Tutaj ostatni rozdział wklejam z cieplejszą myślą o Marze Nineve,

Mara, mam nadzieję, że to przeczytasz ;)


15.


Caractacus z roztargnieniem machnął różdżką. Tabliczka z napisem "zamknięte" przy odwracaniu stuknęła o drzwi, ale subiekt nie zwrócił już na to uwagi. Jedynie westchnął przeciągle i przeczesał dłonią włosy. Wciąż dumał nad tym, ile rzeczy poszło dzisiaj nie tak. O fiasku z wielosokowym najchętniej po prostu by zapomniał, a jednak jego myśli raz po raz uciekały właśnie w tamtą stronę. Plan był dobry, co do tego nie miał wątpliwości, tyle że szturm spanikowanego społeczeństwa na Nokturn należał do rzeczy, których z Borginem raczej nie mogli przewidzieć. Gdyby tylko wiedzieli, że… Ech... Caractacus pokręcił głową. Wciąż bolało go serce na samą myśl o straconych okazjach i galeonach, które od rana mogły gromadzić się w ich kasie. Owszem, później się odkuli, nowy pomocnik okazał się wielce utalentowany w wyciskaniu z klientów resztek ich oszczędności, ale Caractacus wciąż nie potrafił odżałować pierwszych godzin zmarnowanych na ten bezsensowny konkurs…

Gdyby tylko wiedzieli.

Mimowolnie zacisnął dłonie w pięści.

Najbardziej uwłaczające było to, że on, taki stary wyga, nie pomyślał i założył ten przeklęty toczek, który Burke wyczarował dla niego, gdy mikstura Decoctusa przemieniła go w czarownicę w średnim wieku. Wtedy wydawało się to dobrym pomysłem, bo idealnie pasował do jej aparycji, ale wystarczyło, by Caractacus wyszedł w nim na ulicę, a żółty toczek zadziałał na nokturnowe szumowiny niczym lep na muchy. Równie dobrze mógł od razu zamienić go na znak z napisem: "mam kieszenie wypchane galeonami i tylko czekam, aż ktoś pomoże mi uporać się z ich ciężarem". A przecież wiedział, że gdzie potencjalny zarobek, tam i setka czyhających na niego naciągaczy. Sam w końcu nie był lepszy. Może gdyby nie zatrzymał się przy stoisku z amuletami, to udałoby mu się jakoś przemknąć bez uszczerbku dla jego prywatnej sakiewki. Kto wie, może i nawet ubiec młodego Malfoya. Ale, Salazar mu świadkiem, naprawdę nie mógł przejść obojętnie wobec faktu, że ktoś był gotów wydać połowę miesięcznej wypłaty na coś, co nie miało prawa zadziałać. Chwila rozkojarzenia drogo go kosztowała. Ledwo się zatrzymał, już jakiś podejrzany typ odciągnął go na bok. W innych okolicznościach by się wykpił, ale że zależało mu na czasie, to pozwolił sobie wcisnąć zupełnie bezużyteczny specyfik na smoczą ospę. Gdy już przetrawił kwotę, jaką przyszło mu za niego zapłacić, ze zdumieniem odkrył na buteleczce sygnaturę Decoctusa. Na eliksiry Prince'a zawsze był popyt, więc istniała szansa, że odsprzeda go z zyskiem. Nieco poprawiło mu to humor. Ale nie na długo. Gdy w końcu dotarł pod sklep, młody Malfoy z pełnym wyższości uśmieszkiem zatrzasnął mu drzwi przed nosem, a Caractacusowi nie pozostało nic innego oprócz bezradnego szarpania klamki. Przeklinając, ruszył w kolejną wędrówkę, by dostać się do sklepu od strony zaplecza. Antidotum przygotowane przez Decoctusa zadziałało nawet lepiej niż Caractacus się spodziewał dzięki czemu – już w swojej postaci – wynurzył się zza kotary akurat w momencie, w którym rozeźlony Shafiq aportował się na oczach zdumionego Borgina.

I w samą porę, by mógł dostrzec kolejną osobę dobijającą się do drzwi.

