Mój rycerz w czarnej szacie

Ten dzień wcale nie zaczął się tak źle, co prawda perspektywa kolejnego szlabanu u Snape'a nie była miła, ale Harry'emu udawało się wyrzucić to z myśli, aż do wieczora.

Ponieważ każde spóźnienie spowodowałoby dodatkowe kary, stawił się pod salą Eliksirów pięć minut przed czasem, spróbował nacisnąć klamkę, ale drzwi były zamknięte. Zatem odczekał do przepisanej pory i punktualnie o 20.00 spróbował znowu, dalej nic. Potem zastukał, głośno - ale nie nachalnie. Znowu bez efektu.

Profesor nigdy się nie spóźniał, ale znając go, może zrobił to celowo, aby go ukarać, jeżeli zrezygnuje z czekania i wróci do Wieży?

Nie ma tak dobrze! Harry usiadł oparty o drzwi, żeby nie przegapić, gdyby się okazało, że jednak Snape jest w środku i nagle je otworzy. Nie widział profesora na kolacji,a chyba także i na obiedzie, więc może siedzi tam nad jakimś kociołkiem z obrzydliwą mazią, która potem rozleje po sali, tylko po to, by kazać mu ją sprzątać: bez użycia magii.

Jego dobry dzień zmieniał się w coraz gorszy, kiedy przechodzący przez lochy mijający go Ślizgoni drażnili się z nim, a niektórzy próbowali obrzucać go zaklęciami. Stawiał przed nimi tarcze, ale nie próbował oddawać, wiedział że w takim przypadku to on zostałby oskarżony o zaatakowanie innych uczniów.

Nawet gdy było ich pięciu na jednego.

Na szczęście nie spotkał tu jeszcze Malfoya. – Ledwo zdążył to pomyśleć, od razu wskazany Malfoy wyłonił się zza zakrętu. Oczywiście towarzyszyli mu jego goryle i zaczęły się ich zwyczajowe przepychanki.

Pierwsze wyzwiska nie były zbyt wymyślne, więc je zignorował, ale potem Ślizgon zaczął obrażać jego rodziców i to jak zawsze wywołało walkę. Na klątwy i pięści.

Wygrany, ale obolały Harry wyleczył się - na ile zdołał i usiadł znowu pod drzwiami. Po tym spotkaniu jednak znowu miał całkiem dobry humor: nie było tak źle, przynajmniej dołożył Fretce i jego ofermowatym kumplom.

Rzucił Tempus: było już wpół do dziesiątej. Chyba dalsze czekanie nie ma sensu. Wstał i wtedy usłyszał zbliżające się szuranie stóp. Czekał więc, aż pojawił się Mistrz Eliksirów, który wyglądał raczej dziwnie, chwiał się lekko i miał mgliste spojrzenie, jakby nie mógł się na niczym skupić.

Kiedy się zbliżył Harry poczuł zapach alkoholu: I wszystko jasne, Snape się upił.
Tyle że to było do niego niepodobne, zawsze trzymał się sztywno i nie ulegał żadnym słabościom, ani emocjom… Poza jego nienawiścią do Potterów.

Profesor zauważył go i zatrzymał się, przyglądając mu się uważnie.

- Jesstesz… - Wycedził, cokolwiek niewyraźnie. – Jesstesz… Zzo tu rob-biszsz? – Podszedł chwiejnie do chłopaka, który odruchowo się cofnął, opierając o drzwi.

Mężczyzna uniósł ręce i lewą dłoń położył mu na ramieniu a prawą próbował chyba dotknąć jego włosów, ale tylko za nie mocno pociągnął, Harry jęknął z bólu i zaskoczenia i ugiął kolana, jednocześnie próbując się uwolnić z pijackiego uścisku.

- Li.. – Lili… Prszyszszłaszsz do mnie… - Snape bełkotał a jego cuchnący oddech wywoływał mdłości.

Chłopak wiedział, że jest źle… Bardzo źle.

