Autor: Terrific Lunacy

Tytuł oryginału: Blurring Reality

Link do oryginału: s/10868642/1/Blurring-Reality

Tłumacz: Panna Mi

Tytuł tłumaczenia: Niknąca rzeczywistość

Zgoda: jest

Beta: Disharmonie, Felly

Długość: jak na razie 7 rozdziałów, opowiadanie jeszcze niezakończone; w przybliżeniu powinno mieć około 20 rozdziałów (co może ulec jednak zmianie)

Rating: T

Opis: AU: Tom Riddle to najlepszy uczeń prestiżowej szkoły tanecznej Hogwart. Albus Dumbledore szuka kandydata na rolę Bohatera w swoim słynnym występie na zakończenie roku i decyduje się na otwarty casting. Harry Potter bierze w nim udział tylko po to, aby za darmo posłuchać granej na żywo muzyki. Severus Snape, nauczyciel tańca, toleruje tylko i wyłącznie perfekcję. A cienka linia między rzeczywistością i wyobrażeniami zaczyna się zacierać.

Ostrzeżenia ogólne: SLASH HP/TMR. AU!bez magii(?), AU!taneczne. Ludzki!Tom? Czasami? Niewykluczone podwyższenie w przyszłości ratingu. A historia może szybko obrać bardziej mroczne i niepokojące tory. Pewnie mały brak realizmu tu i tam – ale kogo obchodzi realizm :D? Poza tym – zarówno autorka, jak i tłumaczka nie mają zielonego pojęcia o tańcu. Jeśli więc ktokolwiek się na tym zna… no cóż, prosimy przymknąć oczy, zagryźć zęby i nie bić (zbyt) mocno po łapkach. :)


Pamiętacie, jak mówiłam, że nienawidzę ficów AU, a tym bardziej AU bez magii?

Zgadnijcie, z czym tym razem do was przychodzę.

Ogólnie to było tak: wzbraniałam się przed tym opowiadaniem długo, naprawdę długo (no wiecie, AU), po czym pewnej nocy zebrało się kilka spraw, które zmieniły się w ciąg przyczynowo-skutkowy, który skończył się tym, że go przeczytałam. Zaraz po skończeniu wszystkich sześciu opublikowanych wtedy rozdziałów popędziłam oczarowana do Angi (przechrzczonej na Disharmonie) (część z was zna ją pewnie z bety "Gdy umiera dzisiaj") z czymś w rodzaju "powstrzymaj mnie, bo zaraz zrobię coś głupiego". Anga jednak najmniejszych chęci do powstrzymywania mnie od przetłumaczenia tego fica nie miała (mimo że wymieniłam jej wszystkie powody, dla których to naprawdę zły pomysł), więc tak oto tu jestem i co złego to nie ja. :)

Tłumaczenie będzie nieregularne. Wybaczcie, ale nie jestem teraz w stanie publikować niczego w równych odstępach czasowych, a nie chcę deklarować czegoś tylko po to, aby wkrótce się z tego wyłamać. Na pewno pojawiać się będzie przynajmniej jeden rozdział na miesiąc, być może nawet więcej – pożyjemy, zobaczymy.

O „Graczu…" pamiętam i ogromnie żałuję, że nie udało mi się w ostatnich tygodniach go aktualizować. Ale zrobię to. Na pewno.

Mam w planach jeszcze jedno tłumaczenie, też nieregularne, ale już w oryginale zakończone. Powinno pojawić się gdzieś w okolicach listopada. Tak myślę. Zobaczymy.

Zginę marnie.

Och, i jeszcze jedno – „Gdy umiera dzisiaj" jest już dostępne na moim chomiku do ściągnięcia.


Niknąca rzeczywistość

Rozdział pierwszy

W którym technika napotyka talent

— Zupełnie oszalałeś?

Albus Dumbledore, dyrektor prestiżowej szkoły tanecznej Hogwart, uśmiechnął się tylko delikatnie do swojego naburmuszonego towarzysza.

— Ile razy mnie już o to pytałeś na przestrzeni tych wszystkich lat, Severusie?

Siedzący w gabinecie dyrektora po drugiej stronie biurka mężczyzna skrzywił się mocno. Wielu uczniów bało się tego wyrazu twarzy, jako że często zwiastował wyczerpujące ćwiczenia. Biorąc jednak pod uwagę, że tak długo się już znali, dawno temu przestał działać on na Albusa – ku wielkiemu rozczarowaniu Snape'a.

— Zbyt wiele, aby można to było zliczyć. Co sprawia, że zaczynam się zastanawiać, czy moja obecność tutaj ma w ogóle sens.

— A jak wiele razy moje pomysły kończyły się dobrze, a nie kompletną masakrą, którą sobie wyobrażałeś?

Severus z trudem ujarzmił swój wybuchowy temperament. Dyrektor nie miał pojęcia, jak wiele pracy musiał zawsze włożyć w to, aby urzeczywistnić jego pomysły. Był jednak człowiekiem znanym ze swojego chłodnego opanowania, więc tylko westchnął.

— Słuchaj, Albusie, zawsze szanowałem twoje pragnienia wyrwania baletu ze szponów konserwatyzmu i zrobienia z niego czegoś, czym wszyscy mogą się cieszyć. Musisz jednak dokonywać tego małymi krokami. Już i tak podjąłeś wobec tegorocznego wystąpienia końcoworocznego wiele kontrowersyjnych decyzji!

