Dziennik Mayty

Minął kolejny dzień, w którym nasz szef porządnie pracował. Odkąd Lukkage wyniosła się od nas i powróciła na pełne morze znów jako cesarzowa z insygnium homara, Pinion się wyraźnie załamał. Nie sądziliśmy jednak, że zamiast ociągać się, jak to zwykle bywało, Pinion będzie pracował więcej i ciężej niż kiedykolwiek, w dodatku bardzo często każąc nam brać wolne pod groźbą zwolnienia. W takich wypadkach te zadania, które mamy przydzielone, robi on.

Bellows mi mówiła, że widziała Piniona w barze. Znowu. Co ciekawe, nasz szef nigdy nie wychodzi z niego pijany. Ba, jest wtedy trzeźwy jak niemowlę! Z tego, co wszyscy zauważyliśmy, Pinion siedzi tam do późna i... nic nie robi. Zupełnie nic, nie licząc bezsensownego patrzenia się w ścianę. Nie kręci go nawet jedzenie. To niedobrze. Trzeba będzie coś z tym zrobić, inaczej nasz szef zapadnie się w sobie!


-Coś jeszcze panu podać?- spytał barman, patrząc z niepokojem na głównego technika. Mężczyzna pokiwał głową.

-Wodę, najlepiej słoną- powiedział Pinion, nie podnosząc wzroku.

-Niestety nie serwujemy takiej.

-To daj pan zwykłą, wszystko mi jedno.

Barman postawił przed nim szklankę. Pinion wypił ją jednym haustem, po czym wstał i wyszedł, zostawiwszy na stole napiwek. Od razu powrócił do plątaniny swych myśli, przez które od ponad miesiąca nie mógł normalnie funkcjonować. Właściwie to nic się nie zmieniło, jednak Pinionowi kogoś brakowało.

Lukkage.

To imię niczym ciężkie chmury zawisły nad technikiem, który przegrał w starciu ze wspomnieniami. Po raz kolejny w jego głowie odtworzyły się wydarzenia tamtego pamiętnego dnia, kiedy to królowa piratów podpuściła go, przebierając się za... Nie, ona wcale się nie przebrała, pomyślał. To ja byłem takim idiotą, że nie potrafiłem jej rozpoznać.

Pinion nie zauważył, jak czyjaś postać przemknęła obok niego. Wrócił na ziemię dopiero gdy wysoki, purpurooki nastolatek dotknął jego ramienia.

-To ty- wyszeptał mężczyzna, uśmiechając się słabo. Kosmiczny chłopiec zawsze wprawiał go w zdumienie i wyciągał z zamyślenia.

-Znowu siedziałeś w barze i nic nie robiłeś, prawda? Czuć to na kilometr.

-Musisz się wtrącać w nie swoje sprawy?- tak naprawdę to Pinion był zadowolony z obecności przyjaciela. Wiedział, że nikt nie zrozumie go tak dobrze jak żołnierz.

-Jeżeli chcesz do niej iść, wszyscy cię zrozumieją- powiedział Ledo, opierając się o barierkę.

Pinion westchnął.

-Myślisz, że to takie proste?

-Nie, ale mógłbyś chociaż spróbować.

-Ech... musisz się jeszcze wiele nauczyć o życiu, młody.

-To ty musisz, stary- odciął się Ledo, prowokując go.

Rzeczywiście, Pinion nie wytrzymał i zaczął krzyczeć.

-Cholera jasna! Przez moją kłótnię z Lukkage przed wpłynięciem do Pałacu Smoka nie widziałem się z nią... Nie! ONA TAM BYŁA! Tylko ja, głupi, nie potrafiłem odróżnić jej od innych tamtejszych dziewcząt! Gdybym wtedy nie powiedział jej, że jest zbyt... zbyt wojownicza, i że się o nią nie martwię, to może...

-To może wzięlibyście teraz ślub- dokończył za niego chłopak. Wtedy mechanik poczuł się, jakby ktoś zdjął mu z barek ogromny ciężar. Odetchnął z ulgą. Wyrzucając z siebie wszystko, o co miał żal, było mu o wiele... lepiej. Ale nic nie zmieni tego, że jego ukochana jest już tysiące kilometrów od niego, i najpewniej walczy ze wszystkimi napotkanymi flotami, wydając rozkazy Marocciemu i swoim ulubionym służącym, do których dołączyła Leema.

-Powiedz mi, chłopcze, co ja mam zrobić? Nie dogonię jej i nie namierzę, a po tym, co powiedziałem, to prędzej mnie zestrzeli.

Purpurowe oczy Ledo skupiły się na Drodze Mlecznej.

-To napisz do niej list. Wyraź w nim, co czujesz. Przecież ona cię nie zje.

-Ty jej nie... Zaraz przecież to świetny pomysł! Chłopcze, jesteś genialny!- po raz pierwszy od wielu dni, a nawet tygodni Pinion zapałał tak wielkim entuzjazmem do czegoś. Nawet jeżeli było to pisanie listów; sztuka, której Pinion nie uprawiał od wielu lat.

Mężczyzna uścisnął z energią prawicę chłopaka, po czym pobiegł w stronę swojego mieszkania, w międzyczasie zahaczając o sklep. Sprzedawca, zdziwiony widokiem mechanika o tak późnej porze, zapytał się go, co by chciał. Odpowiedź była jasna.

Homary.


Ciszę w środku nocy rozdarł alarm.

-Wszyscy cywile mają natychmiast udać się na bakburtę floty! Powtarzam: wszyscy cywile na bakburtę!

Pinion otworzył oczy. Wciąż ściskał w dłoni sekretnik, który miał trafić do Lukkage, zaś przed nim leżała kartka papieru i stare, wysłużone pióro. Wiedział, że Kontynentaliści zaatakowali ich, nie było innej możliwości. Z informacji które uzyskał od Ridget i komodora Pałacu Smoka wynikało, że kontynent był bardziej rozwinięty technologicznie i miał dużo większą flotę, jednak Gargantia posiadała podstawy broni magnetycznej. Mogła się bronić.

Mężczyzna dostał błyskawiczny przekaz z samego dowództwa.

-Mają ogromna przewagę liczebną. Musisz tu przyjść.

Pinion dostał wtedy natchnienia.

-Dajcie mi pięć minut. Po nich będę w stanie rozwalić połowę z tych statków.

-Dobrze. Tylko pięć.

Zaczął pisać.


-Bellows, jak sytuacja?- spytał Pinion, wbiegając na główny pokład.

Czerwonowłosa kobieta uśmiechnęła się krzywo.

-Wciąż starają się ocenić odległość, ale za chwilę zacznie się tu prawdziwe piekło. Bez pomocy z zewnątrz może być naprawdę ciężko.

-Nie damy się im! Po moim trupie!- wykrzyknął mechanik, wskakując do swojego yunboro. Maszyna została już zaopatrzona w działko magnetyczne, co zostało przyjęte z entuzjazmem przez Piniona.

Bellows zagwizdała.

-A skąd tyle energii u ciebie? Jeszcze wczoraj nie mogłeś powiedzieć żadnego słowa bez krzywienia się.

-Ktoś mi pomógł. A teraz ludzie, do roboty! Musimy uporać się z kontynentem zanim naprawdę się wkurzę!