Wyrywał się, jednak nie zdołał uciec, a wtedy profesor dotknął dłonią drzwi i te same się otworzyły. Runęli obaj na podłogę. Mężczyzna próbował go całować i szarpał za szatę. Harry desperacko walczył, ale nawet w tym stanie starszy czarodziej był od niego silniejszy. Nie miał szans…


Harry nie wiedział ile to trwało, w końcu przestał krzyczeć i płacząc czekał aż mężczyzna wreszcie skończy.

Kiedy Snape wreszcie padł nieprzytomny Harry wyczołgał się spod niego. Odsunął się na czworaka i zwymiotował. Potem chwiejnie wstał, obciagnął podarte i zakrwawione szaty, ale nie dbał o to jak wygląda, chciał tylko natychmiast stamtąd uciec.

Potykając się i łapiąc za ściany sunął w kierunku Wieży. Za którymś zakrętem, wpadł na kogoś. Otworzył szerzej opuchnięte oczy i ujrzał Profesor McGonagall. Kobieta patrzyła na niego w szoku, trzymając za ramiona.
- Potter… Harry, co ci się stało?

Nie miał siły odpowiedzieć. Poczuł taką ulgę, że wreszcie jest bezpieczny, że po prostu upadł mdlejąc jej na rękach.


Minerva Mc Gonagall mimo całego zaskoczenia, odruchowo schwytała Pottera i rzuciwszy zaklęcie zmniejszające ciężar szybko zaniosła nieprzytomnego chłopca do skrzydła szpitalnego. Na szczęście nie spotkała nikogo po drodze a także w samej sali tej nocy wyjątkowo było pusto.

Położyła chłopaka na najbliższym łóżku i zawołała o pomoc.
- Pani Pomfrey, szybko. Potter stracił przytomność, chyba został zaatakowany.

Madame wyszła niespiesznie ze swojego pokoju:
- Co się znowu stało? Z tym chłopakiem jest więcej kłopotu niż z całą resztą uczniów razem wziętą. - Zobaczywszy swojego pacjenta zamilkła i od razu przyspieszyła, jeszcze zanim zdążyła stanąć przy jego łóżku rzucając zaklęcie diagnostyczne: od głowy w dół i od razu cicho komentując jego wyniki.

- Głowa cała, żebra i płuca także, wnętrzności... - Zamilkła i cofnęła zaklęcie wracając jeszcze raz do brzucha chłopaka i niżej. Podniosła wstrząśnięty wzrok na wicedyrektor i łamiącym się głosem powiedziała:
- On został zgwałcony.

McGonagall zamarła. Harry Potter został zgwałcony... w Hogwarcie? Kto mógł zrobić coś takiego uczniowi? Temu uczniowi! Przecież Harry był tak dobry w zaklęciach i Obronie. Pokonał Sam- Wiesz- Kogo. Więcej niż raz. Kto to był i dlaczego? Dlaczego Harry?

Tymczasem pielęgniarka ostrożnie delikatnie zdjęła szaty chłopaka.
- Bronił się, został pobity: ma pełno siniaków i zadrapań. - Przewróciła chłopaka na bok i wciągnęła ostro powietrze.

Kręcąc głową i cmokając porzuciła dalsze oglądanie obrażeń i natychmiast rzuciła zaklęcia lecznicze. Po wyleczeniu obrażeń fizycznych przywołała szpitalną szatę, w którą go przebrała i wtedy poszła do składziku po eliksiry: przeciwbólowe i uspokajające. Zanim Harry odzyska przytomność powinien je wypić.

Tymczasem pojawił się wezwany przez Minervę dyrektor. Na widok chłopca stanął jak wryty, bo pomimo zaleczenia ran wcale nie wyglądał dobrze: wciąż był blady jak ściana, pod oczami miał sińce i wstrząsały nim dreszcze. Czasem cichutko jęczał i Dumbledore też jęknął spojrzawszy na jego zakrwawione szaty leżące na sąsiednim łóżku.

- Merlinie, co się mu stało? - Odwrócił się w stronę koleżanki. - Minervo, ty go znalazłaś, gdzie? I jak?