Nawet nie miał siły się zdziwić. Dzień i tak spisał na straty, więc z poczuciem ponurego fatalizmu odblokował wejście. No bo czemu wszystko miałoby iść gładko i po jego myśli?

Przynajmniej drugi kandydat zyska prawdziwą okazję do wykazania się.

— Panie Riddle, myślę, że przyszedł pański klient — oznajmił cicho, kładąc dłoń na ramieniu chłopaka. Ten w mgnieniu oka obrócił się na pięcie i wycelował w niego różdżką. Caractacus odruchowo cofnął się o krok. Tak gwałtownej reakcji się nie spodziewał. Zamaskował jednak zmieszanie i udając, że do niczego nie doszło, wskazał głową na wchodzącą do środka postać.

Riddle podążył wzrokiem w odpowiednim kierunku.

Lungus Fletcher – niski czarodziej o brzuchu wyprzedzającym go co najmniej o dwie stopy i imponujących wąsach, które lubił okręcać sobie wokół palca – ostatnia osoba, którą Caractacus życzyłby sobie dzisiaj ujrzeć. Domokrążca przystanął na progu, wetknął kciuki za szelki podtrzymujące szerokie spodnie i obrzucił wnętrze czujnym spojrzeniem. Zauważywszy Caractacusa, pozdrowił go krótkim skinieniem głowy, Borgina całkowicie zignorował (co spotkało się z ostentacyjnym prychnięciem i zniknięciem tego drugiego za kotarą), za to Riddle'owi i Malfoyowi przyjrzał się uważniej, podejrzliwie mrużąc przy tym oczy.

No to za chwilę, panie Riddle, przekonamy się, z jakiej gliny jest pan ulepiony.

— Burke, proszę ja ciebie, możemy przejść na zaplecze? Mam, no wiesz... — Fletcher wymownie zawiesił głos, najwyraźniej oczekując, że Caractacus sam domyśli się, co dla niego ma. Równocześnie pożądliwie łypnął okiem na galeony, które zostały położone na ladzie.

— Proszę się mną nie przejmować, ja już wychodzę — Malfoy wetknął sobie pod ramię papierową torbę z zakupami. Drugą ręką wskazał natomiast na kontuar, do którego podchodził właśnie Riddle. Następne słowa skierował już do rówieśnika. — Życzyłbym ci powodzenia, ale wydaje mi się, że po wyczynie Shafiqa raczej nie będzie ci ono potrzebne. —Skinął krótko głową na pożegnanie i oddaliwszy się od lady na stosowną odległość, aportował się z większą gracją i taktem niż Shafiq.

— W czym mogę pomóc? — zapytał profesjonalnym tonem Riddle.

Caractacus odnotował mu to na plus. Gdy sam pierwszy raz zetknął się z szczwanym lisem, przyporządkował go do kategorii klientów, którymi nie warto zawracać sobie głowy.

Fletcher jednak nie wyglądał na kogoś, kto kwapi się do załatwiania interesów. Caractacus prawidłowo odczytał powód jego zawahania. Bez słowa podszedł do okna i rzucił na witrynę odpowiednią iluzję. Teraz, nawet jeśli ktoś przytknąłby nos do szyby, zobaczyłby jedynie wnętrze sklepu, bez znajdujących się w nim osób. Towarzyszący iluzji dodatkowy czar skutecznie zniechęcał do wejścia.

Jeżeli ktoś myślał, że na Nokturnie szemrane interesy załatwiało się w blasku świec i mroku podcieni, to grubo by się zdziwił. Najciemniej pod lumosem w samo południe – i w tym przypadku to powiedzenie sprawdzało się doskonale.

— Jakąkolwiek masz do nas sprawę, możesz załatwić ją z panem Riddle. Dzisiaj to on nas reprezentuje. — Caractacus uścisnął Fletcherowi dłoń jak dobremu znajomemu i wskazał podbródkiem na chłopaka. Oczywiście doskonale wiedział, w jakiej sprawie Fletcher się u nich zjawił, ale wciąż mając w pamięci wszystkie razy, w których tamten ich wykiwał, nie mógł powstrzymać się od wykorzystania sytuacji do małej zemsty. — Jeżeli podejmie decyzję, której byśmy z Borginem nie zaaprobowali, damy znać, ale możesz przyjąć, że dopóki nie wyrazimy sprzeciwu, to wszystkie wasze ustalenia będą dla nas wiążące. Chyba ci nie wspominaliśmy, ale poszukujemy nowego pracownika do sklepu i jeśli pan Riddle spełni nasze wymagania, to zagości tutaj na stałe. Oczywiście, jak my, on także gwarantuje pełną dyskrecję.

