Rozdział 46. Czas Zmian

Lord Voldemort zawsze uważał sen za stratę czasu. Miał przecież tak wiele do zrobienia, tyle chciał osiągnąć i to że był nieśmiertelny wcale nie powodowało, że potrafił cierpliwie czekać. Albo zatrzymać się, choć na chwilę, by cieszyć się tym, co mu się udało zdobyć.

A już od małego udawało mu się wiele, praktycznie wszystko co sobie zamierzył. Tyle że wcale nie dawało mu to szczęścia, wciąż chciał więcej... i szybciej.

Nigdy, nawet kiedy był jeszcze Tomem Riddlem nie pomyślałby, że może obudzić się o poranku i nie pędzić natychmiast do swoich obowiązków. Jednak kiedy spojrzał na swoje, ledwo widoczne w mroku biurko zawalone dokumentami wcale nie czuł potrzeby, by się nimi zająć.

Teraz miał coś o wiele cenniejszego od władzy, mocy i nieśmiertelności...

Przymknął oczy, rozkoszując się ciepłem przytulonego do niego chłopaka, opierając głowę na ramieniu, którym go obejmował i przyciskał do siebie. Nie, żeby Harry próbował się od niego odsunąć, przeciwnie, swoją lewą rękę owinął i zacisnął na swojej "poduszce", a drugą położył, płasko na jego sercu, sprawiając że także i on sam był świadomy jego rytmu.

Oddech chłopaka owiewał jego szyję, powodując drżenie mięśni, kiedy zmuszał się do bezruchu. Ciało Harry'ego poruszało się niemal niezauważalnie wraz z każdym oddechem i ten delikatny drażniący ruch był równie podniecający, jak gorączkowe i gwałtowne pożądanie wcześniej tej nocy.

Niczego nie pragnął bardziej niż obudzenie Harry'ego i przeżycie tego raz jeszcze, nim chłopak znowu odejdzie... A jednak zamiast tego tylko obejmował go, a drugą dłonią kreślił uspokajające kółka na jego plecach, wpatrzony w rozluźnioną teraz ale wciąż tak zmęczoną twarz.

Harry miał za sobą ciężki dzień i Voldemor czuł się temu winny.

Wcale nie dlatego, że to jego sługa zaczął tę głupią historię, przez którą chłopak musiał znowu modelować swoje wspomnienia i osłony i kolejny raz tłumaczyć się przed Aurorami i Dumbledorem... A kiedy wreszcie mógł pozwolić sobie na chwilę spokoju, to zajmował się swoim niepewnym i niedopieszczonym kochankiem.

Czuł się winny z całkiem innego powodu - najbardziej bolesne, najgorsze było to, że gdyby nie zostawił go rano, by zajmować się tą swoją bezcenną księgą, to Harry nie wpadłby w ten melancholijny nastrój, nie poszedłby sam na Pokątną i nie dałby się zaskoczyć temu idiocie...

Bezwiednie się spiął i to udzieliło się Harry'emu, który poruszył się niespokojnie zaciskając dłonie. Voldemort natychmiast zasyczał uspokajająco, nie przestając masowania jego pleców, aż chłopak znowu się rozluźnił, zginając mocniej nogę i wsuwając kolano między jego nogi, ocierając się o jego udo.

Głęboko wciągnął powietrze - to nie ułatwiało mu cierpliwego czekania.

Przeniósł ostrożnie dłoń z pleców Harry'ego na jego twarz, wygładzając jego zmęczone, zmartwione rysy, odgarniając włosy zasłaniające jego czoło i wzdrygając się na widok błyskawicy.

Jego serce zgubiło rytm na myśl, że mogłoby mu się tamtej nocy powieść.

Jak niewiarygodnym głupcem był uważając, że moc i władza są najważniejsze, teraz już wiedział, że były niczym, że gdyby udało mu się wtedy zdobyć wszystko, czego myślał że pragnie - nie miałby nic.