- Miałam dzisiaj dyżur i wpadłam na niego na korytarzu obok Wieży. Wiem, że miał dzisiaj szlaban u Snape'a. Ktoś musiał go zaatakować, kiedy z niego wracał...

Dyrektor przerwał jej.
- Severus miał dzisiaj wezwanie do Voldemorta. Harry nie mógł być na szlabanie.

- Na pewno miał wyznaczony na dzisiaj szlaban i nie wiem nic o jego odwołaniu. - Zamyślona zagryzła wargę. - Może ktoś go napadł, gdy czekał na szlaban pod salą eliksirów... - Podniosła wzrok patrząc prosto w oczy dyrektora. - To nie był zwykły atak, Albusie. Harry Potter został zgwałcony.

Dumbledore z wrażenia aż usiadł. Madame Pomfrey, która w międzyczasie wróciła z eliksirami rzuciła na pacjenta zaklęcie budzące, ale bez przywracania przytomności i podała mu eliksir uspokajający, a potem nasenny. Chłopak znowu opadł na łóżko i pielęgniarka delikatnie go otuliła kołdrą.

- Wiem, że chciałbyś go jak najszybciej przepytać, dyrektorze, ale chłopak musi teraz odpocząć i przespać się. Zamek jest zamknięty, więc napastnik i tak nie ucieknie. Porozmawiasz z chłopcem rano.


Zebrania u Czarnego Pana nigdy i dla nikogo nie były miłym przeżyciem. Może poza kilkoma psychopatycznymi maniakami, ale Severus Snape do nich nie należał. Co gorsza nie należał też do wiernych sojuszników i cały czas musiał pilnować swoich myśli, przykrywając je takimi, jakich Lord Voldemort po nim oczekiwał.

Tego wieczora kilkoro aktywistów złapało grupę wielbicieli mugoli i z tej okazji zorganizowano wieczór tortur z ich udziałem. Mistrz Eliksirów niestety musiał podawać im swoje specyfiki: cucąc, budząc, czasami zaleczając rany, aby zabawa trwała jak najdłużej.

Ale wszystko kiedyś się kończy. Wreszcie znudzony Voldemort polecił zabić ich ofiary i Sevrus mógł opuścić Mroczny Zamek. Jednak wciąż czuł mdłości i obrzydzenie do siebie samego za to, w czym uczestniczył. Kiedy kilkoro Śmierciożerców postanowiło się napić Snape uznał, ze to dobry pomysł.

Miał co prawda dzisiaj zaplanowany szlaban z Potterem, ale widok tego bezczelnego gówniarza przez którego rodziców był teraz w tym miejscu na pewno nie pozwoliłby mu się uspokoić i zapomnieć. Za to ognista whisky na pewno mu w tym pomoże.

Pamiętał jeszcze jak siedział w knajpie, ale z tego jak wyszedł i powrotnej drogi do Zamku miał już tylko mgliste urywki. Nie wiedział nawet jak wrócił, kominkiem, czy aportacją i co się dalej z nim działo, dopóki nie odzyskał przytomności w Sali Eliksirów, obolały po nocy spędzonej na zimnej, kamiennej podłodze i z głową pulsującą bólem.

Podnosząc się zobaczył obok kałużę wymiocin. Pięknie, dobrze, że chociaż obudził się, zanim uczniowie przyszli.

Rzucił na siebie i na salę zaklęcie czyszczące i likwidujące zapachy i powlókł się do swoich komnat.

Po prysznicu poczuł się lepiej, a jeszcze lepiej po eliksirze na kaca. Kiedy już był całkiem na chodzie, świeży i w czystych szatach, w jego kominku pojawił się Dumbledore każąc mu natychmiast iść do skrzydła szpitalnego: bo jego Złoty Skarb został skrzywdzony.

Westchnął ciężko: Ciągle jakieś problemy z Potterem.

