A/N: I to już koniec. Dobre? Kiepskie? Nie omieszkajcie ocenić! Wszak dobra krytyka nie jest zła! ^^
VII
Dostosował się do jej życzenia. Spędziwszy noc w domku, następnego dnia rano poszedł do niej tylko po to, aby się pożegnać. Prosiła o przestrzeń i czas. Nie zapewniłby jej tego praktycznie dysząc nad jej uchem, co zresztą wyjaśnił jej, kiedy zdumiona spytała, dlaczego już wyjeżdżał.
- Chcę zostać. Nie masz pojęcia, jak bardzo, Sue.- wyznał.- To jednak nie byłoby fair względem ciebie. Przyjechałaś tu odpocząć, nabrać sił, wyzdrowieć, a ja zwaliłem ci się na głowę, przytłaczając swoimi wyznaniami. Nie chcę cię naciskać, ani w żaden sposób wpływać na twoją decyzję, dlatego polecę do rodziców na parę dni, a potem wrócę do pracy. Będę czekać w Waszyngtonie na wiadomość od ciebie. Zrobię, co zechcesz...- szepnął.
Jego oczy były pełne smutku, skruchy, ale i miłości.
- Sue…- dodał jeszcze, gdy uśmiechnęła się blado.
- Tak?- spytała miękko.
- Cokolwiek postanowisz, wiedz, że zawsze będę cię kochał i zawsze już będziesz miała we mnie przyjaciela, nawet jeśli nie zechcesz, bym był kimś więcej.
- Nigdy tak naprawdę nie zwątpiłam w twoją przyjaźń, Jack. To cała reszta była pogmatwana.- powiedziała.
- Z mojej winy.- westchnął.
- Niekoniecznie.- odparła powoli.- Wina leży raczej po obu stronach. Może zwyczajnie nie było nam pisane.- rzuciła z wahaniem.
- W to nie uwierzę nigdy, chociaż na chwilę o tym zapomniałem.- zaprzeczył gorąco.
- Bezpiecznej podróży, Jack.- odparła tylko, czując, jak ściska jej się serce.
Nie było łatwo, ale to była właściwa decyzja. Miała wiele do rozważenia, a z nim, tak blisko, nie mogłaby się skupić.
- Zdrowiej i wracaj bezpiecznie, Sue.- powiedział łagodnie.- Nie tylko ja tam na ciebie czekam.- przypomniał i po sekundzie wahania odważył się pocałować ją w policzek. Na więcej nie miał odwagi.- Do zobaczenia w domu.- dodał i zanim cokolwiek odpowiedziała, odwrócił się, i ruszył do wynajętego na lotnisku samochodu. Dopiero za kierownicą dłonią otarł wilgotne oczy i westchnął głęboko.
Na razie nic więcej nie mógł zrobić. Miał tylko nadzieję, że jego słowa skłonią Sue, by dała mu szansę. Jeśli ją straci, nigdy sobie tego nie wybaczy…
-xxx-
W Pine Creek spędziła jeszcze dwa długie tygodnie, próbując wrócić na poprzednią ścieżkę swej rekonwalescencji, ale mimo, że fizycznie czuła się o niebo lepiej, jej umysł i emocje pracowały na najwyższych obrotach, niezbyt pomagając w odpoczynku.
Lecąc do D.C. nadal nie była pewna, co zrobi, dlatego nikogo nie uprzedzała, że wraca. Tara i Lucy pewnie chciałyby odebrać ją z lotniska i od razu wypytać o to, co wydarzyło się między nią, a Jackiem w Minnesocie. Póki co, nie chciała o tym rozmawiać. W sumie, jeśli z kimkolwiek powinna to zrobić w pierwszej kolejności, to z nim. Jakby nie patrzeć, to była sprawa między nimi dwojgiem. Wciąż jednak była pełna wątpliwości.
Bez wątpienia nadal go kochała. Uczucie trwające sześć lat niełatwo zniszczyć w ciągu dwóch miesięcy, choć mówi się, że od miłości do nienawiści jeden krok.