Pamiętał też dokładnie pierwszy raz, gdy może jeszcze nie zrozumiał jak i dlaczego ale dotarło do niego, że nie szukając znalazł to, co najważniejsze.


Mijał już drugi tydzień od kiedy codziennie odwiedzał Złotego Chłopca w jego mugolskim domu.

Po tym pierwszym razie, kiedy zrozumiał, że nie może go tknąć powinien odpuścić sobie i zająć się tym, co mógł zrobić, a zamiast tego pojawił się tam następnej nocy...

Tym razem już nie próbowali walczyć magią wiedząc, że to bez sensu, zamiast tego walczyli na słowa. Chłopak był niewiarygodnie uparty i niepokorny - jak nikt, nigdy nie odważył się, nie wobec niego.

I naprawdę powinien mieć dość, zamiast tego jednak następnego wieczora wrócił po więcej, a potem kolejnego i kolejnego...

Mieli już za sobą ostre kłótnie i dyskusje o wartościach, teraz po prostu rozmawiali o wszystkim co im przychodziło do głowy, bardziej próbując poznać się nawzajem niż przekonać o swoich racjach.

Czarnoksiężnik nie analizował tego, jak to miał we zwyczaju, bo kiedy próbował jego mózg odmawiał współpracy...

Po prostu nie potrafił odmówić sobie tego - nieważne co to było - pomiędzy nimi.

Także tamtego wieczora, kiedy tylko mugole odesłali Harry'ego do jego pokoju i zamknęli drzwi, Voldemort rzucił wyciszające zaklęcie i wślizgnął się tam oknem.

Wcześniej Harry postanowił napisać zadany esej na zaklęcia i zdenerwowany niemożnością zrozumienia, co co w nim chodziło już na wstępie, zamiast powitania wyrzucił przed nim wszystkie swoje wątpliwości.

To było coś całkiem innego niż do tej pory - pierwszy raz Harry zwrócił się do niego o pomoc.
Voldemort uśmiechnął się pod nosem, co wkurzyło chłopaka i aby go uspokoić sam nie wiedział kiedy, zaczął mu cały temat wyjaśniać.

Już wcześniej uczył swoich zwolenników, ale to było coś całkiem innego, Harry miał niemal zerową wiedzę na temat praktycznej, codziennej magii, poza tym co pisano w podręcznikach, ale za to miał niesamowitą intuicję.

Ku jego zdziwieniu w przeciwieństwie do czystokrwistych czarodziejów z jakimi miał do tej pory do czynienia nauczanie chłopaka było niespotykanie łatwe i proste. Starczało kilka niewielkich wskazówek, omówienie podstaw i źródeł magicznych teorii, by je rozumiał.

Nie musiał pytać skąd więc miał takie słabe oceny? To było oczywiste: profesorowie w Hogwarcie nigdy nie poświęcali swojego czasu tylko jednemu ze swoich uczniów, nawet Złotemu Chłopcu.

Mieli swój program i go realizowali a tak bardzo przejmowali się politycznie poprawnym równym traktowaniem mugolaków, że nawet jeśli rozumieli błąd w swoich zachowaniach, nigdy by nie śmieli przyznać, że tak naprawdę ci uczniowie potrzebowali specjalnego traktowania.

W pokoju nie było normalnego biurka do nauki, ani krzeseł. Voldemort oczywiście, mógłby je bez problemu wyczarować... A jednak zamiast tego siedzieli obaj na łóżku, oparci o ścianę, bliżej niż się im zdarzało do tej pory, pochyleni nad trzymanym przez niego podręcznikiem i pergaminem, który Harry miał na kolanach, zapisując jego wyjaśnienia i swoje przemyślenia, by je potem wykorzystać w eseju.

Nie zauważył kiedy chłopak zaczął się o niego coraz ciężej opierać i zdziwił go własny brak oporu. Nigdy nie pragnął dotyku, brzydził się nim, ale to było coś innego, niespodziewanie przyjemnego...