— Wcale nie są tak kontrowersyjne… — zaprotestował Albus.

— Wystawienie „Przepowiedni" przez samych uczniów? Świat wyśmieje nas za branie się za tak trudną sztukę! Osadzenie na stanowisku dyrygenta kobiety? Krytycy nie pozostawią na nas suchej nitki! Otwarty casting na główną rolę? To jest niemal równoznaczne z przyznaniem, że nasi uczniowie są gorsi od przeciętnych ulicznych tancerzyków!

— „Przepowiednia" nie jest wcale o wiele trudniejsza od innych sztuk. Ludzie nie wystawiają jej gównie dlatego, że nikt nie jest w stanie poradzić sobie z rolą Voldemorta. Doskonale zdajesz sobie sprawę, że postanowiłem wybrać „Przepowiednię" tylko dlatego, iż technika Toma jest tak doskonała, że jest on w stanie sprawić, by najtrudniejsza rola w historii tańca wyglądała prosto.

— A ja się na to zgodziłem – zapewnił go Snape. – Ale otwarty casting, Albusie? Co dobrego może z tego wyniknąć? Nasza szkoła jest najlepsza i ciężko pracowałeś, aby tak właśnie było. Nasi podopieczni zostali wybrani przez setki instruktorów. Wielu uczniów z ostatniej klasy udźwignęłoby rolę Bohatera!

— Tak, pod względem technicznym! Ale bez absolutnie żadnej chemii! Nie mamy w naszej szkole ani jednego tancerza, który rozumiałby Bohatera i był w stanie się z nim utożsamić.

— Występ na koniec roku to dla naszych uczniów wielka szansa na podpisanie kontraktów. Pozwól objąć główną rolę Draco Malfoyowi, a gwarantuję ci, że przynajmniej dwóch naszych absolwentów zostanie natychmiast zatrudnionych. Nie musisz zwalić publiczności z nóg, a zrobić to, co będzie najlepsze dla ich przyszłości!

Dumbledore uniósł w zdumieniu brwi.

— Wystarczy ci tylko coś znośnego, Severusie?

— Wystarczy mi to, co jest możliwe!

Dumbledore westchnął.

— Słuchaj, obiecałem już, że wybiorę jednego z naszych uczniów, jeśli podczas przesłuchań nie pojawi się nikt, kto zainteresowałby nas obu. Co więc szkodzi spróbować?

— Ucierpi na tym wizerunek szkoły, Albusie. Sam doskonale wiesz, jak ciężko jest pozostać na szczycie. Coś takiego mogłoby zupełnie nas pogrążyć.

— To może zrobimy tak: zorganizujemy za trzy dni otwarty casting… nie, czekaj, wysłuchaj mnie do końca, chłopcze. Będzie to tak krótki czas, że ta wiadomość nie zdąży dotrzeć poza Londyn. Nikt nie będzie miał czasu na przygotowanie, więc uczniowie z innych szkół najprawdopodobniej nie będą nawet próbować. Poza tym – to tylko jeden dzień, będziesz mógł odpocząć trochę od swoich zajęć.

Niezadowolony grymas Snape'a nie zniknął, ale Albus znał go wystarczająco dobrze, aby wiedzieć, że znów pokonał go dzięki czystej determinacji.

— Dobra. Dobrze! Ogłosimy ten piekielny casting. Cały dzień patrzenia na pełną skaz technikę, pozbawione kontroli mięśnie i sztywne kończyny. Och, już nie mogę się tego doczekać, to będzie takie przyjemne.

Pomimo że wielu miało go za bezdusznego i nadmiernie wymagającego, Snape naprawdę wierzył w swoich uczniów. Starzec sam się o tym w czasie castingu przekona.

Nie było mowy, aby jakiś przypadkowy ulicznik okazał się lepszy od jego przeszkolonych podopiecznych.


— Harry! Harry!

— Um, co?

Harry zatrzymał się i rozejrzał dookoła, nagle zdając sobie sprawę, że stoi na ławce w parku. Gdzie w ogóle był?

— Znów to robisz! Tańczysz bez muzyki i zupełnie mnie ignorujesz!

Odwrócił się do swojego siedzącego na ławce najlepszego przyjaciela. No tak, spotkali się po pracy w najbliższym im obu parku. I on znowu się wyłączył.

— Wybacz, Ron. Po prostu naprawdę chcę się trochę poruszać po spędzeniu dziesięciu godzin za tą pieprzoną ladą. – Zeskoczył z ławki i usiadł obok chłopca.

Ron westchnął cierpiętniczo.

— Nie mogę uwierzyć, że zewsząd otaczają mnie tancerze. Może jakoś ich do siebie przyciągam?

— Jasne, Ron, to z pewnością twoja wina. – Harry roześmiał się.

— Nie no, mówię serio! Nawet Ginny chce teraz profesjonalnie tańczyć, nasłuchawszy się od bliźniaków, jak to szczęśliwi są w tej cholernej szkole. Percy tym razem poddał się dość szybko – mówi, że przynajmniej to dziewczyna.

W tej cholernej szkole. Hogwarcie. Jednej z czołowych akademii tanecznych na świecie i bez wątpienia najlepszej w Wielkiej Brytanii. A także, oczywiście, najdroższej, choć nawet posiadanie pieniędzy nikomu nie zapewniało w niej miejsca.