Nie chciał, ale nie miał wyboru, poszedł. Chłopak leżał w łóżku i nie wyglądał na specjalnie poszkodowanego... Dopóki się nie obudził. Wtedy się zaczęło..

Kiedy czekali na to przebudzenie dyrektor powiedział mu wszystko, co wiedział, więc taka reakcja go nie zaskoczyła. Chłopak pewno teraz obawiał się każdego mężczyzny i nie mógł znieść myśli, że ktoś mógłby go dotykać... Oczywiście też wstydził się, mimo że to nie jego wina... I nie chciał by ktoś o tym wiedział...


Po przebudzeniu Harry był zdezorientowany, jego łózko było dziwnie niewygodne, a pościel sztywna i szorstka. Specyficzny zapach szybko pomógł mu się domyślić, że jest w szpitalu. Tylko dlaczego? Spróbował sobie przypomnieć i w jednej chwili wszystko wróciło.

Przytłoczony wspomnieniem usiadł trzęsąc się i krzycząc.
- Ciii... Cicho, Harry... Już wszystko w porządku, jesteś bezpieczny. - Pielęgniarka nie próbowała go dotykać, mówiła tylko do niego cichym uspokajającym głosem i chłopak powoli uciszył się i wyciszył. W końcu wziął głęboki oddech i otworzył oczy.

Naprzeciwko siebie zobaczył stojącego ze zmartwioną miną i rozwichrzoną brodą Dumbledore'a, a obok niego... Snape'a.

Znowu zaczął spazmatycznie łapać powietrze i podciągnąwszy kolana wycofał się, niemal wbijając w ramę łóżka.

- W porządku, Harry...Nie bój się, już nic ci nie grozi. - Dyrektor mówił takim samym tonem jak Madame Pomfrey ale jego słowa wcale chłopaka nie uspokajały, szczególnie gdy usłyszał następne. - Wiem, co się stało. Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.

Wiedział?! Wiedział co się stało i przyszedł do niego z tym... z tym...
Zadławił się nie mogąc złapać oddechu.

- Severusie, obejrzyj Harry'ego i uspokój go. Spróbuj legilimencji. - Polecił dyrektor towarzyszowi.

Złoty chłopiec jeszcze bardziej rozszerzył przerażone oczy. Nie, on nie może mnie znowu dotknąć. Rozglądał się w panice, szukając pomocy. - Kto może powstrzymać Snape'a i dyrektora?

- Voldemort... - Szepnął i poczuł w głowie lekki szmer i zainteresowanie. Nie zastanawiając się, krzyknął głośno, przywołując czarnoksiężnika. - Lordzie Voldemort!

Powietrze obok łóżka Harry'ego zgęstniało i zmaterializowała się tam sylwetka w czarnej szacie.


Lord Voldemort był zaskoczony tym, że Harry Potter sam go zawołał i że zdołał przełamać pole ochronne, aby go tu wpuścić. Tu, czyli do skrzydła szpitalnego w Hogwarcie... Ciekawe...

Jeszcze bardziej się zdziwił, gdy zobaczywszy go Potter zsunął się z łóżka i przylgnął do jego boku, obejmując w pasie obiema rękami i chowając się za nim...

...Przed Dumbledorem i Snapem...? Co się tu, kurwa, działo?!

Zesztywniał z zaskoczenia, nikt go nigdy sam z siebie nie dotykał, a już na pewno nie w taki sposób. Ta sytuacja była dziwna, z wielu powodów.

Tymczasem Dumbledore zrobił krok w ich stronę i Voldemort ostrzegawczo uniósł różdżkę. Chłopiec jeszcze bardziej się do niego zbliżył, jeszcze mocniej zaciskając ramiona, cały czas nie spuszczając oczu z dyrektora i jego towarzysza.

- Zabierz mnie stąd. - Powiedział cicho. - Proszę, zabierz mnie stąd.

Jak dają, trzeba brać. Nie zastanawiając się już dłużej nad tym, o co może chodzić Czarny Pan aportował się z mocno przyciskającym się do niego Złotym Chłopcem do swojego Zamku.