— Oczywiście — przytaknął gładko Riddle.

— Nawet jeśli nie podejmiemy współpracy — dodał Caracactus.

Tym razem Riddle jedynie skinął głową.

Fletcher przez moment wyglądał na skonsternowanego, ale w swoim cwanym móżdżku musiał dokonać szybkiej kalkulacji, bo chwilę później Caractacus dostrzegł, jak stłumił cisnący się na usta uśmieszek.

— No więc tak, proszę ja ciebie. Mam tu parę fa… To znaczy magicznych przedmiotów, z posiadaniem których lepiej się nie afiszować, do sprzedania. — Tu lekko się zawahał, jakby nie do końca pewien, czy może zaufać stojącemu naprzeciwko chłopakowi. Stary subiekt gestem zachęcił go do kontynuowania. — Wszystkie oczywiście niezwykle rzadkie, w pełni działające i, proszę ja ciebie, stanowiące prawdziwą gratkę dla kolekcjonerów. O, choćby to cudo. No dalej, nie krępować się, spojrzeć. — Z niepozornej płóciennej torby przewieszonej przez ramię wyjął niewielki grzebień. — Goblińska robota, misterne wykonanie, prawdziwe rubiny. — Postukał palcem w umieszczony na rączce maleńki kamień. –- Świetny na bezsenność, wystarczy raz przeczesać nim włosy, a oczy same się zamykają. Pochylić się, to pokażę jak działa.

Fletcher chyba rzeczywiście chciał zaprezentować chłopakowi działanie grzebienia, bo wyciągnął się na palcach, próbując dosięgnąć nim czarnych włosów. Riddle w ostatniej chwili zrobił unik. Zaraz potem, z lekko sceptyczną miną, wyciągnął rękę, by przyjrzeć się przedmiotowi dokładniej.

Fletcher podał mu go z zadowoloną miną.

Wnet oddzielający ich kontuar został zapełniony wszelkiej maści przedmiotami. Caractacus nie miał jednak czasu, by choćby pobieżnie rzucić na nie okiem. Ledwo stanął przy kotarze, a ręka jego wspólnika wychynęła zza niej i wciągnęła go na zaplecze.

— Zwariowałeś? — syknął rozjuszony Borgin, aż trzęsąc się ze złości. Wykonał ruch, jakby chciał złapać Caractacusa za przód szaty i przygwoździć do ściany, ale ostatecznie to za swoją głowę się złapał i rozczochrał dłonią wypomadowane włosy. Caractacus zastanowił się przelotnie, czy Borgina do tego stanu doprowadziło spektakularne wyjście Shafiqa, kładące kres jego marzeniom o potędze, czy niespodziewane pojawienie się znienawidzonego sprzedawcy. Ciężko było rozstrzygnąć. –- Przecież on nas puści z torbami!

— Panuję nad sytuacją.

Borgin zaczął krążyć po zapleczu, szepcząc wściekle:

— Panujesz?! Tak?! Jakoś tego nie zauważyłem. Gdybyś panował nad sytuację, to Shafiq pięć minut temu kończyłby kompletować twoje zamówienie, a nie młodego Malfoya!

— Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło — rzucił sentencjonalnie Caractacus, starając się pohamować własne poirytowanie. Doskonale wiedział, że zawalił sprawę, ale wspólnik nie musiał mu akurat teraz tego wypominać. Jeszcze brakowało, by pokłócili się przed Fletcherem; do tej pory jedną z ich niepisanych zasad było prezentowanie na zewnątrz wspólnego frontu. — Biorąc pod uwagę to, jak gwałtownie wyniósł się ze sklepu... Co się w ogóle stało?

