Adeline di Angelo! Dziękuję jeszcze raz za cudownego prompta :)
Dziękuję również wszystkim, którzy komentowali. Zawsze czytam wasze słowa, chociaż ff net nie pozwala na wygodne odpowiadanie na komentarze.
Do zobaczenia przy innych projektach, mam nadzieję!
Harry się nie obudził. Nie następnego ranka, ani po południem. Dudley nerwowo przechadzał się po jego mieszkaniu, chociaż nakazał skrzatom domowym pochowanie się. Jason poinformował go, że ojciec nie przepada za podobnymi stworzeniami.
- Wszyscy jesteście tak bogaci? – spytał w końcu Dursley i Draco zmarszczył brwi, nie wiedząc co powiedzieć.
Nie widział domu Harry'ego. Hermiona po prostu podesłała skrzaty z rzeczami Dudleya i Jasona i wylądowała na herbatce, która nie była wcale popołudniowym spotkaniem. Konferencje miały odbywać się przez cały tydzień, a ona oprowadzała zagranicznych dyplomatów po mieście.
- To pokoleniowy dorobek – powiedział w końcu. – Moja rodzina uchodziła za magiczną jeszcze za czasów Merlina – przyznał i oczy Dudleya stały się śmiesznie wielkie.
- Merlina? Przecież to postać z bajek – prychnął Dursley.
- A jednak magia istnieje – odparł Draco, nie pozwalając się sprowokować.
Wytrzymał w rezydencji z rodzeństwem Carrow, był odporny na wszelkie prowokacje.
- Jesteście razem z Harrym, prawda? – spytał nagle Dudley i z jego salonu uszło całe powietrze.
Nikt oficjalnie się nie zainteresował tym tematem. Może Hermiona wiedziała, że było za wcześnie na takie rozmowy.
- To skomplikowane – odparł wymijająco.
- Mnie to mówisz? – spytał Dudley. – Chcecie wychowywać moje dziecko - warknął.
- Ach, chcemy? – spytał Draco ciekawie. – Wiesz ile sierot zostawiła ta wojna? Mógłbym adoptować kogo chcę – skłamał. – Moja kuzynka zmarła osieracając małego chłopca. Harry jest jego ojcem chrzestnym - oznajmił Dudleyowi, ciesząc się, że fakty przemawiały same za siebie.
Dursley poczerwieniał na twarzy i odwrócił wzrok.
- Wiem, co robisz. Szukasz powodu do kłótni – stwierdził Draco spokojnie. – Nie masz czasem czegoś lepszego do zrobienia? Jak zajęcie się własnym dzieckiem?
- Ale byłeś taki skory do pomocy – warknął Dudley. – Tylko dlaczego? – spytał wprost. – Chodzi o…
- Mam pieniądze i prestiż. Nie wiesz jak dobry jestem – wszedł mu w słowo Draco. – Jestem jednym z najlepszych graczy, a pieniądze, które są mi płacone, to sumy, których na oczy nie zobaczysz w waszym śmiesznym świecie. Dla nas jednak najważniejsza jest pamięć o zawodnikach. Czcić mnie będą jeszcze pokolenia, które nie zobaczą żadnego z meczy tak jak Jason. Jesteś w moim domu, ponieważ lubię tego dzieciaka. Lubiłem go zanim polubiłem Pottera. A przy okazji zacząłem spotykać się z twoim kuzynem, ale to problematyczne rozwijać związek, gdy cały czas musi urywać się z randek, żeby wrócić do dziecka. Nie twierdzę, że Jason jest problemem. Harry go kocha, tylko idiota nie zauważyłby tego. Tylko idiota zostawiłby swoje dziecko z kimś, komu na Jasonie nie zależy – poinformował go chłodno. – Cały czas mam wrażenie, że patrzymy na dwóch odmiennych Harry Potterów – dodał i zmarszczył brwi.