Aby się tam dostać, trzeba było być genetycznym dziwakiem, jednym na milion. Posiadać doskonałe dla tancerza ciało i lata praktyki. Zdobycie stypendium było wręcz niemożliwe.

A Weasleyom udało się to cztery razy.

Nie byli tak znaną rodziną taneczną jak Malfoyowie; szczerze mówiąc, byli całkiem biedni. Artur i Molly Weasley byli muzykami skazanymi na pozostanie poza światłami reflektorów, ale i tak pełnymi pasji wobec swojego zawodu.

Ich dzieci wychowały się w domu nieustanie wypełnionym muzyką. Nie chwyciły jednak za żaden instrument. Zamiast tego pozwoliły swoim ciałom się poruszać.

Do Hogwartu jako pierwszy dostał się Bill, zwolniony z morderczego czesnego. Charlie poszedł jego śladami, Percy, pomimo doskonałej sylwetki, stanowczo odmówił wzięcia udziału w choćby jednej lekcji tańca, bliźniaki dostały się do Hogwartu rok później, a Ron... no cóż… Ron był Ronem.

Gdyby nie rude włosy, można by pomyśleć, że został adoptowany. Miał zbyt szerokie ramiona, sztywne stawy, słabe kostki… Po prostu brak mu było odpowiednich genów. Nigdy się tym jednak nie przejmował, jako że zupełnie nie rozumiał pociągu, jaki miała jego rodzina wobec tańca i muzyki. Spokojnie ukończył swoją edukację i pracował teraz na pół etatu, niczym zrezygnowany obserwator otoczony swoją mającą bzika na punkcie tańca rodziną.

Mimo to Harry doskonale wiedział, że Ron wydał dużą część swoich ciężko zarobionych pieniędzy na lekcje tańca dla młodszej siostry. Bezwarunkowo kochał rodzinę, nawet jeśli wielokrotnie przeklinał ich nieopłacalną pasję.

Co się tyczyło Harry'ego… Był sierotą odkąd pamiętał, porzucony na progu drzwi swojej ciotki i następnie przekazany do przygnębiającego piekła zwanego sierocińcem, z którego bez żalu uciekł w wieku trzynastu lat.

Wygłodzony, na wpół zamarznięty, brudny i ogólnie rzecz biorąc w najbardziej opłakanym stanie, w jakim mógł znaleźć się człowiek, póki Weasleyowie nie znaleźli go nieprzytomnego na ulicy. Mimo – a może właśnie z tego powodu – że sami byli biedni, przygarnęli go do siebie i opiekowali się nim, póki nie wrócił do zdrowia.

Nigdy wcześniej nie widział w jednym miejscu tak wielu życzliwych ludzi.

Wtedy też po raz pierwszy usłyszał muzykę klasyczną. Sprawiła, że zapłakał, śmiał się i wpadł w rozpacz, ogarnięty dreszczami i szlochami na kanapie Weasleyów.

A potem natknął się na tańczącego na poddaszu Charliego. Wyglądał, jakby latał, jakby był wolny i wyrażał poprzez ruch emocje, jakie wywoływała w Harrym muzyka.

Spróbował go wtedy naśladować. I udało mu się to.

Powiedzieli mu, że ma naturalny talent. Surowy, niewyszlifowany talent ukryty w małym, niedożywionym ciele.

Od tamtej chwili nie było dnia, w którym by nie tańczył.

Udało mu się znaleźć pracę na pół etatu i wynająć pokój w najnędzniejszej części Londynu. Nawet gdyby otrzymał z Hogwartu stypendium, nie mógłby do niego uczęszczać, bo nie pokrywało ono kosztów utrzymania, a jedynie czesne.

Lecz nie było mu z tego powodu przykro. Chciał po prostu, by ten rok już minął. Wkrótce skończy osiemnaście lat i będzie mógł uzyskać prawdziwą pracę, najpewniej w jakimś barze wiecznie wypełnionym muzyką. A jeśli mógłby tańczyć w nim raz na kilka nocy, aby zarobić jakieś dodatkowe pieniądze, byłby już całkowicie zachwycony.

— Siemka, Harry! Jak się dziś miewa nasz ulubiony zmarnowany talent?

Ron i Harry unieśli głowy, usłyszawszy znajome głosy. Rudzielec jęknął, ale Harry uśmiechnął się szeroko do zbliżających się bliźniaków. Ich towarzystwo zawsze gwarantowało dobrą zabawę.

Bliźniacy usiedli po jego obu stronach i odwzajemnili jego uśmiech.

— A skoro już mowa o marnowaniu… — zaczął jeden z nich.

— Widzisz, myślimy, że możemy coś na to zaradzić.

— Tadam! – Fred machnął przed jego nosem jakąś ulotką.

Harry chwycił ją i sceptycznie przeczytał.

— Otwarty casting? Dajcie spokój, chłopaki, mówiłem wam, że nie chcę uczęszczać do Hogwartu.

— Och, ale to nie jest przesłuchanie, by się do niego dostać! – poprawił go George.

— To przesłuchanie do roli w naszym końcoworocznym wystąpieniu – dodał Fred.

— Bez żadnych zobowiązań, można by powiedzieć!

— No właśnie, możesz po prostu przyjść i poruszać swoim ślicznym tyłeczkiem…

— …i sprawić, że wszyscy pożałują, iż nie zmusili cię do zostania profesjonalnym tancerzem.

Harry roześmiał się, widząc, jak próbują przybrać zastraszające miny.

