Harry wiedział, że spokojne dni odeszły w niepamięć, kiedy siedemnastu mężczyzn wtargnęło do jego domu, najwyraźniej zamierzając dotknąć każdej niebezpiecznej i wybuchowej rzeczy, jakie miał na półkach.
Nie mógł zdecydować, czy powstrzymanie ich rozwiąże jego problemy, czy może tylko uczyni życie jeszcze gorszym. Rozdarty między chęcią pozwolenia im na to, by się zabili a uratowania tego, co zostało z jego domu, gorączkowo starał się przemówić do ludzi Voldemorta oraz stanąć między swoimi wynalazkami i ich głupotą. Kiedy jeden z nich, o ile Harry dobrze pamiętał, Bellatriks nazwała go raz Avery, niemal popukał w pojemnik z farbą, jego cierpliwość się skończyła.
― Niech nikt się nie waży ruszyć! ― wrzasnął i z lekkim zaskoczeniem odnotował fakt, że ci rzeczywiście się zatrzymali i odwrócili do niego.
― Następna osoba, która się ruszy, będzie walczyła bez pieprzonej farby, czy to jasne?
Zirytowany, odrzucił kosmyk włosów ze swojej twarzy. Spostrzegł Riddle'a czającego się za szczególnie wysoko położoną półką i posłał mu ostrzegające spojrzenie.
― Bez wyjątku.
Riddle tylko uśmiechnął się do niego słodko. Cała jego postać wręcz krzyczała niewinnością, co tylko bardziej zirytowało Harry'ego.
― W porządku, ustawcie się teraz w dwuszeregu, tylko uważajcie, by niczego nie dotykać.
Harry nie miał złudzeń; gdyby lord nie zastosował się do jego polecenia, nikt by go nie posłuchał. Ale odkąd Riddle wydawał się zadowolony, pozwalając Harry'emu panować nad sytuacją, nikt nie kwestionował jego autorytetu.
― Świetnie, teraz ci co stoją w pierwszym rzędzie niech podniosą misę pełną farby i wyleją ją na osobę znajdującą się za wami. Następnie rozmażcie ją tak, by pokryła każdy skrawek waszego towarzysza.
Stojący w drugim rzędzie zaczęli cicho protestować. Harry widział, że Lucjusz Malfoy wyglądał na niezadowolonego z zapachu farby, ale znosił całą procedurę w milczeniu. Bellatriks natomiast wydawała bawić się dobrze, jak nigdy wcześniej.
Riddle podszedł do niego z pustą miseczką. Jako że zostawili Draco w gospodzie, w grupie było teraz siedemnaście osób, co znaczyło, że jedna nie miała partnera. Jako że nikt nie miał odwagi wylać zimnej farby na swojego lorda, został sam.
Podał miskę Harry'emu.
― Uczyniłbyś mi honor? ― zapytał drwiąco.
Harry ostrożnie wziął miskę i napełnił ją farbą. Starał się zachowywać normalnie, znając teraz ich wspólną przeszłość. Nie było łatwo patrzeć mu w oczy. Harry nieustannie czuł wagę sekretu Snape'a. Zastanawiał się, jakim cudem mężczyzna był w stanie spędzać z Riddle'em tak dużo czasu, nie mówiąc mu, co wiedział.
Wrócił do lorda z miską pełną farby i stanął na krześle, ponieważ był niemal dwie głowy niższy. Teraz Riddle musiał unieść wzrok, by na niego spojrzeć, co, nie wiedzieć czemu, posłało falę ciepła do policzków Harry'ego.
― Jeśli nie chcesz mieć farby w oczach, lepiej patrz w dół ― mruknął, po czym przechylił miskę.
Farba natychmiast pokryła głowę, ramiona, tors i część nóg mężczyzny, ale generalnie kończyny musiały zostać pomalowane dłońmi. Harry miał niepokojące wrażenie, że Riddle bawił się szczególnie dobrze, kiedy młodzieniec musiał pokryć farbą jego stopy.
― Mam nadzieję, że wyschnie szybko, żebym nie musiał więcej widzieć twojego zadowolonego z siebie wyrazu twarzy.
― Ach, a ile przyjdzie mi czekać, by zobaczyć, jak to pochmurne spojrzenie znika z twojej twarzy? ― zapytał Riddle gładko.
― Mogłeś chociaż udawać, że się męczysz.
― A niby dlaczego miałbym to zrobić?
― Z grzeczności.
Lord uśmiechnął się.