Dudley podrapał się nerwowo ramieniu, ale przynajmniej nie wzdrygnął, gdy kolejna sowa pojawiła się na parapecie jego okna. Weasley lub któryś z przyjaciół Pottera podsyłali im listy informujące o stanie zdrowia Harry'ego. Wyszedłby sam, gdyby była taka możliwość, ale Dudley bał się dotknąć czegokolwiek w jego domu, więc skończył parząc herbatę jak jakiś idiota. Nie był niczyim służącym.
- Wiesz cokolwiek o wojnie? – spytał ciekawie Draco.
- Była, Harry brał w niej udział. Prosił matkę, żeby przyjęła go z powrotem, żeby miał dalej tę jakąś opiekę… - zaczął Dudley i machnął dłonią.
Draco prychnął.
- Jesteś pełen ignorancji – oznajmił Dudleyowi. – Czarodzieje tacy jak ja zdecydowali pewnego dnia, że jesteście gorsi. I nie powinniście żyć. Jeden z naszych przywódców był półkrwi. Zostawiono go w przytułku. Mojego ojca chrzestnego ojciec bił do nieprzytomności. Jest wiele historii, gdzie za naszą odmienność pogardzano nami – wyjaśnił i Dudley zbladł lekko. – Wyobraź sobie dzieciństwo dzieci takich jak Jason. Wszystkie te dzieci kiedyś dowiedziały się, że są czarodziejami, że posiadają cudowną moc, za którą były pogardzane przez was, mugoli. I nie mówię, że wszystkie, ale wiele z tych dzieci zdecydowało, że gdy dorosną, zabiją każdego z was – dodał i Dudley spojrzał na niego z nieskrywanym przerażeniem. – Moja rodzina była w środku tej walki. Mieliśmy historię rodu, która sięgała czasów Merlina. Zasiadaliśmy w radach, gdy zdecydowano, że należy się ukryć. Mój ojciec przekonywał więc inne rodziny takie jak nasza, że nadal jesteście zagrożeniem, że należy was wyeliminować – podjął. – Dokonano wielu zamachów. Czarodziejskie społeczeństwo początkowo podzieliło się. Nie zapomnieliśmy czasów stosów. Jednak Czarny Pan uważał, że ci nieczystej krwi, szlamy – wypluł to słowo. – Ci, którzy wywodzą się z waszego środowiska, ale nie mają czarodziejów za rodziców, też są zagrożeniem. Tacy ludzie jak Jason. Za moich czasów nie miałby łatwo w Hogwarcie, podobnie jak Hermiona – przyznał.
Dudley cofnął się w tył, chyba nareszcie pojmując jak wielkie zagrożenie na nich czekało.
- A jednak wyobraź sobie, że Harry miał jedenaście lat, gdy się przeciwstawił całej tej machinie. Nie był sam, ale z pewnością nie dokonano by tego bez niego – powiedział, nie wdając się w szczegóły. – Wiesz jakie dzieciństwo miał Harry Potter? – spytał ciekawie Draco. – Jeśli nie chcecie obaj zostawiać Jasona z twoją matką, ciekawi mnie w takim razie jak dziecko podobnie skrzywdzone jak wiele innych, nie zaczęło nienawidzić mugoli. Dlaczego mimo wszystko nie wszedł do waszego domu i nie wyciągnął różdżki. Bylibyście bezsilni, Dudley. On jest najsilniejszym z nas wszystkich. Może największym – poinformował go. – Taką osobą jest Harry Potter. Może wiesz nawet bardziej niż ja jak wybaczającą.
Dudley przełknął tak ciężko, że niemal słyszał to z drugiej strony pomieszczenia. Wziął od sowy liścik i zerknął na gryzmoły Rona. Harry nadal się nie ocknął, co zaczynało go martwić. Jason chciał się z nim zobaczyć już wcześniej i musieli zająć go czarodziejskimi puzzlami.