— Szczerze mówiąc, nie brzmi to tak źle, ale nie mogę. Wszystkie te próby kolidowałyby za bardzo z moją pracą.

Bliźniacy wymieniły znaczące spojrzenia.

— Ach, ale widzisz… wystawiamy „Przepowiednię".

Harry spojrzał na nich otępiale, całkowicie oszołomiony.

— „Przepowiednię"? „Przepowiednię"… ale… ale to…

To niemożliwe. „Przepowiednia" znana była z tego, iż uważano ją za najtrudniejszą sztukę baletową w historii. Szkoła obchodząca ukończenie przez uczniów edukacji nie powinna być w stanie udźwignąć nawet jej połowy.

Harry widział ją na DVD. Szczerze mówiąc, oglądał ją niemal co tydzień. Nie potrafił tego dokładnie określić, ale coś go do niej przyciągało. Żaden inny balet nigdy do niego aż tak bardzo nie przemówił.

A zwłaszcza Bohater. Owszem, było to dla postaci bardzo śmieszne imię, ale Harry go rozumiał. Znał go. Żył nim.

Sztuka opowiadała o tym, jak główny bohater dowiaduje się o ukrytym przed światem magicznym świecie. O jego kontaktach z przyjaciółmi, wrogami, nauczycielami i, oczywiście, nemezis.

„Przepowiednia" znana była również z wyraźnego braku imion postaci, nawet tych czołowych. Jej głównego bohatera przedstawiano po prostu jako „Bohatera".

Wyjątkiem był Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Jak na ironię, Lord Voldemort to jedyna postać posiadająca imię. I to właśnie ona spowodowała, że ta sztuka cieszyła się taką złą sławą.

W danym stuleciu istnieć mógł tylko jeden tancerz będący w stanie udźwignąć choreografię Voldemorta. Mówiono, że gdy po raz pierwszy wystawiano tę sztukę, zespoły taneczne śmiały się z niej, twierdząc, że rola złoczyńcy jest najzwyczajniej w świecie niemożliwa do zatańczenia przez człowieka.

Salazar Slytherin udowodnił im, że się mylili.

Od tego czasu wiele zespołów tanecznych na całym świecie próbowało wystawić „Przepowiednię", bo odniesienie w tym sukcesu równało się z wieczną chwałą.

— Pomyśleliśmy, że może cię to zainteresować. – George uśmiechnął się pod nosem.

Zobaczywszy ze strony Harry'ego taki brak reakcji, zmienili taktykę.

— Słuchaj, przyjdź po prostu i się trochę zabaw. Mógłbyś zatańczyć na naszej duże scenie!

— I to z lecącą na żywo muzyką! Całą orkiestrą!

— Nauczyciele i tak nie oczekują, że ktokolwiek spoza szkoły dostanie tę rolę…

— A zwłaszcza Snape – dodał jego brat.

— Oślizgły drań.

— Więc stosunkowo bezpiecznie można powiedzieć, że nie dostaniesz tej roli – wyjaśnił Fred.

— Stosunkowo – podkreślił George.

— Oczywiście zawsze istnieje możliwość, że powalisz ich na kolana i będą błagać cię o jej przyjęcie…

— …co jest tak naprawdę naturalną reakcją na twój taniec.

— Ale, oczywiście, i tak mógłbyś odmówić.

— Tak przynajmniej myślimy – mruknął Fred i wymienił z bratem porozumiewawcze spojrzenia.

— Z Malfoyem nigdy nic nie wiadomo…

— …być może cię zamknie…

— …ale lepiej o tym nie myślmy.

Harry roześmiał się ponownie pod wpływem ich gorących namów.

— Dobra, dobra! Oszczędźcie mi tych makabrycznych szczegółów! Kiedy jest ten casting?

— Za trzy dni. Dopiero to ogłoszono.

— Sądzimy, że Dumbledore w końcu zupełnie zbzikował – szepnął konspiracyjnie George.

— Ale spodziewaliśmy się tego już po tym, jak ogłosił, że wystawimy „Przepowiednię".

Bliźniacy odwrócili się do swojego brata.

— Ron, zgadnij, jakie role dostaliśmy, mimo że nie jesteśmy w ostatniej klasie.

Chłopak pokazał im język. Choć nie był zainteresowany tańcem, chcąc nie chcąc otrzymywał dużo niechcianej wiedzy na temat różnych sztuk baletowych.

— Och, no nie wiem… Może dwóch drzew? – drażnił się.

— Ach, ranisz nas, braciszku.

Poderwali się ze swoich miejsc i ukłonili ostentacyjnie przed Harrym.

— „Bliźniak 1" i „Bliźniak 2", do usług – krzyknęli chórem.

— Ciągle się w czasie sztuki zmieniamy.

— Snape to podejrzewa, ale nie może niczego udowodnić.

— Doprowadza go to do szaleństwa.

— Tak czy inaczej… — Usiedli znowu po obu stronach Harry'ego. – Jeśli będziemy musieli, zaciągniemy cię tam siłą.

— Wiemy, że nie będziesz w stanie się oprzeć, gdy już rozbrzmi muzyka.

Harry westchnął i przeczytał ponownie ulotkę, wciąż pełen niedowierzania.

— Naprawdę wystawiacie „Przepowiednię" z samymi uczniami? Kto gra Voldemorta?

— Aaach… — jęknęli zgodnie bliźniacy, wykrzywiając twarze w czystej agonii.