Nie zgadzała się z tym stwierdzeniem. Gdy kochasz naprawdę, nie potrafisz znienawidzić, nawet jeśli ta osoba sprawiła ci ból. Można zerwać, rozstać się na zawsze, ale nienawiść? Nienawiść nie jest rozwiązaniem. Przynosi tylko ból i gorycz. Nic więcej. Po co więc dodatkowo komplikować sprawy?
Czy powinna zaryzykować, pozwolić mu udowodnić swoje uczucie? Część niej tego chciała, chciała wierzyć. Część niej jednak się bała. Czy jej serce zniesie kolejny cios, jeśli się nie uda? Czy pozbiera się po porażce?
Z drugiej strony co, jeśli jednak im się powiedzie? Kłamałaby, gdyby twierdziła, że możliwość bycia, życia z nim, jej nie kusiła. W końcu marzyła o tym praktycznie od momentu, gdy się poznali. Widziała, jak traktował kobiety, z którymi był związany: zawsze po dżentelmeńsku, czule i z troską. Owszem, zepsuł ostatni związek, zostawiając Allie Stevenson przed ołtarzem, ale nie uczynił tego z wyrachowania, czy umyślnie. Po prostu zrozumiał, że nie może jej poślubić. Fakt, nie wiedziała, jak przebiegło ich rozstanie. Nie było jej przy tym, ale znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że starał się być szczery i delikatny, że przeprosił ją za ból, rozczarowanie i wszystko inne, co jeszcze mogła odczuwać. Nie był ideałem, bo te nie istnieją, ale nie był też potworem. To po prostu mężczyzna, który na pewnym etapie swego życia się pogubił, a teraz próbuje wszystko naprostować.
Och, nie usprawiedliwiała go! Była od tego daleka. Starała się jednak być obiektywna, chciała starannie rozważyć wszystkie za i przeciw, nim podejmie decyzję, która tak czy inaczej odmieni jej życie.
- Pomóż mi, Panie Boże, bo chcę wybrać właściwie.- modliła się w myślach.
W takich chwilach jak ta, w momentach niepewności i zwątpienia, tęskniła za Levi'em. Jej kudłaty obrońca, asystent i najlepszy przyjaciel, umiał sprawić, że wszystko stawało się łatwiejsze. On jeden tak naprawdę kochał ją bezinteresownie, bez ukrytych motywów, bez względu na wszystko… Jego śmierć sprzed roku była dla niej wielką tragedią, ale nie było ratunku przed kulą, która go dosięgła podczas najzupełniej niewinnego spaceru, gdy pijany głupiec postanowił pobawić się bronią. Levi poświęcił dla niej swoje życie. Nigdy mu tego nie zapomni. Mimo, że upłynęło już tyle czasu, nadal nie umiała wziąć innego psa. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek jeszcze się na to zdecyduje. Zanim go przygarnęła, nie miała psa asystującego i jakoś sobie radziła, tak jak teraz i wszyscy namawiali ją, by spróbowała znowu ale jak zastąpić najlepszego przyjaciela?
W każdym razie, tęskniła za nim, zawsze będzie, choć życie parło do przodu.
Kiedy nareszcie wylądowała na Dulles i odebrała bagaż, postarała się o taksówkę i nim zmieniła zdanie, podała kierowcy adres Jacka.
Czekała na niego trzy godziny, siedząc na schodach przed jego domem. Wrócił o szóstej, zmęczony, blady i chyba szczuplejszy, choć może jej się przywidziało. Na jej widok jednak wyprostował się gwałtownie, a w jego oczy wstąpiła nadzieja.
- Wróciłaś…- wyszeptał.
- Wróciłam.- przytaknęła.
- Nie byłaś jeszcze w domu?- zdumiał się, widząc jej walizkę.
- Nie.- zaprzeczyła.- Uznałam, że najpierw musimy porozmawiać.- dodała.
- To może wejdziemy do środka. Robi się chłodno.- zaproponował niepewnie. Tak bardzo się bał tego, że usłyszy złe wieści, ale nie było sensu tego odwlekać.
