Witam wszystkich, którym udało się tu dotrzeć! To moje autorskie opowiadanie (oczywiście postacie należą do J.K. Rowling), które zaczęłam pisać cztery lata temu, więc początkowe rozdziały nie są zbyt wysokich lotów. Tom 6 został prawie całkowicie pominięty, oprócz faktu, że Dumbledore nie żyje i został zamordowany przez Snape'a. Jednak nie istnieją horkruksy. Mam nadzieję, że spodoba wam się i zostawicie po sobie jakiś ślad ;)
Siedział na łóżku w pokoju swojego najlepszego przyjaciela, opierając się głową o odblaskowo pomarańczową poduszkę. W dłoni obracał złotego znicza, który co chwila wyrywał się do lotu, tylko po to, by być ponowne złapanym. Z dołu dochodziła do niego dudniąca, wesoła muzyka. Wesleyowie - cała ich rodzina - świętowali ślub Billa i Fleur.
Westchnął, ponownie zaciskając palce na zniczu. Trwała oficjalna wojna, a oni beztrosko się bawią. Nie potrafił tak. Już nie. Zbyt szybko musiał wydorośleć, by teraz móc się z tego cieszyć. Owszem, bardzo mocno życzył nowożeńcom szczęścia, ale nie potrafił im tego okazać. Najpierw śmierć Cedrika na jego oczach, potem Syriusza i Dumbledore'a, odcisnęły na nim piętno.
Gdyby tak cofnąć czas...
Ale nie mógł. Bo niby jak? W tym momencie musiał się dowiedzieć jak zabić największego czarnoksiężnika – Lorda Voldemorta. On, Harry Potter, niemal siedemnastoletni chłopak, o czarnych, rozczochranych włosach i niesamowicie zielonych oczach o odcieniu morderczego zaklęcia musiał zabić kogoś, kto już raz oparł się śmierci. Lub dać się zabić. Miał być wybawicielem całego czarodziejskiego świata i to dlaczego!? Przez durną nietoperzyce, która pijana palnęła idiotyczną "przepowiednie"!
Zrezygnowany, puścił znicza, który wzbił się w powietrze przed jego oczami. Ponownie westchnął. Tę piłeczkę złapał podczas swojego pierwszego meczu Quidditcha. O mały włos jej nie połknął. Uśmiechnął się lekko, a sekundę później zmarł, gdy dotarł do niego sens tej myśli. O mały włos jej nie POŁKNĄŁ... Właśnie! Nie złapał jej ręką, tylko wpadł mu do ust.
Zmarszczył brwi i przyłożył piłeczkę do warg, czekając chwilę na efekt. Minuta. Dwie. Nic.
Cofnął dłoń, przyglądając się zniczowi z rezygnacją. Przecież musi być jakieś wytłumaczenie. Dumbledore nie dałby mu go tylko do zabawy. Musi być w nim jakaś wskazówka, tylko jak ją zdobyć...?
Nagle złoty znicz rozbłysnął złotym światłem i otworzył się, ukazując swoją zawartość. W środku leżał zmieniacz czasu taki, jaki miała Hermiona w trzeciej klasie, gdy ratowali Syriusza.
Syriusz...
Nie. Nie może. Musi być jakiś szczególny cel. Musiał tylko dowiedzieć się, jaki? Spojrzał na znicz, który ponownie latał koło jego głowy. Piłeczka jakby usłyszała jego myśli i podleciała do ruchomego zdjęcia i popukała w szybkę, za którą było zamknięte. Byli na nim, przytuleni do siebie, Lily i James.
Ale co to może oznaczać? Zerknął jaszcze raz na zmieniacz czasu i na zdjęcie swoich rodziców. Nagle go olśniło. Przecież to oczywiste!
- Mam się cofnąć do ich czasów?
Zero reakcji. Westchnął zrezygnowany. Ale po cóż miałby cofać się do ich czasów? Nie lepiej do momentu, gdy urodził się Voldemort? Albo przynajmniej do czasów, gdy nie jest jeszcze w pełni mocy?