— Malfoy, ot co. Ja wiem, że to zarozumiały buc, jak ojciec, ale dziś przeszedł samego siebie. Jakby specjalnie postanowił wyprowadzić Shafiqa z równowagi. A teraz jeszcze ten Fletcher musiał się tu przypałętać. — Borgin zazgrzytał zębami i mocniej zacisnął dłoń na różdżce, bezwiednie nakierowując ją na Caractacusa. Stary subiekt przypomniał sobie poranną prośbę wspólnika i, niewiele myśląc, rozbroił go niewerbalnym expleriamusem.

— Co ty wyprawiasz? — żachnął się Borgin, wybałuszając na niego oczy.

Caractacus z niewzruszoną miną schował zdobytą różdżkę do kieszeni szaty.

— Cicho, nie rób scen. Sam mówiłeś, żebym ci ją odebrał, kiedy na horyzoncie pojawi się Fletcher.

— To była hiperbola – burknął. — Wiesz co to znaczy?

— Nie. — Caractacus wzruszył ramionami i uciszył wspólnika ruchem dłoni. — Sza! Oddam ci ją, jak Fletcher sobie pójdzie. A teraz patrz.

— Oddasz mi ją teraz! — zapieklił się Borgin. Może gdyby nie szeptał, jego żądanie zrobiłoby na Caractacusie większe wrażenie.

— Później — uciął dyskusję. — A teraz, na Salazara, bądźże cicho i patrz. Chyba trafiła klątwa na protego.

Powiedziawszy to, uchylił kotarę, by lepiej widzieć, co dzieje się w sklepie. Borgin stanął za nim, patrząc ponad jego ramieniem.

Zupełnie jak w piątek, przemknęło Caractacusowi przez myśl. Wtedy też razem obserwowali poczynania Riddle'a.

Nagle poczuł, jak wspólnik próbuje sięgnąć ręką ku jego kieszeni.

— Zostaw! — syknął, zaciskając dłoń na zdobytej różdżce.

— Jak tylko ją odzyskam, pożałujesz.

Caractacus puścił groźbę Borgina mimo uszu, bardziej zaabsorbowany tym, co działo się przy ladzie. O ile ze swojego punktu obserwacyjnego miał idealny widok na lewy profil ich potencjalnego pomocnika, to, aby zobaczyć, co po drugiej stronie robił Fletcher, musiał się nieco wychylić na bok.

Domorosły sprzedawca ustawił pośrodku pomieszczenia jakiś niski, drewniany stolik, który nie sprawiał wrażenia solidnego. Przejechał dłonią po blacie, niby to wycierając go z kurzu, po czym pochylił się, by odczytać coś z karteczki przyczepionej na sznurku do jednej z nóg.

— Po wymówieniu zaklęcia "Stoliczku nakryj się" magiczny stolik sam zapełnia się potrawami — wymamrotał bardziej do siebie niż chłopaka, ale gdy dotarł do niego sens wypowiedzianego zdania, ożywił się. — Proszę ja ciebie, magiczny stoliczek! Nigdy więcej gotowania, nigdy więcej samodzielnego przygotowywania posiłków, wydawania galeonów na jedzenie! Czy to nie wspaniałe? — Spojrzał na Riddle'a, jakby oczekiwał, że ten równie entuzjastycznie zareaguje na wizję posiadania tak niezwykłego przedmiotu.

— Moim zdaniem przede wszystkim jest to wspaniale niezgodne z prawami Gampa –- odparł Riddle uprzejmie, opierając się przedramionami o kontuar. Z jego twarzy nie dało się wywnioskować, czy kpił sobie z Fletchera, czy mówił całkiem poważnie.

— Zobaczymy, czy niezgodne, proszę ja ciebie, zobaczymy. — Fletcher nie dał się tak łatwo zbić z pantałyku. Machnął różdżką, wypowiadając zalecane zaklęcie, ale zgodnie z przewidywaniami Riddle'a, na blacie stołu nie pojawił się nawet najmarniejszy ogryzek. — No nic, może przez lata trochę się zużył. Ale za to świetnie nada się jako ozdoba salonu. Amatorów antyków nie brakuje. Może nawet komuś uda się go naprawić.