- Co z nim? – spytał Dudley.
- Gryfonizm, choroba nieuleczalna – odparł Draco. – Nadal nieprzytomny – wyjaśnił, widząc minę Dudleya. – Ale możemy zabrać do niego Jasona – dodał.
ooo
Harry leżał blady na swoim łóżku. Wyglądał dokładnie tak samo, jak wtedy gdy Draco widział go po raz ostatni. Nie wiedział za bardzo co zrobić. Dudley musiał wracać do swojego mugolskiego świata i spodziewał się, że Hermiona zabierze Jasona, a dziecko naprawdę polubiło jego dom. A on przyzwyczaił się po jednym dniu do ludzi, którzy przynieśli tak wiele dźwięków. Nawet jego cholerny skrzat wydawał się szczęśliwy, ale nic dziwnego, skoro wybrał to stworzenie ze względu na talent do opieki nad dziećmi.
Dudley spoglądał na swojego kuzyna z nieczytelną miną i kiedy w końcu skierował wzrok na niego, Draco nie potrafił powiedzieć o czym mężczyzna myślał przez ostatnie kilka minut. Jason po prostu mówił za nich wszystkich, bo przekonał go, że Harry słyszy, chociaż nie otwiera oczu.
To trwało o wiele za długo.
- On chce uratować moje dziecko przed moją matką – przyznał w końcu Dudley. – I ja też, ale to ciężkie.
- Czasem robisz to, co dobre dla rodziny, nie patrząc na to – odparł Draco spokojnie. – Moja matka zdradziła wszystkich. Uratowała mu kiedyś życie, kłamiąc w najbardziej odpowiednim momencie. Zawsze miała wyczucie. Nie mieli na mnie i na nią nic. Byłem za młody, żeby zrobić cokolwiek, więc pozostaliśmy wolni. Ojciec może wziął jakieś winy matki na siebie, nie jestem pewien, ale to całkiem możliwe.
- I co z nim? – spytał Dudley ciekawie.
Draco spojrzał na niego, marszcząc brwi.
- Nie żyje – poinformował go i usta Dudleya rozchyliły się lekko w szoku.
Jason odwrócił się w ich stronę, jakby wiedział, że coś było na rzeczy, więc uśmiechnął się do niego szeroko, a dziecko pomachało mu, przypominając mu o pierwszej randce jego i Harry'ego. Schował twarz w dłoniach, nie wiedząc nawet co powinien teraz zrobić. Najchętniej zostałby w cholernym szpitalu, ale ta racjonalna część jego osobowości podpowiadała mu, że to idiotyczne. I tak nie miał wpływu na to, kiedy Potter się ocknie.
- Będziemy mieli do pogadania – wyrwało się i Dudley spojrzał na niego lekko zaskoczony. – To co zrobił, było głupie. Potłuklibyśmy się. Może złamałbym coś, ale następnego dnia nie byłoby nawet śladu – odparł.
- Po złamaniu? – spytał Dudley zaskoczony.
- Nie używacie eliksiru? – zdziwił się.
Dudley pokiwał przecząco głową.
- Ale macie Uzdrowicieli? – spytał Draco, ponieważ najwyraźniej mugole byli jeszcze bardziej prymitywni niż się spodziewał.
- Lekarzy – odparł Dudley. – Czyli jeśli coś się stanie Jasonowi, jeśli złamałby coś na tej przeklętej miotle…
- Rano będzie jak nowo narodzony – zapewnił go Draco. – Mamy eliksiry przeciwbólowe i takie na sen. Jest ich wiele. Mój ojciec chrzestny utworzył wiele z nich. Są szybkie w działaniu, chociaż mają też swoją cenę – przyznał.
- Ale Jason… - zaczął Dudley.
- Jest bezpieczny – zapewnił go Draco i poczuł się dziwnie, wypowiadając te słowa.
