Will od razu rzucił się w moją stronę, a ja najszybciej, jak mogłem,

zacząłem biec dobrze znaną mi drogą. Mijałem coraz to różne drzewa

słysząc za sobą śmiechy moich prześladowców. Nie wiem ile tak biegłem,

ale z czasem zacząłem odczuwać coraz większe zmęczenie. Ich głosy

przybierały na sile co oznaczało że są tuż za mną. Jak na złość

przewróciłem się o korzeń wystający z ziemi. Noga zaczęła mnie boleć jak

cholera, a dodatkowo słyszałem śmiechy dochodzące z niedaleka. ''Są

coraz bliżej '' pomyślałem spanikowany. Wstałem szybko próbując nie

przejmować się bolącą nogą. Zacząłem powoli biec ignorując natarczywy

ból. Coraz bardziej obawiałem się tego co może mnie spotkać jak mnie

złapią. Na szczęście już po chwili znalazłem się przy wyjściu z parku.

Szczęśliwy, lekko kulejący udałem się do domu. Na szczęście z nogą nic się

poważnego nie stało, ale oczywiście nie obyło się bez reprymendy cioci

nad moim zachowaniem.

Następnego dnia, jak co dzień, obudziła mnie ciocia. Ubrany i gotowy

udałem się na dół. Widząc dekoracje i tort stojący na stole, zdałem sobie

sprawie jaki jest dzień. 31 lipca moje jedenaste urodziny. Jednak zanim

zdążyłem podbiec do stołu, poczułem, jak ktoś mocno wyciąga mnie z

pomieszczenia i uderza mną o ścianę.

- Z czego się cieszysz, dziwaku? – zapytał kpiąco mój brat. Spojrzałem

w jego niebieskie oczy. Gdyby nie ciocia, z chęcią przywalił bym mu tak

mocno żeby nie mógł wstać . W końcu może przestałby myśleć o sobie jak

o pępku świata.

- No tak, przecież dziś moje urodziny – powiedział z chytrym

uśmiechem. Puścił mnie i wszedł do kuchni.

- Ciociu! Jak ja ci dziękuje za to wszystko. - Usłyszałem jego przymilny

ton i patrzyłem, jak wtula się w Petunię

— Cieszę się, że ci się podoba — odpowiedziała, głaszcząc go po

głowie.

— Masz ochotę na kawałek tortu? – zapytała, kiedy chłopak usiadł na

swoim krześle. On kiwnął entuzjastyczne głową. Zająłem swoje miejsce i

spojrzałem na pysznie wyglądający tort.

— Ciociu? Ja też mogę kawałek? – zapytała się niepewnie, a ona

spojrzała na mnie kątem oka.

— Harry! Tort na śniadanie jest bardzo niezdrowy. Szczególnie dla

takiego małego chłopca jak ty. Zjedz lepiej to – powiedziała, nakładając mi

na talerz dwie kanapki z szynką i pomidorem.

— Dobrze, ciociu - odpowiedziałem smętnie i spojrzałem z zazdrością

na brata. Dlaczego tylko ja tutaj jestem traktowany jak dziecko,

pomyślałem. Jedząc zacząłem znudzonym wzrokiem rozglądać się po

jadalni. Wszystko jak zawsze na swoim miejscu, tak ja to lubiła ciocia

Petunia. Od razu patrząc po pomieszczeniu widać że jest perfekcjonistką.

Nawet książki na regale znajdującym się naprzeciwko mnie były ułożone

idealnie. Czasami zastanawiałem się jak ona to robi. W pewnym

momencie zacząłem przyglądać się ulubionej wazie cioci stojącej na stole.

Jeżeli się nie mylę to dostała ją w zeszłym roku jako prezent urodzinowy

od wuja. Nie powiem była nawet ładna, różnorakie kolory mieniły się w

świetle słońca wpadającego przez okno. Wzory jednak nie przedstawiały

niczego konkretnego. Tak się zamyśliłem że nawet nie zdałem sobie

sprawy, kiesy to obie kanapki zniknęły z mojego talerza. Wstałem z miejsca

i odłożyłem naczynie do zlewu, by go umyć. Nagle usłyszałem stukanie w

drzwi, więc szybko podbiegłem na korytarz .

— Ciociu, listy przyszły! – krzyknąłem szczęśliwy i sięgnąłem po listy

leżące na wycieraczce. Wróciłem do kuchni i podałem cioci list Willa nadal

trzymając w rękach swój . Uśmiechnąłem się, widząc wielką pieczęć. Już

sama ona była niesamowita. Na czterech różnych kolorach przedstawione

było inne zwierze.

— Co wy na to, żeby już jechać do Londynu? — zapytał wuj.

— Tak! — krzyknął głośno Will, który razem z ciocią czytał listę

potrzebnych rzeczy.

— Więc ubierajcie szybko buty - powiedziała wesołym tonem Petunia.

Will od razu wybieg na korytarz, a ciocia podeszła do mnie. Wzięła ode

mnie mój list, lekko zdziwiona.

— Szczerze, myślałam, że tylko Will z was dwóch uda się do szkoły –

powiedziała, przyglądając mi się badawczo.

— Dlaczego tak sądziłaś? — zapytałem urażony. – Przecież niczym się

nie różnię od Willa, więc dlaczego traktujecie mnie inaczej?! —

krzyknąłem zdenerwowany. Ona, która jest dla mnie jak matka sądziła że

skoro mam za brata taką znakomitość oznacza że sam będę nikim. Mimo

że nigdy nie traktowała nas równo to dopiero te słowa naprawdę mnie

zraniły.

— Harry, nie bądź zły. Po prostu twój brat jest wyjątkowy i dobrze o

tym wiesz - powiedziała nieznoszącym sprzeciwu tonem. Nie chcąc

wszczynać kłótni, udałem się na korytarz. Ubrałem buty i wyszedłem na

dwór, kierując się do samochodu. Niedługo potem byliśmy w drodze do

Londynu.