Aż nagle, bez ostrzeżenia, Harry odłożył czy raczej wypuścił z rąk pergamin i pióro i przesunął się, swobodnie opadając na niego, położył głowę na jego kolanach a ramiona owinął wokół jego pasa, natychmiast zasypiając.

Voldemort nie zdawał sobie sprawy z upływu czasu, gdy siedział tak nieruchomo, obserwując śpiącego Harry'ego. Oczywiście, że magia krwi nie pozwalała mu skrzywdzić chłopca, ale wiedział, że to nie dlatego on tak spokojnie zasnął - Harry mu ufał.

To było coś nowego, całkiem nieznany dla niego teren.

Pierwszy raz w życiu i on sam poczuł spokój, jego niespokojna i niecierpliwa dusza, pozwoliła sobie na chwilę wyciszenia, na delikatny dotyk czubkami palców jego policzka i kontemplowanie mrowienia jakie z jego rąk przenosiło się nerwami przez całe jego ciało.

To było zbyt wiele - i zbyt mało. Mógłby tak trwać w bezruchu dopóki nie zrozumie co się z nim działo, ale na to jedna noc to za mało. Wyrwany ze swojego niemal transu usłyszał, jak mugole zaczynają się budzić i poruszać w swoich pokojach, a zaraz potem Harry otworzył oczy i spojrzał na niego.

Nie miał pojęcia czego się spodziewał, ale zadziwił go spokój chłopaka. Harry nie zerwał się nagle z krzykiem, nawet nie drgnął z zaskoczeniem, po prostu patrzył na niego tymi swoimi niesamowitymi oczami a Voldemort dalej nie potrafił się poruszyć, ani odezwać.

Dopiero kiedy rozległo się łomotanie w jego drzwi a potem szczęk otwieranych zamków chłopak uniósł głowę a potem zdjął ręce z jego pasa i oparł się o łóżko unosząc, by usiąść naprzeciw niego.

Nie mając pojęcia, co nim powodowało powoli uniósł rękę i znowu dotknął jego twarzy, tym razem dreszcz był już bardzo wyraźny, widział, że Harry także go poczuł i uniósł swoją dłoń, opierając palce na jego, powoli, jeden po drugim.

Ostatnie kliknięcie i zza drzwi rozległ się okrzyk starego mugola:
- Wstawaj chłopcze, czas na śniadanie!

Harry nie odrywając wzroku od niego wziął różdżkę drugą ręką i zdjął zaklęcie wyciszające.
- Już idę, wuju. - Odpowiedział spokojnie i uścisnął jego palce a potem wstał i wyszedł, zostawiając Voldemorta samego z całym jego niezrozumieniem tego, co się właśnie stało.

Jednak pomimo, że nie miał pojęcia co się z nim - z nimi - działo, wiedział, że to właśnie na to czekał, całe życie i że prędzej zrezygnuje z całej władzy i mocy jaką miał i jaką mógł mieć niż pozwoli odebrać sobie Harry'ego Pottera.


Lekkie, niemal bezgłośne westchnienie wyrwało go z zamyślenia. Harry znowu zaczął się przesuwać, jego coraz bardziej spójne myśli i twardniejące mięśnie wyraźnie sygnalizowały, że jego chłopiec wkrótce wstanie.

Voldemort nachylił się, by go obudzić pocałunkiem, delikatnie przesuwał usta, nie otwierając ich i nie naciskając, po prostu przesuwał wargi, śledząc kontur jego ust, dopóki nie poczuł, że chłopak mu odpowiada, rozchylając wargi w zaproszeniu.

Z trudem powstrzymał się od skorzystania z niego i uniósł głowę, nie odrywając dłoni od jego policzka.
- Dzień dobry.

- Dzień dobry. - Harry odparł sennie, nie otwierając oczu. - Która godzina? Powinienem wracać do Hogwartu?