Nagle z dołu doszedł do niego ogłuszający huk. Zerwał się z łóżka, założył na szyje zmieniacz czasu i podbiegł do okna. Namiot palił się w kilku miejscach, muzyka przestała grać, a ludzie teleportowali się przerażeni lub walczyli. Przebiegł przez pokój, lecz znicz podleciał do niego i dziwna siła zatrzymała go w pół drogi. Piłeczka zaczęła uderzać w zmieniacz czasu na szyi chłopaka. Potter chciał ją odgonić, ale znicz nie ustępował, przytrzymując go magią w miejscu.
- Mam go użyć? Ale...
Piłeczka popukała Harry'ego w głowę.
- Myśleć? Au! No co ty...!? - spróbował ją schwytać, ale mu umknęła. - Musze im pomóc!
Znowu pukanie w zmieniacz. Jęknął cicho i chwycił magiczny artefakt z zamiarem użycia go, gdy znicz ponownie mu przeszkodził. Znowu puknął go w głowę, a następnie w zdjęcie na półce. O co może, do diaska, chodzić!? Spojrzał na swoich rodziców, a jego wzrok zatrzymał się na włosach Jamesa. No tak! Chwycił różdżkę i zmienił kolor swoich włosów na jasny blond.
- Może być?
Brak reakcji uznał za potwierdzenie. Zerknął w stronę okna i momentalnie podjął decyzje. Miał nadzieje, że tak też im pomoże. Harry chwycił plecak z peleryną niewidką, mapą huncwotów i paroma innymi cennymi rzeczami. Wsunął do niego różdżkę, stwierdzając, że tym sposobem jej nie straci, po czym spojrzał na piłeczkę i wziął złoty zmieniacz do ręki. Przekręcił raz, drugi, trzeci... Nagle rozbłysło białe światło i otoczyło go ściśle tak, że przez chwilę nie miał pojęcia, co się wokół niego dzieje. Poczuł szarpnięcie w okolicach pępka, tak bardzo podobne do uczucia towarzyszącemu teleportacji...
Zamrugał parę razy, by odpędzić białe plamki. Wylądował w... lesie. Ale nie byle jakim lesie, tylko Zakazanym. Jęknął i rozejrzał się mając nadzieję, że jednak nie wylądował gdzieś bardzo głęboko. Zobaczywszy w oddali niewielką ścieżkę wydeptaną olbrzymimi buciorami Hagrida, uśmiechnął się. Do Hogwartu było całkiem niedaleko, tylko drzewa zasłaniały zarys zamku. Zrobił krok w stroną dróżki i zmarł zdezorientowany. Spojrzał na siebie i spostrzegł, że jego ubrania są na niego dużo za duże, a przynajmniej bardziej niż zwykle. Sam również czuł się jakby... mniejszy.
Nagle coś za nim ostrzegawczo zaszeleściło. Odwrócił się i zobaczył dwie postacie ubrane na czarno, wychodzące zza drzew.
- O... patrz, Walburgo. Czyżby jakiś nieposłuszny dzieciaczek wymknął się z zamku. Nieładnie. Za to powinien być szlaban.
Harry zmarł. Świetnie, śmierciożercy. Dlaczego on zawsze ma takie szczęście? Jęknął cicho i cofnął się o krok.
- Oj, Malfoy, przestraszyłeś go.
- Będzie bardziej przestraszony, jak Czarny Pan się do niego dobierze. Będzie mógł ponegocjować z Dumbledorem o tego bachora.
Czarnowłosy jęknął ponownie i odwrócił się szybko, nie czekając na dalszy rozwój wypadków, zrywając do biegu.
- Łap go! - wrzasnął Malfoy, zaczynając gonić chłopca.
Przeklęte krótkie nóżki. Jak ja mam tak biec?
Wpadł na niewielką polankę i skręcił w stronę Hogwartu. Widział już w oddali najwyższe wieże zamku. Koło głowy świsnęło mu zaklęcie i w ostatniej chwili uchylił się przed kolejnym. Las powoli zaczął się przerzedzać, została ostatnia warstwa niskich gałęzi. Wbiegając na błonia, potknął się o wystający korzeń, poczuł gwałtowny ból w kostce, a w następnej chwili wpadł w czyjeś ramiona...