— Tom Marvolo Riddle.

— Najlepszy uczeń – powiedział George.

— Największy dupek – sprecyzował Fred.

— Arogancki, dumny, zarozumiały, egoistyczny, psychopatyczny…

— Krótko mówiąc – przerwał mu brat – facet doskonale nadaje się do tej roli.

George zaczął udawać marzycielski wyraz twarzy zakochanej nastolatki.

— Spójrz na tę technikę! Jego stopy! Bezbłędnie! Perfekcyjnie! Co za wdzięk! I te obroty! A te skoki!

— Ktoś mógłby pomyśleć, że to reinkarnacja Boga.

On na pewno tak myśli.

Ron ziewnął z brakiem zainteresowania.

— Wiecie, chłopaki, że jest już dziesięć po trzynastej?

— O cholera! Nasza przerwa się skończyła.

— A pierwsze zajęcia mamy ze Snape'em – jęknął Fred.

Spakowali szybko swoje rzeczy i uciekli, ale wcześniej odwrócili się po raz ostatni.

— Do zobaczenia za trzy dni, Harry!

— Przyjdziesz tam żywy bądź martwy!

— Twój wybór!


Harry'emu wydawało się, jakby zaledwie mrugnął, a już nadszedł dzień przesłuchania.

Ani chwili nie ćwiczył. Ze względu na rozmaite prace zwyczajnie nie miał na to czasu, poza tym w jego niewielkim pokoju i tak nie było na to miejsca, a z powodu braku grosza przy duszy w najbliższej przyszłości nie miało się to raczej zmienić.

Kiedy jednak wkroczył przez masywne drzwi wejściowe do Hogwartu w hordę znerwicowanego tłumu, wiszące w powietrzu oczekiwanie niemal go przydusiło i mimowolnie podziękował Bogu za to, że nie chce tej roli. Ci, którzy desperacko jej pragnęli, wyglądali jakby mieli zaraz zemdleć.

Argumenty bliźniaków stosunkowo łatwo go przekonały. Nie było mowy, aby dostał tę rolę – nie tylko Hogwart z pewnością nigdy nie weźmie niewytrenowanego tancerza, ale on sam nie miał na to czasu – ale te przesłuchania dadzą mu możliwość występowania przez piętnaście minut na prawdziwej scenie z doskonałą powierzchnią do tańca, graną na żywo muzyką i tancerzami, którzy wiedzą, co mają robić.

Nieczęsto miał okazję tańczyć z partnerem. Tylko czasami w czasie wakacji z którymś z Weasleyów.

Gdy tylko wszyscy się zarejestrowali, zostali poinformowani, że rzeczywiście tańczyć będą w czasie castingu z uczniami Hogwartu. Nie szukali tylko kogoś, kto potrafi dobrze tańczyć, ale również osoby, która będzie w stanie wejść w rolę i współdziałać z innymi tancerzami, którzy mają już pewne miejsce w sztuce.

Harry miał nadzieję, że będą tam też bliźniacy, ale, oczywiście, wszystko zależało od tego, który akt chcieli zobaczyć sędziowie.

— Kolejny Weasley?

— Serio?

— Myślisz, że nie dostał się do Hogwartu?

— To smutne…

— Jego budowa jest trochę…

Harry zignorował rozbrzmiewając wokół niego szepty i poszedł powitać swojego najlepszego przyjaciela.

Prawie wszyscy kandydaci przyszli z rodziną. Towarzysząc im, będą mieć okazję zobaczyć różnych kandydatów.

Harry nie miał nic przeciwko przyjścia samemu, ale Ron upierał się, że potrzebuje „moralnego wsparcia".

— No chodź, miejmy to już za sobą – mruknął rudzielec i pociągnął go na miejsce naprzeciwko sceny.

— Jesteś dziś trochę zrzędliwy.

— To ta pieprzona atmosfera w tej piekielnej szkole. Aż zaciska mi się żołądek. Skoro są tacy zdenerwowani i roztrzęsieni, dlaczego w ogóle się do tego zmuszają? Rany, naprawdę nie rozumiem tancerzy.

— Hej, nie patrz na mnie – zaprotestował Harry. – Ja też tego nie łapię. I to dlatego nie chcę być profesjonalistą, pamiętasz?

Oczywiście zarabianie na tańcu wystarczająco, aby się z tego utrzymać, brzmiało cudownie, ale miało zdecydowanie zbyt wiele minusów.

Utrzymywanie się w świecie tańca było ogromnie ciężkie, bardzo bolesne i często trwało tylko kilka lat, a nieustannie trzeba było być czujnym wobec konkurencji. Wystarczył jeden błąd w czasie ważnego przedstawienia, by kariera, której poświęciło się całe życie, legła w ciągu kilku sekund w gruzach.

To nie tego pragnął Harry. On chciał tylko tańczyć.

W audytorium panował ogólnie pojęty zgiełk – tancerze próbowali uspokoić nerwy, ich krewni starali się uspokoić ich, ludzie szeptali o znanych tancerzach i muzykach z orkiestry, która przygotowywała się na swoją pierwszą próbę.

— To duża orkiestra jak na szkolne przedstawienie – zauważył Ron.

— To Hogwart. – Wzruszył ramionami.

— Jest słodka.

Harry uniósł wzrok, aby zobaczyć co zainteresowało Rona.

— Co? Która?