― Jestem pewien, że na złość nam dodałeś czegoś, by smród tych farb był intensywniejszy, więc nie mogłem dać ci tej satysfakcji.
― Tylko tobie ― Harry upewnił się, by sarkazm pobrzmiewał w jego głosie.
― A dlaczego to, racz mi zdradzić, miałbyś posunąć się do czegoś takiego, tylko by mi dokuczyć?
― Dlaczego? Twoja twarz wykrzywiona bólem jest po prostu zbyt… ― Harry momentalnie zamilkł, kiedy uzmysłowił sobie, co właśnie sugerował. Przysiągł sobie, że nigdy nie wspomni o incydencie w gospodzie, a teraz rzucał tym mężczyźnie w twarz.
Źrenice Riddle'a nieco się rozszerzyły, gdy zbliżał twarz do Harry'ego.
― Ostrożnie, Dziecko. Nie wiesz, w co sobie pogrywasz.
Harry otworzył usta, by się odciąć, ale przerwał mu wysoki chichot Bellatriks
Odwrócił się, by spojrzeć na zebrane w jego domu osoby. Farba zaczęła wysychać, pozostawiając wciąż wilgotne ciała częściowo widzialnymi, podczas gdy te, które już wyschły, zaczęły znikać. Nowym źródłem rozrywki Bellatriks stał się stojący obok niej mężczyzna, którego ciało pozostawało normalne, podczas gdy głowa całkowicie zniknęła. Dla tych, którzy początkowo byli sceptycznie nastawieni do jego planu, był to pierwszy znak, że farba działała. Sceptycyzm wkrótce zamienił się w optymizm i Harry zaczął obawiać się, że perspektywa bycia niewidzialnymi da im fałszywe poczucie niezwyciężenia.
― Dobra, słuchajcie! Farba nie sprawia, że znikacie, tylko dostosowuje was do tła, co znaczy, że fizycznie wciąż tu jesteście. Wasze stopy będą wciąż pozostawiać ślady na ziemi i wszyscy będą w stanie was usłyszeć. Znaczy to też, że poruszając się zbyt szybko, każdy z wprawnym okiem będzie w stanie dostrzec niknącą postać. Konieczne jest, byście poruszali się cały czas cicho i powoli.
Dalej kontynuował niższym głosem, zwracając się bezpośrednio do Riddle'a.
― Prawdopodobnie będzie najlepiej, jeśli poczekamy tu, aż farba wyschnie. Byłoby podejrzane, gdyby ktoś zobaczył jakieś fragmenty ludzkiego ciała unoszące się drogami.
Odwrócił się do Riddle'a i na próżno spróbował powstrzymać śmiech.
W przeciwieństwie do mężczyzny, z którego śmiała się Bellatriks; całe jego ciało zniknęło, podczas gdy głowa dalej unosiła się w powietrzu. Wyglądał absurdalnie. Harry zrozumiał, że większość z jego potężnej aury wynikała z jego opanowania.
Mężczyzna nie wydawał się szczególnie zadowolony ze swojego aktualnego wyglądu, ale wciąż posłał Harry'emu łagodny uśmiech.
― Śmiej się póki możesz, Dziecko, moja kolej nadejdzie, gdy nie będziesz mnie już widział.
Mroczna obietnica sprawiła, że Harry'ego przeszedł dreszcz, mimo to nie był w stanie powstrzymać chichotu.
Minęło jeszcze kilka minut, gdy nagle Harry'ego ogarnął strach. Co było gorszego niż siedemnaście osób przechadzających się po jego domu? Świadomość, że ci w nim są, chociaż nie jest w stanie ich zobaczyć.
Harry sprawdził swoje kieszenie i upewnił się, że mały generator jego tarczy znajduje się na miejscu. Musiał zmodyfikować ją tak, by mógł się z nią poruszać, co było dużo lepsze niż prototyp, od którego wszystko odbijało się i latało w nieprzewidywalnym kierunku.
Wciąż… To był prosty, dobry plan. Gdyby wszystko poszło dobrze, ich grupa nie tylko pokonałaby całą grupę, ale zrobiłaby to w nieprawdopodobnie krótkim czasie.
― Dobrze zatem ― powiedział do pozornie pustego pokoju. ― Sprawmy, by ludzie mieli o czym gadać.
Wyszedł ze swojego zrujnowanego sklepu. Przez krótką chwilę martwił się, że nikt za nim nie pójdzie, jako że ludzie nie widzieli nigdzie swojego lorda, ale wkrótce usłyszał za sobą szmer kroków.