Nie wykonał żadnego ruchu sugerującego, że ma zamiar wstać, wtulając twarz do jego dłoni, ale czarnoksiężnik i tak wzdrygnął się, nim odpowiedział.
- Nie sprawdzałem... Ale na dworze wciąż ciemno. - Dodał nieprzekonująco.

Chłopak roześmiał się, cicho, wreszcie otwierając oczy, by spojrzeć na niego całkiem przytomnie i całkiem porażająco.
- Jest grudzień. Może być ciemno do dziewiątej.

Ukrywając niechętny grymas czarnoksiężnik rzucił Tempus. Harry jednak nie odwrócił wzroku, by go odczytać. Zamiast tego uniósł się i objął go za szyję, przyciągając do kolejnego, ale już całkiem poważnego pocałunku, błyskawicznie podnosząc temperaturę, gdy gryzł i ssał jego wargi i język. Nie było w tym nic słodkiego ani delikatnego.

Warknąwszy Voldemort uniósł się w jego stronę, ale zanim zdążył nakryć chłopaka swoim ciałem, ten go wyprzedził, przesuwając ręce na jego ramiona i dociskając do łóżka, kolanami blokując jego uda. Im bardziej namiętnie się całowali, tym niżej Harry się osuwał i szerzej rozkładał nogi, w tym samym szaleńczym rytmie coraz silniej i gwałtowniej ocierając się o niego, całym ciałem.

Ktoś mógłby pomyśleć, że jako Pan, Czarny Pan powinien pragnąć dominacji - to on prowadził i on decydował, nikt nie miał prawa działać bez polecenia.

I miałby rację, zawsze z tym samym - jedynym - zielonookim wyjątkiem.

Voldemort uwielbiał, kiedy Harry poddawał się mu ale jeszcze bardziej, kiedy przejmował inicjatywę, udowadniając tym, że naprawdę tego chce - że chce właśnie jego.


Pomimo wszelkich zaklęć wychodząc z Pokoju Życzeń Harry czuł się przyjemnie zmęczony i rozleniwiony. Skierował się prosto do Wieży, ciesząc się samotną wędrówką pustymi korytarzami.

O tej porze większość uczniów kończyła śniadanie, a ci najbardziej sumienni i najbardziej zdesperowani czekali już pod salami powtarzając ostatni raz zadane na weekend prace domowe.

Słysząc pod butem nieprzyjemny zgrzyt Harry spojrzał w dół rozpoznając rozbitą, rozdeptaną bombkę. Rozejrzał się dookoła, teraz dopiero zauważając wszechobecne świąteczne dekoracje.

Czyli to już za tydzień będzie Boże Narodzenie - ucieszył się i od razu spochmurniał. Zawsze uwielbiał Święta, nawet u Dursleyów, a na Grimauld Place z Syriuszem i ich przyjaciółmi na pewno będą świetne. Miał z tym tylko jeden problem - w Kwaterze Zakonu będzie nieustanne pod czujną opieką wszystkich obecnych - bo przecież Złoty Chłopiec był tak cenny i tak narażony na niebezpieczeństwo, czego dowodziło także wczorajsze zajście...

Tu chłopak głośno zaklął, przypominając sobie nielubiane, bo zbyt często pasujące do niego powiedzenie:
"Mnie pomocy nie potrzeba - ja sam sobie krzywdę zrobię".

Nie będzie łatwo przy tych wszystkich osłonach i na pewno częstej obecności Dumbledore'a pozwolić sobie na cokolwiek poza przelotnym muśnięciem myśli Voldemorta - samotnego w pustym Zamku, kiedy on będzie się dobrze bawił.

Powinien przynajmniej dać mu wcześniej jakiś prezent, który będzie przypominał czarnoksiężnikowi jak wiele dla niego znaczy i jak bardzo chciałby być przy nim...

Tylko co można dać Czarnemu Panu, najpotężniejszemu czarodziejowi, który wszystko, co sobie zamierzy może mieć na wyciągnięcie różdżki?

