Czwartkowy aniele, gdzieś na nieboskłonie
Do Ciebie wznoszę błagalnie swe dłonie
Za tęsknotę mą wielką, za ogromne me męki
Nie należą Ci się dziś żadne dzięki
Olałeś mnie bardzo, choć nie wiem dlaczego
Przecież oddałem Ci siebie całego
Lecz pomimo bólu, odezwać się muszę
Wiedz, że się bez ciebie wręcz duszę
Jeśli uważasz, że trąci to przesadą
To przykro mi bardzo, lecz nie jest to prawdą
Wracając do prośby, do rąk moich w górze…
— Przestań, błagam. To jakaś okropna profanacja.
— Działa? Działa.
Przyciągnął anioła do siebie i pocałował.
— Nie rymuj do mnie więcej, dobrze?
— Przychodź po dobroci, to nie będę.