.
.
Knot wybrał dogodną sobie lokalizację. Jeśli dwie grupy były liczne i silne, często walczyły podczas wyzwań w lokalizacji, która pozwalała im się ukryć; jak porzucone wioski, lasy czy duże budynki. Przeszkody zapewniały ochronę i sprawiały, że grupa z lepszą strategia wygrywała. Gdyby dwie wyrównane grupy zmierzyły się na bardziej otwartym terenie, walka spowodowałaby podobne obrażenia u obu ze stron, a być może również doprowadzić do remisu.
Jednak Knot nawet nie rozważał sytuacji, w której dojdzie do walki. Lord słynął z brutalnej siły i teraz, kiedy tak znacząco przewyższał liczebnie swoich przeciwników, zamierzał szybko zakończyć tę walkę. Na miejsce bitwy wybrał pustą przestrzeń zaraz za Londynem. Jasne było, że liczył na szybkie zwycięstwo i nie miał zamiaru szukać swoich przeciwników za wszelkimi możliwymi przeszkodami.
Kiedy Harry i jego niewidzialni towarzysze dotarli na miejsce, ten był tam już ze swoją własną armią.
Nawet jeśli Knot mógł wziąć wyzwanie za żart, nie zamierzał ryzykować i zabrał ze sobą wszystkich swoich ludzi. Mało tego, Harry był święcie przekonany, że część ludzi stojących za Knotem nie była nawet oficjalnie w jego grupie, ale należała do jakichś pomniejszych. Nie było zasady mówiącej, że tylko członkowie przynależący do danej grupy mogli brać udział w wyzwaniu, co było głównym powodem, dla którego lordowie zaczęli zawiązywać sojusze.
Tak czy inaczej, liczba osób zgromadzonych na polu przeszła najśmielsze oczekiwania Harry'ego. W rzeczywistości nie sądził, by kiedykolwiek wcześniej widział tak wiele osób zebranych w jednym miejscu. Nie mógł nic na to poradzić, ale poczuł się nieco zdenerwowany przez świadomość, że ci wszyscy ludzie za chwilę będą próbowali go zabić i ich uwaga skupi się tylko na nim, jako że w ich oczach był jedynym, który się pojawił.
― Och, lord Voldemort! Jak wspaniale, że się pojawiłeś ― zaszydził Knot, kiedy Harry podszedł bliżej. ― I to znowu w pojedynkę! Ty w ogóle masz grupę, czy może tworzysz ją tylko ty i dziecko?
Tłum zaczął gwizdać i śmiać się, drwiąc z młodzieńca, który przyszedł, by umrzeć w samotności.
Serce Harry'ego łomotało napędzane adrenaliną, a jego zdrowy rozsądek wprost krzyczał, by odsunął się od Knota. Zamiast tego, wziął kilka głębokich wdechów i przypomniał sobie, że nie był Harrym, który stoi naprzeciw tłumu, ale Riddle'em. Jakimś sposobem, wiedza, że to nie jego wyśmiewano, sprawiła, że między nim i tłumem pojawiła się ochronna bariera, oddzielająca go od jego przeciwników.
To tylko uczyniło łatwiejszym granie przestraszonego i żałosnego, jak zakładał ich plan.
― Ministrze… Chyba nie potraktowałeś mnie poważnie? ― zapytał słabo, przybierając najbardziej niepewną minę. ― Chyba nie zabiłbyś kilkunastu osób tylko po to, by odegrać się za słaby żart? Zapewne..― Och, mój drogi lordzie Voldemorcie ― zlekceważył go Knot. ― Nie ma już wyjścia. Ostrzegałem cię, próbowałem być sprawiedliwy, nawet proponowałem ci umowę. Ale ty nie słuchałeś mnie, a nawet zabiłeś kilku z moich ludzi. Za co ty i twoi poplecznicy zapłacicie.
Tłum znowu zawiwatował.
Nikczemna myśl przyszła Harry'emu do głowy. Wszyscy ci ludzie wciąż myśleli, że był lordem Voldemortem. Wszystko, co teraz zrobi, obiegnie cały kraj. Na przykład wspaniałe zwycięstwo, ale również płaszczenie się przed Knotem. A Riddle, który tak niezwykle szczycił się zawsze swoim opanowaniem i pełną wdzięku postawą, chyba wyszedłby z siebie, gdyby ktoś powiązał go z czymkolwiek słabym, nawet jeśli tak naprawdę byłoby to tylko oszustwo.
