Rozdział VII
- Całkiem udany wieczór - stwierdził Harry, kiedy w końcu ostatni Ślizgoni opuścili pokój i Tom zaczął zdejmować z niego zaklęcia ochronne. - Nigdy nie sądziłem, że Ślizgoni są tacy... rozrywkowi.
- Tylko gdy wypiją odpowiednio dużo Księżycowego Ponczu - odpowiedział, ruchem różdżki odsyłając na swoje dawne miejsca stos krzeseł i biurko. - Zwykle zajmują nas raczej wypracowania z eliksirów i honory naszych rodów.
Harry spojrzał na niego ze zdziwieniem, lekko przechylając głowę.
- Żartujesz, prawda? - zapytał, choć jego mina wyrażała raczej zwątpienie. Dopiero po dłuższej chwili Tom zaczął się śmiać, nie mogąc dłużej zachować powagi. - Żartujesz! Przez chwilę naprawdę ci uwierzyłem!
Chociaż próbował zrobić unik, Harry zaczął okładać go pięściami - nie żeby go zranić, ale by dać upust frustracji; po raz kolejny dał się nabrać. Rzeczywiście miał w sobie wiele z ufności Puchonów, nawet po tylu latach przebywania w towarzystwie dziedzica Salazara Slytherina.
Nawet nie zorientował się, jak i kiedy znaleźli się przy otwartym oknie - noc była bezchmurna, choć mroźna, jak to zwykle w marcu. Tom poczuł, jak Harry obejmuje go ciasno, zapewne próbując ochronić się przez chłodem. Choć zwykle nie przepadał za dotykiem, Harry nigdy mu nie przeszkadzał. Czasami miał nawet wrażenie, że całkiem lubi, kiedy to właśnie Harry jest tak blisko.
Poczuł, że coś - ktoś - ciągnie go za kołnierz koszuli i zobaczył, że Harry przygląda mu się dziwnie poważnie.
- Nie zapomnimy, prawda? - zapytał nie do końca zrozumiale. - Nie zapomnimy o sobie?
- Miałbym o tobie zapomnieć? - zdziwił się, słysząc tak niedorzeczną sugestię. - Jesteś moim pierwszym przyjacielem... Jedynym przyjacielem.
- Tak jak ty moim... Cóż, nie jesteś moim jedynym przyjacielem, ale z pewnością najważniejszym. - Harry uśmiechnął się lekko i chwycił jego dłoń, splatając ją z własną w ciepłym uścisku. - Nie mam zamiaru o tobie zapomnieć.