To było oczywiste, ale teraz miał wrażenie, że sam otaczał opieką to dziecko, chociaż może nie powinien. Miał w planach ukatrupienie Harry'ego Pottera, gdy tylko ten otworzy oczy. I wiedział, że Dudley historie o ich świecie włożył między bajki, ale miał ochotę pocałować miękko w usta Gryfona i sprawdzić czy czasem legendy nie mówiły prawdy. To okazało się jednak niekonieczne, bo Potter wziął jakiś niezdrowo wielki wdech, gdy jego oczy otworzyły się niemal od razu natrafiając na Jasona.
- Nie podnoś się – powiedział pospiesznie Draco, podchodząc do łóżka. – Dudley! Krzyknij po Uzdrowiciela – poinstruował mężczyznę i Dursley bez wahania wychynął na korytarz. – Nie podnoś się i nie zasypiaj.
- Cześć Draco - przywitał się Harry i miał nawet czelność się uśmiechnąć.
- Nie zaczynaj od 'cześć Draco' – warknął, nie mogąc się powstrzymać. – Jeśli jeszcze raz zrobisz to, co zrobiłeś na stadionie, osobiście cię zabiję – poinformował go przez zaciśnięte zęby.
I byli na tym świecie ludzie, którzy zadrżeliby na sam dźwięk jego głosu. Harry jednak zignorował groźbę i uśmiechnął się tylko szerzej.
Uzdrowiciel odsunął ich od łóżka, więc wziął Jasona na ręce, nie zastanawiając się nawet nad tym, ale Potterowi to nie umknęło. Oddał dziecko Dudleyowi niemal od razu, ale Harry dalej szczerzył się jak wariat.
- Na pewno wszystko z nim w porządku? – spytał ostro. – To chyba uszkodzenie mózgu – warknął, chcąc jakoś pokryć swoje zmieszanie, ale Uzdrowiciel ewidentnie nie był w humorze na takie żarty.
- Pacjent doszedł do siebie – poinformował ich Medyk, jakby nie widział tego na własne oczy. – Jak magia, panie Potter?
Harry wzruszył ramionami.
- Nadal obecna w moim życiu – stwierdził Potter spokojnie. – Będę dzisiaj mógł wyjść?
Uzdrowiciel rzucił kilka zaklęć i zaczął drapać się po czole, jakby nic z tego nie rozumiał.
- Nie ma śladów – wyrwało się skonfundowanemu mężczyźnie. – Ale wczoraj był pan wyczerpany…
- Będę uważał – zapewnił go Harry i Draco prychnął, nie wierząc w ani jedno słowo.
Uważający na cokolwiek Gryfon był oksymoronem.
ooo
Harry nie skomentował faktu, że Dudley mieszkał u niego przez pewien czas. Nie zabrał też wszystkich rzeczy Jasona z jego mieszkania i pojawili się w jego domu w następny weekend całą trójką. Dudley wyglądał na mniej spiętego niż ostatnio, więc podejrzewał, że wiele do niego dotarło. I jeśli Harry wiedział o ich małej rozmowie, na ten temat również nie powiedział ani słowa. Całował go jednak tak jakoś miękko, jakby nie przepraszał tym razem, ale dziękował i Draco nie miał nic przeciwko, o ile ich igraszki nie miały pozostawić go znowu obolałego i poobijanego.
Dren mogła w końcu odkryć, kto zostawiał ślady na jego szyi i wkroczyć do akcji.
Dudley trzymał w dłoniach coś, co musiało być jedną z mioteł ćwiczebnych i Draco niemal nie wierzył własnym oczom. Jego ogród za domem nie był wielki, ale i tak udało im się wznieść na odpowiednią wysokość i Dudley, chociaż kurczowo trzymał się Harry'ego, uśmiechnął się do swojego syna. Draco asystował ich wszystkich, niezbyt pewny czy uda im się przeprowadzić mecz na trzy miotły. Harry jednak wylądował miękko na ziemi, chyba uznając, że parę minut w powietrzu dla mugola to będzie aż nadto. Dudley zresztą usiadł na trawie i spoglądał na nich szeroko otwartymi oczami, w których czaiło się zdumienie.