Jeżeli Riddle'a zdziwiło, że w głosie handlarza nie było ani cienia zmieszania, to nie dał tego po sobie poznać.

Tymczasem Borgin nad głową Caractacusa już szukał kupca na prezentowany mebel.

— Jeżeli powiemy, że jadała przy nim Rowena Ravenclaw, to Chefsiba kupi go z miejsca. Wygląda odpowiednio wiekowo.

— I prawie że wiarygodnie — dopowiedział Caractacus, ustalając w myślach odpowiednią cenę. Samo napomknięcie o czarownicy wywołało u niego ukłucie irytacji, ale nie byłby sobą, gdyby pozwolił, by taka okazja przeleciała im przed nosem. Wystarczyło stolik odrobinę podrasować: dodać jakieś zdobienia na rancie, zacieki imitujące atrament na blacie, być może lekko poczernić jedną z nóg, jakby trafiła w nią jakaś klątwa, by Chefsiba odkupiła go od nich z pocałowaniem różdżki.

Z marzeń o potencjalnym zysku wyrwał go jednak głos Riddle'a.

— Za stolik na razie podziękuję. Czy ma pan jeszcze coś innego do zaoferowania?

— Zrób coś – syknął wściekle Borgin, lekko potrząsając Caractacusem. – Właśnie tracimy pięćdziesiąt galeonów.

— Za stolik Roweny? Co najmniej sto.

— I ty tak spokojnie o tym mówisz?

— Tak — przytaknął Caractacus, łapiąc spojrzenie Riddle'a.

Chłopak popatrzył na niego badawczo, przenikliwie, jak gdyby szukał w jego twarzy potwierdzenia lub zaprzeczenia jakiejś teorii. Ma za mało przesłanek, zapewnił sam siebie Carcactacus, przypominając sobie ich spotkanie na Pokątnej. Jego wcześniejsze obawy o zdekonspirowanie odżyły. Tłumiąc narastające uczucie strachu, wykonał ręką gest mówiący Riddle'owi by zamiast na nim, skupił się na kliencie.

Kąciki ust chłopaka lekko drgnęły. Zaraz potem nieznacznie skinął głową.

To jeszcze nic nie znaczy.

— Proszę ja ciebie, Burke, chciałeś coś powiedzieć? — Fletcher od razu zauważył ich niemą konwersację. No tak, jak zawsze czujny, gdy chodziło o interesy.

— Nie, kontynuujcie.

Momentalnie poczuł, jak Borgin mocniej zaciska dłonie na jego ramionach.

— Oszalałeś — wyszeptał cicho jego wspólnik.

— Zaufaj mi. Mam przeczucie.

— Ty i te twoje przeczucia.

— Zawiodły nas kiedyś?

Borgin pozostawił to bez komentarza.

Caractacus po części go rozumiał. Sam się sobie dziwił. Takie zwlekanie nie leżało w jego naturze, ale coś – być może intuicja, być może wyostrzony przez lata pracy szósty zmysł sklepikarza – podpowiadało mu, by dać chłopakowi wolną rękę. I nie mieszając się, spokojnie obserwować rozwój wypadków.

Tym razem postanowił przeczucia nie ignorować.

— Proszę ja ciebie, pytałeś się, czy mam coś jeszcze do zaoferowania. Mam całe mnóstwo rzeczy do zaoferowania — podjął raźnym tonem Fletcher, znów zwracając się do Riddle'a. Wetknął kciuki za szelki i strzelając nimi, dumnie wypiął pierś. — To tutaj może i wygląda na zwykły kij, obraną z kory gałąź, ale nie daj się zwieść pozorom. Gdyby tylko jego użycie nie było zakazane na boisku, pałkarze daliby się za niego posiekać. No dalej, wziąć do ręki, pokażę jak działa.

Riddle z wyraźnym sceptycyzmem wykonał polecenie czarodzieja. Zważył kij w dłoniach, obejrzał dokładnie.

Rzeczywiście, jak trochę grubsza gałąź, pomyślał Caractacus.