Harry zdusił uśmiech i opadł na kolana w błoto. Jeśli życie daje ci cytryny, lepiej zrób lemoniadę. A młodzieniec był zdeterminowany, by się dobrze bawić.
Na jego twarzy pojawiła się rozpaczliwa desperacja, kiedy zaczynał swój spektakl:
― Och, proszę, nie zabijaj mnie i moich przyjaciół! Są niewinni, oszczędź ich, błagam cię! Z pewnością tak wspaniały człowiek jak ty jest w stanie wybaczyć młodzieńcowi, nikomu więcej jak zwykłemu nastolatkowi, który może tylko kąpać się w blasku twojej chwały. Jestem jak Ikar, lecący zbyt blisko blasku słońca, którego skrzydła płoną. Nie potępiaj mnie za igranie z czymś, czego nie rozumiem. Och, wielki lordzie Knot, usłysz moje błaganie, ja…
Ktoś strzelił. Chybił o kilka metrów, ale Harry wiedział, że zabawa się skończyła. No cóż, Riddle też prawdopodobnie miał już tego dosyć.
Szybko aktywował tarczę i się podniósł. Zamierzał unikać kul i strzał tak długo, jak to możliwe. W ten sposób ludzie Knota skupiliby się na nim, myśląc, że ma jakieś nieprawdopodobne szczęście. Miał nadzieję, że nim ci zorientują się, że coś jest nie tak, będzie już dla nich za późno.
Coraz więcej ludzi strzelało w jego stronę kulami, strzałami i pochodniami, a Harry biegał zygzakiem przez pole, mając nadzieję, że nie wpadnie przypadkiem na któregoś z ludzi Voldemorta. Widział że Knot wziął za sobą swoich ludzi, chociaż było jasne, że Harry nie był zagrożeniem. Cholerny tchórz.
Uderzyła go kula.
Harry testował tarczę wcześniej, ale nigdy właściwie nie znajdował się pod jej ochroną, kiedy ta została trafiona. Kula wydała głośny, dzwoniący dźwięk, jak gdyby Harry siedział prosto pod dużym dzwonem. Co gorsze, dźwięk nie ustał po tym, gdy kula została unieszkodliwiona, ale ciągnął się dalej z taką samą, intensywnością.
Automatycznie Harry zakrył uszy i zacisnął oczy, sprawiając, że potknął się i upadł na ziemię. Jako że przestał się poruszać, stał się łatwym celem i więcej rzeczy w niego uderzyło, za każdym razem powodując ten sam ogłuszający dźwięk.
Harry z trudnością zmusił się do wstania, kiedy zobaczył, jak kilku mężczyzn zmierza w jego stronę. Najwyraźniej zaczęli rozumieć, że pociski nie mogą tak po prostu robić sztuczek i postanowili zmierzyć się z nim w kontaktowej walce.
Mężczyzna uzbrojony w nóż uderzył Harry'ego i spróbował dźgnąć go prosto w plecy. Oczywiście tarcza odbiła również ten atak, sprawiając, że zaskoczony mężczyzna upadł na twarz pod wpływem własnego ataku. Inny spróbował zaatakować go olbrzymim toporem, ale po chwili musiał uciec, kiedy jego własna broń zwróciła się przeciwko niemu.
Wszędzie rozlegały się zdezorientowane krzywki, a następnie pełne bólu wrzaski. Przeciwnicy Harry'ego wstrzymali atak i ten miał szansę się od nich uwolnić. Biegał wokół i wiedział, że dotychczas zorganizowany tłum łamie szyk. Niektórzy wciąż w niego celowali, nie rozumiejąc, co się wokół nich działo, podczas gdy inni zdawali się coś zauważać, ale nie rozumieli, z czym mieli do czynienia, więc po prostu stali głupio w miejscu. Coraz więcej ludzi upadało, a nogi, ręce i głowy oddzielały się od ich ciał.
Panika zaczynała narastać, przeciwnicy rzucali broń i biegli w kierunku miasta. Nie mieli jednak szczęścia i dosięgały ich kule. Inni trzymali przed sobą miecze i jasne było, że coś zaczyna im świtać, chociaż wciąż nie byli pewni, z czym walczą.
Kilku ludzi , którzy dostali się bliżej Harry'ego, patrzyli na niego niepewnie. Drwiąca mina na dobre zniknęła z ich twarzy zastąpiona przerażeniem.