— Ta z gęstymi włosami…

Harry przesunął wzrokiem po tłumie i natrafił na dziewczynę, która nagle odwróciła się i spojrzała ostro w ich kierunku.

— Wiesz, słyszę cię.

— Co… Nie ma mowy! – Ron odwrócił się z niedowierzaniem do Harry'ego. – Żartuje, prawda? To za daleko, a my nie mówiliśmy zbyt głośno.

— Cóż mogę powiedzieć, mam nadzwyczajny słuch – zripostowała dziewczyna.

Ron oparł się posępnie o swoje krzesło.

— Zęby na pewno.

— Powiedziałam, że cię słyszę!

Harry uniósł ręce, próbując ich uspokoić.

— Wybacz, mój przyjaciel darzy muzyków mieszanymi uczuciami.

Dziewczyna odgarnęła swoją imponującą grzywkę i spojrzała na nich wyniośle.

— Nie jestem muzykiem.

— Ach tak? Co w takim razie robisz z orkiestrą? – zapytał podirytowany Ron.

Dziewczyna posłała im ostatnie spojrzenie, najwyraźniej uznając ich za niewartych jej uwagi, po czym odwróciła się do nich plecami.

— Jestem dyrygentem.

Ron wpatrywał się w nią bez słowa i nawet Harry uniósł z zaskoczenia brew.

Dyrektor Dumbledore zdecydowanie prowadził cichą wojnę z konwenansami. Jego końcoworoczny występ okaże się interesujący. Może bliźniakom uda się przemycić go jakoś na widownię?

Z zamyślenia wyrwały go rozentuzjazmowane oklaski roztaczające się po całej widowni.

Na scenie pojawili się sędziowie. Oczywiście Albus Dumbledore jako dyrektor szkoły, Severus Snape – znany krytyk i instruktor tańca, Minerwa McGonagall – była primabalerina, a obecnie nauczycielka w Hogwarcie, Lucjusz Malfoy – ucieleśnienie wszystkiego, co znaczyło nazwisko Malfoyów i kilka innych osób, których Harry nie znał z imienia.

Dumbledore uśmiechnął się ciepło do zgromadzonych tancerzy i widzów.

— Witajcie! Z wielką przyjemnością witam was na pierwszym otwartym przesłuchaniu w Hogwarcie! Nie możemy doczekać się już waszych występów. Na początek jednak kilka informacji. Każdy z was wyciągnie z tego kapelusza karteczkę z przypisanymi numerami. Wskazywać one będą, którą scenę jakiego aktu zatańczycie.

Po widowni roztoczyły się podniecone szepty. Każdy tańczyć będzie inny fragment sztuki? Jak więc sędziowie porównają ich ze sobą? A co jeśli będziesz miał po prostu pecha?

Dumbledore uniósł ręce, prosząc o ciszę.

— Postanowiliśmy tak, aby nasi uczniowie mogli zacząć dzisiaj próby. Dzięki temu każdy będzie miał również taki sam czas na przygotowanie. Kończąc już powiem tylko, że mam nadzieję, iż zdajecie sobie sprawę, jak wielkim zaszczytem jest dla was bycie tutaj. Uznani krytycy będą obserwować pod koniec roku nasz występ i wiele zespołów może zaoferować kontrakt tancerzom, którzy wpadną im w oko.

Po tych słowach pojawiła się kolejna fala szeptów. Każdy pragnął podpisać z kimś kontrakt. To wręcz gwarantowało świetlistą przyszłość.

— Wszyscy nasi najstarsi uczniowie osiągnęli profesjonalny poziom. Zdecydowaliśmy się na te przesłuchania, bo mamy problem ze znalezieniem odpowiedniego tancerza do roli Bohatera. Muszę poinformować was jednak, że nawet najlepszego z was możemy odrzucić na korzyść jednego z naszych własnych uczniów.

Zamilkł, pozwalając im na przyswojenie tych słów. Widownia ponownie ucichła.

— Teraz, bez zbędnych ceregieli, proszę o wystąpienie osoby z numerem jeden. Powodzenia.

I tak to się zaczęło.

Kandydaci byli… no cóż… Harry nie winił Severusa Snape'a za krzywienie się.

Jasne, z pewnością byli tancerzami, ale daleko im do profesjonalistów. Większość z nich była w najlepszym razie średnia. Wyraźnie kontrastowali z tańczącymi z nimi uczniami Hogwartu.

Choć niektórzy z nich wyglądali na szczerze uradowanych stojącą przed nimi okazją i okazywali sentyment, z którym Harry potrafił się utożsamiać.

Taniec powinien być zabawą. Narzędziem do wyrażania samego siebie. Nigdy nie powinno chodzić w nim o bycie najlepszym. A niestety tak właśnie było na poziomie profesjonalistów.

Nie do końca rozumiał, dlaczego Hogwart zdecydował się na otwarty casting. Owszem, Bohater stanowił bardzo skomplikowaną emocjonalnie rolę. Jego postać w czasie sztuki wyraźnie ewaluowała i, w zależności od sytuacji, okazywała wiele różnych stron osobowości. Jako że wszystkie inne role zostały już przydzielone, musieli szukać kogoś, kto będzie w stanie dobrze z nimi wszystkimi współpracować.

Istniały rzeczy, których nie dało się dokonać za pomocą samej techniki, ale i tak… Zmuszanie tak sławnych ludzi do oglądania miernych tancerzy wydawało się stratą czasu.