— Bij, kiju samobiju – zaintonował tymczasem Fletcher, wykonując zamaszysty ruch różdżką. Magiczna pałka jakby tylko na to czekała. Wyrwała się z rąk chłopaka, zawisła w powietrzu, a potem wykonała gwałtowny skręt i zaczęła okładać Fletchera po głowie. Czarodziej próbował osłonić się przed nią rękami, ale zwinny kij bez problemu prześlizgnął się między nimi. Riddle, wciąż ze śmiertelnie poważną miną, uniôsł różdżkę i rzucił na nią finite.

Pałka zastygła w powietrzu. Po sekundzie runęła na ziemię, spadając wprost na stopę Fletchera.

— Przynajmniej wiemy, że działa — rzucił dziarsko czarodziej, podskakując i próbując równocześnie rozmasować obolałą stopę.

Riddle nawet się nie roześmiał.

Caractacus musiał przyznać, że opanowanie chłopaka zaimponowało mu. Sam nie był w stanie powstrzymać parsknięcia, co sprawiło, że znowu ściągnął na siebie uwagę Fletchera i został obdarzony porozumiewawczym mrugnięciem.

Niedoczekanie twoje, radź sobie sam z naszym nowym pomocnikiem.

Wśród przyniesionych fantów znalazło się jeszcze kilka wzbudzających zainteresowanie Borgina rzeczy. Caractacus z coraz większym rozbawieniem obserwował, jak jego wspólnik miota się między świeżym żalem po stracie Shafiqa (a dokładniej: po stracie wszystkiego, co zatrudnienie arystokraty ze sobą niosło), poirytowaniem na Fletchera, zniecierpliwieniem, że wszystko trwa tak długo, a inni klienci im uciekają, a rodzącym się podziwem dla talentu chłopaka. Bo gołym okiem było widać, że Riddle pogrywa sobie z Fletcherem i pozwala czarodziejowi wierzyć, że ten wodzi go za nos.

— Czerwona peleryna odstarszająca wilkołaki!? — prychnął Borgin. –- Czy on myśli, że ma do czynienia z nieopierzoną szlamą, która łyka kłamstwa jak hipogryf fretki?

Riddle musiał być podobnego zdania, bo zapytał jedynie uprzejmie:

— Pan naprawdę wierzy, że ona by zadziałała?

Fletcher bez mrugnięcia okiem zapewnił żarliwie, że tak. Pokusił się nawet o historyjkę o dziewczynce mieszkającej w ciemnym, schwardzwaldzkim lesie, która właśnie dzięki "tej oto pelerynce" była w stanie bezpiecznie pokonywać dystans dzielący jej dom od domkubabci. Na pytanie, dlaczego nie aportowała się albo korzystała ze świstoklika, odparł natychmiast::

— Bo była charłaczką.

— Tym przebił wszystko — Borgin pokręcił z niedowierzaniem głową.

Caractacus, tłumiać chęć wybuchnięcia śmiechem, całkowicie zgodził się ze wspólnikiem.

Tymczasem Fletcher wyjął z pudełka czerwone buciki i chciał, by Riddle założył je na nogi, ale chłopak popatrzył na niego jak Ślizgon na Gryfona i kategorycznie odmówił. Zapałek wywołujących halucynacje, w których można było zatracić się na całe godziny, dnie, a nawet miesiące, również nie chciał przetestować. Na ziarenko fasoli, które po posadzeniu miało wyrosnąć wysokie aż do chmur, nawet nie spojrzał.

Samozwańcz sprzedawca dwoił się i troił, by spośród przyniesionych gratów wyłowić coś, co wzbudziłoby nieco bardziej entuzjastyczną reakcję Riddle'a, bo do tej pory chłopak co najwyżej pytająco unosił brew.

Udało mu się to przy kolejnym… Caractacus już chciał nazwać prezentowaną rzecz artefaktem, ale nawet w myślach słowo to nie chciało mu przejść przez metaforyczne gardło.

Fletcher zepchnął parę przedmiotów na bok, by zrobić miejsce dla dziwnego pojazdu z grubsza przypominającego karocę, ale o kształcie niezbyt wielkiej dyni. Objął ją oburącz i mocno przyciskając do blatu, pociągnął do tyłu. A potem puścił, wołając entuzjastycznie:

— Nie używam różdżki, a porusza się samo. Proszę ja ciebie, magia bez magii!