Kiedy znaleźli się w środku i zaproponował kawę, odmówiła uprzejmie, więc zebrawszy się na odwagę, ośmielił się zapytać:
- Czy zatem podjęłaś decyzję?
- Tak…
EPILOG
Rok później…
- Nie mogę uwierzyć, że to zrobiliśmy!- stwierdziła, kiedy opuszczali małą, skromną kapliczkę na obrzeżach Wirginii.
- A ja, że zrobiliśmy to tak późno.- uśmiechnął się i pocałował ją delikatnie w usta.- Tyle lat zmarnowałem…- dodał z westchnieniem.
- Nie tylko ty, Jack.- powiedziała miękko.- Oboje byliśmy z byt tchórzliwi i uparci, by walczyć o naszą miłość.- dodała.
- Ale nie przez ostatni rok.- sprostował, patrząc na żonę zakochanymi oczyma.
Taka była prawda.
Jak dziś pamiętał ich rozmowę, kiedy wróciła wreszcie ze swojego długiego urlopu zdrowotnego. Ta konwersacja nie należała do łatwych. Przeciwnie, była najtrudniejszą, jaką kiedykolwiek przeprowadził, ale tamtego dnia nie zamieniłby na nic innego, ponieważ kobieta, którą kochał, którą zranił, dała mu jeszcze jedną szansę…
- Słusznie zauważyłeś, że każdy na nią zasługuje, niezależnie od tego, co uczynił. Jeśli ją wykorzysta, to dobrze, jeśli nie, trudno, sam będzie sobie winien. Z tobą jest nie inaczej, Jack.- powiedziała.- Nawet lecąc do domu biłam się z myślami. Nie podjęłam jeszcze ostatecznej decyzji, lecz wiedziałam, że musimy porozmawiać, zanim ta rozpadlina między nami się pogłębi.- dodała.
- Co cię przekonało?- zapytał, nie wierząc jeszcze we własne szczęście.
- Nadzieja w twoich oczach, kiedy zobaczyłeś mnie pod swoimi drzwiami.- odpowiedziała szczerze.- Przypomniała mi, że warto próbować, że póki istnieje, nic nie jest stracone. Nie twierdzę, że będzie łatwo, Jack.- dorzuciła szybko, a on przytaknął.
- Wiem, Sue. Jestem tego świadomy.
- Nie będę cię też oszukiwać mówiąc, że wszystko zostało zapomniane i wybaczone, bo tak nie jest. Przez ostatnie dwa miesiące zaniedbałeś nie tylko mnie, ale i naszą przyjaźń.- przypomniała.
- Wiesz, jak tego żałuję!- korzył się.
- Wierzę ci.- uśmiechnęła się blado.- Zmierzam jednak do tego, że będziemy musieli popracować nad naszymi stosunkami, Jack. Nie chcę, żeby kiedyś sytuacja się powtórzyła. Nie zniosłabym tego po raz drugi.- wyznała.
- Zrobię wszystko!- zapewnił gorąco.- Nie mogę cię stracić, Sue!
- Zrób tyle, bym nie pożałowała tej decyzji.- odparła po prostu.- Ja, ze swej strony, postaram się zostawić przeszłość za sobą i zacząć od nowa, z tobą. Tylko nie rań mnie tak nigdy więcej, bo chociaż Bóg nakazuje nam nadstawić drugi policzek, to nie jestem pewna, czy po raz kolejny znalazłabym na to siłę.- powiedziała cicho.
- Nie będziesz musiała, Sue. Nie będziesz musiała!- przysiągł i po tym, co wydało się obojgu wiecznością, nareszcie ją przytulił.