Oczywiście mógłby go o to zapytać, tyle że znał odpowiedź: "Aby Harry zrzucił pozory i stanął przy nim - razem przeciw światu".

Nie, to odpadało. Westchnął myśląc o swoim kochanku, jak stał oparty o swoje biurko, smutny i zmęczony, patrząc jak chłopak znika przekręcając pierścień.

Voldemort nie miał co prawda wiele czasu na swoje badania, ale Harry i tak widział, że mu nie idą. Wyczuwał cienie nieudanych prób wiązania zaklęć - jasnych zaklęć.

To nie mogło mu się udać, pomimo swojej mocy w tej sferze Czarny Pan był słabszy niż pierwszoroczni.

Harry byłby mu w tym nieocenioną pomocą, jednak mężczyzna nawet o tym nie napomknął, szanując jego decyzję o trzymaniu się z dala od wszystkiego, co dotyczy wojny.

Jednak Dumbledore wcale się tego nie trzymał a sam fakt, że Harry oficjalnie był po jego stronie dawał Starcowi dodatkowe punkty...

Harry przystanął na schodach przypominając sobie zaklęcie, na jakie wpadł w bibliotece Potterów, gdy szukał zaklęć obronnych i osłon. Nie pamiętał w jakiej było księdze, ale na pewno uda mu się je odnaleźć.

Zawahał się: przekazanie go Czarnemu Panu zburzy jego fasadę neutralności.

Tylko, czy od dawna nie była już ona fikcją? I czy już dawno nie podjął decyzji, odkładając jedynie jej ogłoszenie? Kiedy dojdzie do faktycznego ataku na Hogwart i Dumbledore wezwie go do walki, przecież i tak wszystko się wyda.

Zresztą, biorąc pod uwagę jak zdeterminowany był Voldemort Harry nie miał już żadnych złudzeń, że zanim jego kochanek zaatakuje uda mu się zdążyć skończyć Szkołę. Nie był już nawet pewien, czy ta cisza przed burzą dotrwa do końca tego roku szkolnego.

Dlaczego ma więc dalej udawać głupca patrząc, jak jego ukochany się męczy, zamiast coś z tym zrobić?

Podjąwszy decyzję podniósł wzrok, był niemal przy samym wejściu do siedziby Gryfonów, lekkim krokiem pokonał ostatnie stopnie i ruszył do portretu. Pokój Wspólny był pusty i same dormitoria też, więc już po drodze zaczął rozpinać i zdejmować szaty, by wrzucić je do kosza na pranie.

Po szybkim prysznicu ubrał się i wziął szkolną torbę, kierując się pewnym, choć niespiesznym krokiem do lochów. I tak był już spóźniony, na szczęście pierwsze były Eliksiry a znając Snape'a za spóźnienie każe mu zostać po zajęciach, by wcisnąć w niego opuszczone śniadanie.

Nie miał nic przeciw temu, przy okazji będą mogli porozmawiać o planach na Boże Narodzenie w Tajnej Kwaterze.

Harry uśmiechnął się smutnie na myśl o tym, jak zadowolony z siebie był dyrektor, gdy wreszcie wyznał mu sekret o swoich zwolennikach i ich planach. Staruszek nie miał pojęcia, jak bardzo się spóźnił - przez te kilka tygodni na jakie po czwartym roku wysłał go znowu do rodziny z Privet Drive zabicie Lorda Voldemorta zniknęło z listy priorytetów Harry'ego Pottera. Chociaż sam Czarny Pan zajmował na niej coraz wyższą pozycję.

A wracając do Świąt - Mistrz Eliksirów był członkiem Zakonu, więc na pewno będzie do nich zaproszony. Teraz Złoty Chłopiec musiał tylko go przekonać, by pomógł mu wymknąć się stamtąd niezauważenie, przynajmniej raz... dziennie.