— Którą można kupić praktycznie za bezcen na sąsiedniej ulicy. — Riddle w ostatniej chwili chwycił karocę za szypułkę, chroniąc ją przed upadkiem.

Większe zainteresowanie chłopak wykazał jedynie w momencie, w którym Fletcher zwrócił jego uwagę na kryształową ampułkę wypełnioną po samą zatyczkę lekko połyskującym płynem i zasuszone, włochate coś, kształtem zbliżone do ludzkiego serca.

— Woda z fontanny szczęśliwego losu i włochate serce czarodzieja.

Źle odczytując zawahanie chłopaka, wyjaśnił konspiracyjnym szeptem:

— Wiadomo, to falsyfikaty, ale, proszę ja ciebie, spojrzeć jak bardzo starannie wykonane. Komuś naiwnemu można je wcisnąć bez problemu, wystarczy zapewnić, że to rzeczywiście przedmioty, o których Beedle pisał w swoich bajkach.

Na twarzy Riddle'a zagościło zrozumienie. Za to zainteresowanie zniknęło z niej jak ręką odjął.

W końcu Fletcher zaprezentował wszystko, co miał do zaprezentowania i z zadowoloną miną miną czekał na werdykt chłopaka. Pochwycił spojrzenie Caractacusa, uśmiechnął się do niego konspiracyjnie i okręcił wąs wokół palca. Bijąca od niego pewność siebie wyraźnie mówiła, że już przelicza w myślach zarobione galeony.

Dla niego chłodna postawa Riddle'a nie była oznaką braku zainteresowania, a umiejętnie rozegranym blefem. I być może trochę prawdy w tym było, ale...

— Zdaje pan sobie sprawę, że wszystkie te przedmioty — tu Riddle przerwał i wskazał gestem na blat kontuaru — to zwykłe zabawki inspirowane bajkami dla dzieci? Szlamy może i znalazłyby tu coś dla siebie, ale dla prawdziwych czarodziejów to jednak w większości zupełnie bezwartościowy szmelc. Uprzejmością z mojej strony będzie odkupienie od pana czegokolwiek.

Fletcherowi momentalnie zrzedła mina.

— A ta karafka? Włochate serce?

— Falsyfikaty. Umiejętne wykonane, nie przeczę, ale wciąż falsyfikaty. Sam pan to przyznał.

— Ale…

— Ale zlituję się nad panem, panie Fletcher, i je od pana odkupię. Podobnie jak te czerwone buciki, grzebień i — Riddle zawiesił głos, jakby naprawdę coś rozważał w myślach — i, niech stracę, kij samobij. Dam panu za to dwanaście galeonów.

— Dwanaście galeonów?! Czy ty chcesz mnie, chłopcze, puścić z torbami?! — wybuchnął Fletcher. — Te rzeczy są warte co najmniej pięćdziesiąt galeonów. Co najmniej!

— Weź też ten przeklęty stolik! — syknął przez zaciśnięte zęby Borgin.

Caractacusowi przemknęło przez myśl, że dobrze zrobił, odbierając wspólnikowi różdżkę, bo ten sprawiał wrażenie, jakby był gotów rzucić na ich nowego pomocnika Imperio, byle ten odkupił również stolik, który następnie mieli zamiar wcisnąć Chefsibie.

— Zrób coś, zainterweniuj. — Borgin spróbował wypchnąć Caractacusa zza kotary, ale stary subiekt zaparł się w miejscu.

— Uspokój się — syknął, mając nadzieję, że krótka przepychanka nie ściągnęła na nich uwagi Fletchera. Na tym etapie negocjacji byłoby to wybitnie niewskazane.

Poza tym był ciekaw, do jakiej kwoty dojdzie chłopak, negocjując samodzielnie. Stolik mogli odkupić później.

Riddle powiódł wzrokiem po pozostałych przedmiotach. Jego spojrzenie prześlizgnęło się po dyniowej karocy, pelerynie, kolekcji zasuszonych myszy trzymanej w pudełku ze szklanych wieczkiem i ostatecznie zatrzymało na stoliku.