Riddle obiecał Harry'emu, że postara się uniknąć niepotrzebnych śmierci. I chociaż Harry nie czuł współczucia względem swoich przeciwników, nie chciał dopuścić do bezsensownej masakry.
― Rzućcie broń na ziemię ― powiedział otaczającym go mężczyznom. Jasne było, że ci nie wiedzieli, co się działo, ale czuli, że było to złe i… śmiertelnie niebezpieczne. Po wymienieniu niezrozumiałych spojrzeń, zrobili to, co powiedział im Harry.
Młodzieniec odwrócił się, chcąc dostać się do tłumu i powiedzieć Riddle'owi, by zaprzestał ataku, kiedy wpadł na jakieś ciało.
― Och, cholera jasna ― zaklął, kiedy uderzenie zostało wzmocnione przez jego tarczę i odrzuciło go na kilka metrów.
― Wszystko w porządku ― dobiegł go głos gdzieś znad niego.
― Snape? To ty?
― Dokładnie. Rozumiem, że to by było na tyle, biorąc pod uwagę tych, którzy już się poddali?
― Tak, wyświadcz mi przysługę i idź przekaż to Riddle'owi. Nie chcę zamieniać tego w rzeźnię.
― Masz na myśli większą, niż do tej pory?
Harry powoli wstał i jego spojrzenie krążyło po polu. Przynajmniej połowa przeciwników leżała bez ruchu na ziemi. Zabita przez mniej niż dwudziestkę ludzi.
― Możesz powiedzieć o nas wiele rzeczy, ale pracujemy bardzo efektywnie. ― mruknął Snape. Harry nie był pewien, czy w jego głosie bardziej pobrzmiewała duma czy gorycz.
― Po prostu idź ― mruknął zmęczony Harry.
Usłyszał oddalające się od niego kroki.
Wykończony biegiem, wrócił do ludzi Knota, czy raczej tego, co po nich pozostało. Trzymał tarczę na w razie wypadek, ale walka dobiegła końca. Całe szczęście, bo był świadom tego, że nie pozostało już wiele mocy w tarczy. Starał się nie myśleć o tym, co by się stało, gdyby walka trwała kilka minut dłużej.
Pozostały tłum patrzył z przerażeniem, jak grupa Voldemorta ściera farbę z ubrań.
― Ale... ale to...too ― jąkał się Knot.
―... Oszustwo? ― zakończył Harry. ― Nie, obawiam się, że nie.
Odwrócił się do widzialnego, prawdziwego lorda Voldemorta.
― Wydawało mi się, że mieliście nie przelać zbyt wiele krwi? ― Skrzywił się.
― Tak, ale cóż, musiałem nieco odreagować, po twoim żenującym przedstawieniu.
Harry udał oburzenie.
― Żenującym? To było przedstawienie mojego życia, panie królewski draniu!
― W takim razie muszę cię jeszcze wiele nauczyć.
― Hmm… nauczyć… co dokładnie?
Ale Riddle nie odpowiedział. Zamiast tego odwrócił się do Knota.
― Masz dwie opcje, Knot: możesz dalej przewodzić swojej grupie, stosując się do… pewnych instrukcji, albo umrzeć razem ze swoimi ludźmi.
― Ja...jakich instrukcji? Czekaj… ty jesteś lor… ale...alee…. ― Knot nie był w stanie sklecić składnego zdania.
Harry przyglądał się Riddle'owi. Zazwyczaj, kiedy wrogi lord wciąż pozostawał na koniec walki przy życiu, zwycięzca dokonywał na nim egzekucji. Był zaskoczony, że to właśnie Riddle, ze wszystkich lordów, będzie tym, który okaże litość komuś takiemu jak Knot. Ale mężczyzna z pewnością nie robił tego z dobroci serca. Harry podejrzewał, że ten cały czas planował pozostawić go przy życiu, co było jeszcze dziwniejsze. Zastanawiał się, w co on sobie pogrywał.
― To bardzo proste pytanie, Knot. Wybieraj.
Minister podniósł się i z niedowierzaniem wpatrywał w Riddle'a i Harry'ego. Najwyraźniej wciąż nie mógł uwierzyć, że ci naprawdę pozwolą mu żyć.
― Ja… ekhem… będę szczęśliwy, przewodząc mojej grupie, z, ach, twoimi instrukcjami.
― Cudownie.
Riddle odwrócił się plecami do Knota i pozostałej przy życiu bandzie, po czym skierował się do miasta.
Harry wyłączył tarczę, by móc poruszać się nieco swobodniej i pośpieszył za mężczyzną.