Kilka godzin i kilkudziesięciu kandydatów później Severusowi Snape'owi wyraźnie kończyła się cierpliwość. Co było, według Harry'ego, bardzo śmieszne.

Panno Lovegood – burknął ciemnowłosy mężczyzna. – To przesłuchanie do roli męskiej.

Drobna blondynka o długich włosach nie wydawała się tym zaniepokojona.

— Och. No cóż, czytałam, że to otwarty casting…

— Ach, co nam szkodzi? – Dumbledore uśmiechnął się łagodnie.

Snape odwrócił się do niego gwałtownie.

— Co nam szkodzi? To strata czasu, Albusie!

— Daj spokój, Severusie, pozwól jej zatańczyć. Kto wie? Może przez cały ten czas szukaliśmy Bohaterki?

— Chyba nie mówisz poważnie?

— Po prostu pozwól jej zatańczyć. To tylko piętnaście minut, nie zrobi dużej różnicy.

Usta Snape'a zadrżały z wysiłku, gdy próbował nad sobą zapanować, ale mężczyzna się już więcej nie odezwał.

Dziewczyna była dobra. Pierwsza, która wydawała się prezentować ten sam poziom co uczniowie Hogwartu.

Miała również szczęście wyciągnąć scenę z bliźniakami. Chłopakom zdecydowanie podobała się ta zamiana płci, a dziewczyna wyglądała, jakby świetnie się na scenie bawiła.

Pod koniec jej wystąpienia na widowni rozbrzmiały brawa. Uśmiechnęła się szeroko i wdzięcznie zeszła ze sceny.

Wtedy różnica w umiejętnościach kandydatów stała się jeszcze wyraźniejsza.

Napięcie wzrosło. Oczekiwanie i emocje już wcześniej były bardzo wysokie, ale teraz stały się niemal namacalne. Widzieli sceny z przyjaciółmi Bohatera, jego ojcem chrzestnym, o tym, jak po raz pierwszy odkrył magię, walkę z dementorami i wilkołakami, jak przeniósł się w czasie, ale jak dotąd nikt nie wyciągnął sceny z Voldemortem.

Harry zaczął zastanawiać się, czy było to celowe. Może szkoła chciała do czasu przedstawiania ukryć tego genialnego ucznia?

Musiał przyznać, że czuł się trochę rozczarowany. Jako że nie miał pieniędzy, aby kupić bilet na przedstawienie baletowe, miał nadzieję ujrzeć jego taniec chociaż w czasie przesłuchania.

Chciał zobaczyć go na własne oczy – młodzieńca, który zastąpi Salazara Slytherina.

A jednak minęły kolejne godziny, a Voldemort nie pojawił się na scenie.

Mimo to Harry nie żałował, iż tu przyszedł. Orkiestra była wspaniała, a uczniów Hogwartu oglądało się z przyjemnością, choć przecież nie mieli jeszcze czasu na przećwiczenie swoich ról. Dostał też szansę ujrzenia niektórych bardziej znanych osób ze świata tańca.

Kiedy w końcu wezwano jego imię, wytrącając Rona ze snu, był całkowicie zrelaksowany.

Jako że i tak nie chciał tej roli, nie miał powodu się denerwować. Nie do końca przepadał za tym, jak inni ludzie obserwowali jego taniec, ale wiedział, że po kilku pierwszych krokach całkowicie o nich zapomni i da ponieść się muzyce.

Podszedł do sędziów i McGonagall podała mu kapelusz. Włożył do niego rękę i chwycił jedną ze znajdujących się w nim karteczek. Oddawszy kapelusz, rozwinął ją, by przeczytać, co wylosował.

I zamarł.

— Panie Potter, przeczytaj proszę głośno wylosowaną scenę – oznajmił monotonnie Snape.

Harry sprawdził ponownie swoją karteczkę. I potem jeszcze raz.

— Akt piąty – przeczytał powoli – Scena jedenasta: opętanie.

Ludzie na widowni dosłownie zamarli.

To była scena z Voldemortem. Bohater powoli zostawał w niej przez niego opętany, stawał się nim; przeżywał bolesny wewnętrzny konflikt.

Gdyby Harry chciał tę rolę, zapłakałby teraz w przerażeniu. Opętanie było po ostatecznej bitwie w akcie siódmym najtrudniejszą sceną Bohatera.

Ale że było jak było, serce Harry'ego podskoczyło z radości. Wylosował jedną ze swoich ulubionych scen. Zaczynała się małą walką ze Śmierciożercami i krótką konfrontacją z Dyrektorem, po czym przekształcała w duet między dwoma nemezis.

Zatańczy z Tomem Riddle'em. Już nie mógł się doczekać.

Zajął miejsce pośrodku sceny, gdzie pojawiło się już kilku uczniów Hogwartu.

Zaczęła się muzyka. Uczniowie zaatakowali. Harry uchylił się, tańczył niczym liść na wietrze, kręcił pośród Śmierciożerców. Czasem jeden z nich zdołał go pochwycić i rzucał nim wysoko w powietrze.

Byli wspaniałymi tancerzami. Harry nie musiał martwić się o nic prócz swojego tańca. Gdy tylko jego pozycja wymagała jakiegoś Śmierciożercy, ten się przy nim pojawiał, gotów mu asystować.

Muzyka zmieniła się w coś mniej dramatycznego i Harry uciekł z toczącej się walki.