— Wezmę jeszcze ten stolik. Za osiem galeonów.

Nad głową Caractacusa Borgin z ulgą wypuścił wstrzymywane powietrze.

— Tak, tak, dokładnie tak! — wyszeptał tonem, który bardziej pasowałby do komentatora rozgrywek quidditcha niż subiekta. Caractacus doskonale rozumiał jego rozgorączkowanie.

— Nie ma mowy. Stolik jest wart spokojnie dwa razy tyle. –- Fletcher nerwowo skubnął wąs. — Pięćdziesiąt pięć galeonów.

— Wydaje mi się, że z nas dwóch, to panu bardziej zależy na sprzedaży tych przedmiotów, niż mnie na ich kupnie. Dwadzieścia galeonów i dwa knuty.

— Pięćdziesiąt cztery! I ani sykla mniej.

— Dwadzieścia galeonów i trzy kuty. — Chłopak uśmiechnął się nieznacznie, jakby go to bawiło.

Fletcher zapowietrzył się.

Caractacus pozwolił sobie na lekkie odprężenie. Oglądanie jak odwieczny rywal jest zapędzany w kozi róg okazało się o wiele przyjemniejsze, niż podejrzewał.

Kilka godzin później machnięciem różdżki zgasił płomienie świec, które wieczorami oświetlały sklep i uśmiechnął się do swoich wspomnień. Negocjacje były długie i zacięte, a Riddle rzeczywiście zajadle targował się o każdego knuta. Do Fletchera chyba w końcu dotarło, jak absurdalne i bezsensowne to było, bo skapitulował przy dwudziestu galeonach, siedmiu syklach i czterech knutach. Caractacus i tak podziwiał go za wytrwałość. Sam straciłby cierpliwość dużo szybciej. Za to Borgin… Utrata Shafiqa wciąż go uwierała, widać to było jak na dłoni, jak i to, że nie chciał pokazać po sobie jak bardzo chłopak mu zaimponował, ale sam fakt, że nie zaprotestował, gdy Caractacus powiedział Riddle'owi, że pracują od dziewiątej do osiemnastej, nie tolerują spóźnień i płacą trzydzieści galeonów tygodniowo, wymownie świadczył o zmianie jego nastawienia.

Dobrze, że to całe szaleństwo z szukaniem pracownika się skończyło, pomyślał stary subiekt, po raz ostatni omiatając spojrzeniem ciemne już wnętrze sklepu.

Sowę do Chefsiby Borgin wysłał tuż po wyjściu Fletchera. Ciekawe, czy stolik przypadnie jej do gustu.

I ich nowy pomocnik.


Betowała Delta Niris


A/N


Tak! Tak! Tak! SKOŃCZYŁAM! Mam nadzieję, że zostanie mi wybaczone, że tak długo, no ale… ja już tak mam. Krótkie rzeczy rozrastają mi się do niekontrolowanych rozmiarów i potem jest jojczenie, że w życiu nie uda mi się skończyć. Ale udało – ach, jakie to jest przyjemnie satysfakcjonujące uczucie :D.

Mam nadzieję, że czytanie Subiekta sprawiało/sprawi Wam tyle przyjemności, ile mnie jego pisanie. Co prawda pod koniec przyjemność z pisania gdzieś się zagubiła, zamieniając w rozpaczliwy wyścig z czasem, ale godziny spędzone na tworzeniu Subiekta będę miło wspominać. Jak i Wasze komentarze – więc wiecie, nie krępujcie się, możecie podzielić się wrażeniami.

A na koniec, by nie zostawiać Was z pustymi rękami i bez niczego do czytania, jak zawsze polecam opowiadania mojej bety, Delty Niris. Maskę Śmierciożercy, dla tych, którzy nie boją się OC, i Łapiąc Ćmy – dla spragnionych Riddle'a w roli mentora Harry'ego (i nie tylko). Dość powiedzieć, że jak dla mnie to najlepiej napisany Tom, z jakim miałam do czynienia.

I jak zawsze – do następnego!