― Hmm.. jesteś pewien, że to w porządku? Nie żebym kwestionował twoje umiejętności przywódcze, czy coś, ale nie jest to nieco ryzykowne?
― Knot będzie zbyt przerażony, by się zemścić. Wszystko, co przez kolejne dni muszę zrobić, to omotać go do do tego stopnia, by nie przyszło mu do głowy, by mi się sprzeciwiać.
Z jakimkolwiek innym lordem Harry miałby poważne wątpliwości, czy to będzie takie proste, ale wiedział, że Riddle nie będzie miał z tym najmniejszego problemu, tylko dlatego, że mógł.
― Więc co, chcesz się połączyć z grupą Knota?
Riddle prychnął.
― Nie bądź śmieszny, gdybym planował fuzję z każdą podbitą grupą, wkrótce rozrosłaby się tak, że ciężko byłoby ją kontrolować.
― Właśnie to mówiłem! ― przytaknął Harry, cofając się myślami do ich rozmowy o przyszłych planach Riddle'a. ― Bez znaczenia, jak potężny jest lord, nie możesz kontrolować całego cholernego świata, nawet po chaosie jest zbyt wielu ludzi!
Riddle zatrzymał się i spojrzał na Harry'ego, jego oczy błyszczały niebezpiecznie.
― Ach, ale zobacz; nie muszę kontrolować ludzi, tylko lordów…
― … którzy będą kontrolować swoje grupy ― zakończył Harry. To miało sens, ale… ― … To niemożliwe. To… po prostu niemożliwe! Może takich słabych jak Knot, ale… ― Zamilkł.
Krążyły plotki o innych lordach, poza dużymi miastami, rządzącymi swoimi własnymi światami, każdy z innymi zasadami i bardziej nie do zdobycia niż następny.
A tu był Riddle, młodszy niż jakikolwiek lord, o jakim Harry kiedykolwiek słyszał, stojący na granicy błotnistego pola, zaraz za brudnym miastem, które błyszczało w promieniach słońca, z oczywistym zamiarem zagarnięcia wszystkiego, co ogarniał ich wzrok.
― Spójrz na to zniszczone miasto ― powiedział Riddle. ― Świat w ruinach… pomóż mi go odbudować, Harry Potterze, a ja zapewniam cię, że w twoim życiu nie będzie ani jednej nudnej chwili.
― Co jeśli lubię, kiedy jest nudno? ― zapytał Harry słabo. Mógł niemal poczuć słowa Riddle'a, krążące delikatnie wokół niego, więżąc go w sieci.
Riddle pochylił się nad nim i lekko musnął policzek Harry'ego wierzchem dłoni.
― Wkrótce plotki obiegną cały kraj. Kolejna grupa, którą podbijemy, będzie myślała, że wie, co nadchodzi, ale nie. Ponieważ nie będziemy znowu niewidzialni, ale wymyślisz coś nowego, prawda? Zaskoczysz ich, zaskoczysz mnie, Harry, raz za razem. Zawsze, mając przed sobą nowe wyzwanie, każde bardziej ekscytujące od poprzedniego, nie chciałbyś tego? Jesteś najlepszy w tym co robisz, ale możesz się zaskoczyć. Nie chcesz zobaczyć, co uda ci się osiągnąć, gdy w pełni wykorzystasz swój potencjał?
Serce Harry'ego zaczęło łomotać pod wpływem tej wizji, a oddech stał się płytki. Czuł się jednocześnie roztargniony i zmieszany. Cokolwiek Riddle robił, robił to doskonale.
Harry zdołał zdusić śmiech i skrzyżował intensywne spojrzenie z Riddle'em.
―Właściwie to brzmi jak straszna kupa roboty ― zauważył.
Zarobił krótki chichot ze strony lorda.
― Cóż, jeśli nie jesteś gotów na wyzwanie…
― Nie bądź głupi ― syknął.
― Czy to znaczy, że się zgadzasz? ― parsknął Riddle.
Harry nieco otrzeźwiał.
― Jaa… nie wiem.
Riddle wzruszył ramionami, najwyraźniej nie przejmując się słowami młodzieńca.
― Cóż, to zawsze lepsze niż nie, które dostałem ostatnim razem, także robimy postępy.
― Drań ― burknął Harry.
Ale Riddle tylko mrugnął do niego i ruszył dalej w kierunku miasta.
Harry został sam, stojąc w błocie na skraju pola, które było wyściełane ciałami.
― Pieprzyć go ― mruknął w pustą przestrzeń.