak nakazałeś. To jest Harry, Panie.

Voldemort zwrócił swoje okrutne, szkarłatne spojrzenie na śpiące niemowlę i pozwolił sobie na pełen satysfakcji uśmiech. Był on atrakcyjnym mężczyzną o przystojnej twarzy z długimi, ciemnymi włosami. Jedynym, co mogłoby wskazywać na znajdującego się wewnątrz potwora, była jego para diabelsko czerwonych oczu, które zdawały się wypalać dziurę w każdym, kto śmiałby na niego spojrzeć. Oderwał wzrok od Harry'ego i spojrzał na kulącą się przed nim postać swojego szpiega.

– Powstań, Peterze, spisałeś się. Nareszcie nie namieszałeś, a ukończyłeś powierzone ci zadanie. – Obserwował, jak żałosny mężczyzna podnosi się roztrzęsiony, wygłaszając swoją wdzięczność i paplając w kółko o łaskawości swojego Pana. – Wystarczy! – syknął Voldemort, natychmiast uciszając Petera. – Bello, podnieś dzieciaka i pozwól mi się bliżej przyjrzeć temu bachorowi!

Bella przeszła obok milczącego Lucjusza i podniosła Harry'ego z zimnej podłogi. Uniosła go do Czarnego Pana.

Voldemort zwrócił uwagę na każdy najmniejszy szczegół niemowlęcia. Ogólnie dzieci go brzydziły. Jeszcze do końca nie zapomniał, jak dzieciaki drwiły i wyśmiewały się z niego w tym okropnym sierocińcu, który należał do jego przeszłości. Jednak to dziecko przyciągało go do siebie jak żadna inna osoba kiedykolwiek wcześniej. Voldemort wyczuwał potężną magiczną aurę, która zdawała się wisieć w powietrzu wszędzie dookoła chłopca. Był niezwykły, nie było w tej kwestii żadnych wątpliwości i jeśli Voldemort pozwoliłby mu żyć, bachor Potterów najprawdopodobniej dojrzałby do potęgi, mogącej dorównać jemu samemu.

Co za marnotrawstwo mocy! – pomyślał Voldemort.

Wyjął różdżkę i usłyszał, jak cała trójka zgromadzonych śmierciożerców wstrzymuje oddechy. Uśmiechnął się pod nosem. Zniszczenie tego, którego przeznaczeniem miało być doprowadzenie do jego upadku, przyniesie mu tyle uciechy.

Wycelował różdżką w głowę Harry'ego akurat w momencie, w którym dziecko otworzyło swoje szmaragdowo zielone oczy i spojrzało niewinnie na Voldemorta. Wymamrotał zaklęcie i po chwili nagłe, oślepiająco zielone światło wypełniło komnatę. Peter zamknął oczy tuż przed wypowiedzeniem inkantacji, ale mimo to przebłyski zielonego przedarły się przez jego zamknięte powieki.

Przepraszam, Harry - było wszystkim, co mógł pomyśleć, kiedy oślepiające światło ustąpiło, ponownie pozostawiając ich wszystkich w ciemności.

xxx

Do stanu pozwalającego na czytanie rozdział doprowadziła: Triangle