- To co? Mecz? – spytał Harry ciekawie, otwierając skrzynię ze sprzętem.
- Grasz? – zainteresował się Draco, Potter jednak pokiwał przecząco głową.
- Ja gram! – powiedział radośnie Jason. – Będą tłuczki? I Kafle? I znicz?
- Draco chyba jest facetem, który zajmuje się wyłącznie gonieniem znicza – zakpił Harry i brzmiało to cholernie dwuznacznie, wiec spojrzał mu prosto w oczy.
- I zawsze go łapię – poinformował go i uśmiech Pottera stał jeszcze szerszy.
Harry nie odpowiedział jednak i wypuścił po prostu złotą skrzydlatą piłeczkę w powietrze, więc Draco zerknął za siebie na Jasona, który ruszył za nią bez wahania. Dziecko leciało pewnie, trzymając się w miotle nie po raz pierwszy, ale widział też jak bardzo jego płaszczyk błyszczał od zaklęć ochronnych. Miał podobny strój, na którego zakładanie nastawała matka.
Znicz minął ich, więc odczekał chwilę zanim wykonał pełny zwrot. Mógł przyspieszyć i złapać go, ale podejrzewał, że radość Jasona byłaby większa, gdyby mógł go pokonać, więc zwolnił, czując się dziwnie, gdy był jednocześnie w powietrzu i nie mógł dać z siebie wszystkiego. Obserwował ruchy dziecka i wiedział, że jego postawę należało z czasem korygować. Pęd powietrza uderzał Jasona w pierś i trudno było mu utrzymać się stabilnie na miotle, a to była podstawa.
Zawrócili po raz kolejny, a potem powoli zaczęli schodzić na ziemię, chociaż znicz powinien zwodzić ich coraz bardziej, pojawiając się i ukrywając przed ich wzrokiem. Ze sprzętem było coś nie tak, chociaż miał standardowe zabezpieczenia. Należał do niego od kilku lat, ale nie miał czasu na zabawy po treningach.
Schodzili tymczasem coraz niżej, aż wylądowali i zdał sobie sprawę, że złoty znicz zwolnił i bardzo powoli płynął w powietrzu w stronę wyciągniętej ręki Harry'ego. Jason przytulił się do swojego opiekuna upuszczając miotłę, a Draco stał nadal jak ogłuszony.
- Dlatego nie gram już – poinformował go Harry spokojnie. – Jaki byłby sens, skoro wyciągnąłbym dłoń i on po prostu zawróciłby do mnie? – spytał z lekkim uśmiechem, w którym jednak czaił się smutek, który Draco potrafił zrozumieć.
- Od jak… - zaczął i urwał.
- Od jak dawna wiem? – spytał Harry i wzruszył ramionami. – Od czasu, gdy wojna się skończyła i mam nadzieję, że to się stało wtedy, na wojnie. Naprawdę lubiłem tę grę – przyznał Potter.
Draco nie wiedział co powiedzieć, ale w zasadzie przynajmniej zaczynał rozumieć dlaczego Harry zrezygnował. Pomijając gryfońską uczciwość, to po prostu nie dawało już radości, gdy nie było powodu ścigać znicza. To dlatego zawsze wypuszczali go, aby mogli go złapać ponownie. Gonitwa była nawet przyjemniejsza.
- Wiesz, ale jeśli tak było od samego początku… - zaczął Harry.
- Nie – wszedł mu w słowo Draco. – Widziałem jak latasz. Byłeś po prostu dobry – zapewnił go. – I zawsze nadal możemy polatać razem – zapewnił go i Potter uśmiechnął się do niego nareszcie szerzej.