Śmierciożercy zniknęli i spotkał Dyrektora. Wykonywali przez chwilę zsynchronizowany taniec, po czym muzyka nagle umilkła, pozostawiając na scenie dwóch zamarłych i czujnych tancerzy.

Chwilę później melodia wzrosła. Nadchodziło coś mrocznego. Atak znikąd. Dyrektor skoczył przed Harry'ego, aby go osłonić, ale napaść odrzuciła go na bok, poza scenę.

Harry zdołał tylko rzucić na Toma szybko okiem, ale ten już przy nim był i gwałtownie na niego nacierał.

Wstał szybko na nogi i odskoczył od Voldemorta. Jego wróg był jednak wszędzie, nie pozwalając mu na ucieczkę.

Harry skakał i uchylał się, i przesuwał, kręcił w tę i we w tę, a nawet sam raz zaatakował, jednak Voldemort był bezlitosny.

Czuł pędzącą w żyłach adrenalinę i formujące się na czole kropelki potu.

A wtedy Tom – Voldemort? – zaczął wokół niego krążyć, zbliżać się, zwiększać swoją kontrolę. Zmusił Harry'ego do zsynchronizowania się ze sobą, wyznaczając piekielne tempo.

Zwykle taniec zsynchronizowany był stosunkowo prosty, o ile tylko ćwiczyło się nieskończenie wiele razy ze swoim partnerem. Znacznie trudniej było go naśladować, stać się nim. Wymagało to od tancerza przeanalizowania stylu, znania towarzyszącej mu przy tańcu osoby. A to znaczyło, że zrobienie tego dobrze teraz było praktycznie niemożliwe.

Harry szybko zdał sobie sprawę z jeszcze jednego problemu. Styl Toma stanowił zupełne przeciwieństwo jego. Miał nieskazitelną technikę, wszystkie ruchy wykonywał z perfekcyjną kontrolą, a jego stopy pewnie stąpały po ziemi. Harry natomiast pływał, jego ciało poruszało się dziko z niewielką kontrolą, pełne energicznych ruchów.

Dla niewykwalifikowanego tancerza naśladowanie stylu najlepszego ucznia Hogwartu było praktycznie niemożliwe. Im bardziej Harry skupiał się jednak na tańcu Voldemorta, tym bardziej się w nim zatracał.

Nie wiedział, czy ta zmiana była wystarczająco duża, aby widownia ją zauważyła, ale z pewnością czuł się, jakby powoli wracał na ziemię, nagle całkowicie świadomy kontroli nad własnymi mięśniami, zmuszając ciało do używania odpowiedniej techniki.

Zatracił się całkowicie, gdy jego umysł pozornie zupełnie zapomniał o byciu Harrym Potterem. Towarzyszący mu tancerz nie był już odrębną osobą, a po prostu kolejną częścią jego samego.

Ledwie spostrzegł, że Voldemort przypuścił ostatni atak, posyłając go na ziemię. Harry pozwolił sobie polecieć do tyłu… i został złapany przez swoich – ach, nie! – przyjaciół Bohatera.

Delikatnie podnieśli go z powrotem na nogi, uśmiechając się i śmiejąc, tańcząc wokół niego. Pragnął pozostać z nimi, pamiętać, kim jest, ale pchnęli go z powrotem w szpony Voldemorta.

Przełamał napierającą na niego technikę i pozwolił energii zapanować znów nad swoimi ruchami. Przypomniał sobie, jak się oddycha. Gdy zmuszał Voldemorta swoimi obrotami do wycofania się, uśmiech rozświetlił jego twarz. Był wolny.

Wykonał ostatni skok, dzięki któremu stanął tuż naprzeciw Voldemorta i Bohater spojrzał swojemu nemezis odważnie prosto w oczy.

Scena się skończyła.

Nie był pewien, jak długo tam stał, oddychając ciężko.

Pierwszą rzeczą, jaką zauważył, była ogłuszająca cisza. Zamrugał kilkakrotnie, zdając sobie sprawę, że twarz Toma znajduje się zaledwie cale od jego. Również jego oczy były nieco zamglone, co powiedziało Harry'emu, że, podobnie jak on, całkowicie zatracił się w opowiadanej historii.

Harry zrobił kilka niezgrabnych kroków wstecz. Teraz, gdy ucichła muzyka, jego ciało zdawało się dziwnie ciężkie.

Przeniósł wzrok na widownię i poszukał Rona.

Jego najlepszy przyjaciel gapił się na scenę, ale gdy tylko spostrzegł jego spojrzenie, jego twarz rozświetlił wielki uśmiech. Pokazał mu dwa entuzjastycznie wzniesione w górę kciuki.

Lucjusz Malfoy odchrząknął.

— Umm… Errr, tak… Dziękuję, ach, panie Potter, to było całkiem… ach. Yhym, dziękuję.

Harry skinął lekko głową w stronę sędziów i ruszył ku zejściu ze sceny.

Już się odwrócił, gdy nagle ręka Toma wystrzeliła w powietrze i zacisnęła się boleśnie na jego nadgarstku, przyciągając go do siebie.

— Ała, co do…! – wykrzyknął osłupiały Harry.

Tom spojrzał spokojnie na sędziów, którzy wydawali się przesunąć niespokojnie pod wpływem intensywności jego wzroku. Wyraz jego twarzy był zdeterminowany i nieustępliwy.

Przyciągnął do siebie Harry'ego, jeszcze bardziej wzmacniając uścisk.

— Chcę go.