Dotrzymał słowa. Przez ostatnie miesiące stawał na głowie, by znów ją zdobyć, by znowu mu zaufała. Aby być z nią, przyjął awans na szefa SOG, gdy ich kierownik poprosił o transfer. Praca za biurkiem nie była tak ekscytująca, jak ta w polu, ale warta kobiety, o którą walczył. Zresztą, przepisy się nie zmieniły. Póki pracowali w jednej jednostce, nie mogli być parą, a jej talent był bezcenny dla ekipy obserwacyjnej. Dlatego to on zdecydował się na przeniesienie, gwarantując ukochanej bezpieczne pozostanie z ich przyjaciółmi. Ufał, że Bobby, Tara, D., Myles i Lucy się nią zaopiekują, kiedy go z nimi nie będzie. Początkowo oponowała, ale ją przekonał i wyszło im to na dobre, bo i tak bywało, że obie ekipy pracowały wspólnie.
Wysiłek, jaki włożył w udowodnienie jej, że zasługuje na miłość Sue, opłacił się. Był zdecydowany, konsekwentny i gotów na wszystko, byle ją do siebie znów przekonać. Uwierzyła mu i po kilku miesiącach na nowo zaufała nie tylko zawodowo, ale przede wszystkim swoim sercem, które nauczył się wreszcie traktować z szacunkiem i delikatnością, na jakie zasługiwało.
Zaskoczył ją, oświadczając się jej w siódmą rocznicę ich pierwszego spotkania. To było w parku, podczas przerwy na lunch. Jack zorganizował dla nich mały piknik z koszykiem pełnym jej ulubionych przysmaków, a potem, gdy odpoczywali pod wielkim dębem, po prostu wsunął jej na palec cudny w swojej prostocie, lecz bynajmniej nie tani pierścionek. Kiedy spojrzała na niego zaszokowana, powiedział zwyczajnie:
- To jego miejsce, tak jak moje jest przy tobie.
Rozpłakała się i szepnęła:
- A moje, przy tobie.
Potem go pocałowała.
Dwa miesiące później, gdy przygotowania do ślubu zaczęły oboje doprowadzać do szaleństwa, to ona zaskoczyła jego.
- Ucieknijmy.- zaproponowała.- Pobierzmy się z dala od tego wszystkiego. Tylko my i Bóg.
- Jesteś pewna, kochanie?- spytał oniemiały, ale szczęśliwy.- Zasługujesz na piękny ślub.
- Zasługuję na swój ślub, a nie pseudo-koronację, którą planują nasi rodzice i przyjaciele. Cały ten zgiełk tylko mnie męczy. Nie jesteśmy nawet w połowie planowania, a ja już tracę entuzjazm. Nie mam czasu na nic, a już na pewno nie dla nas. To cud, że ten lunch wypalił!- powiedziała sfrustrowana.
Musiał przyznać, że miała rację. W tempie, jakim rosły rozmiary ich uroczystości, już wkrótce zupełnie stracą nad tym panowanie. Poza tym, rzeczywiście byli tak zagonieni, że każda wspólna chwila, którą zdołali wygospodarować, stawała się bezcenna, a przecież mieli się do siebie zbliżać, nie oddalać!
- Zróbmy to!- zgodził się po chwili zastanowienia.- Ucieknijmy. Jeśli kiedyś zechcesz, powtórzymy ślub i wesele dla rodziny, i przyjaciół, ale póki co, pobierzmy się z dala od tego kołowrotka. Tylko my i Bóg.
Jak tylko Jack załatwił im pozwolenie, narzeczeni wymknęli się z domu pewnego czerwcowego popołudnia, pojechali do Wirginii i tam pobrali w obecności pastora oraz jego żony, i córki w charakterze świadków uroczystości. Tak jak chcieli.
Wiedzieli, że rozczarują swoich bliskich i zapewne wynagrodzą im to jakimś porządnym obiadem, ale nie żałowali tej decyzji. Było warto.
- Kocham cię, żono.- powiedział Jack.
- A ja ciebie, mój mężu.- odpowiedziała miękko.- Nareszcie jesteśmy razem!
- Do końca naszych dni.- szepnął i ich usta znów się zetknęły.
Teraz, gdy byli jednym, nareszcie poczuł się spełniony. Jego życie było pełne, bo była w nim Sue, a co ważniejsze, to działało w obie strony.
KONIEC