Anonimie, w tym fanfiku wymyśliłam, że szacunek Deidary do Sasoriego nie jest cynicznym udawaniem, że podporządkował się organizacji, tylko realnym stosunkiem do drugiego człowieka, który o Akatsuki myśli podobnie. Na angielskich stronach jest napisane, że Sasori był wierny organizacji i nienawidził Orochimaru za jej opuszczenie. Niezgodnie z oryginałem uznałam, że ktoś przecież musiał asystować przy ostatnich fazach zmieniania się Sasoriego w lalkę i tym kimś musiał być Orochimaru, dlatego go nienawidzi. Temat ognistego kręgu pojawi się jeszcze. Inne kwestie też.
OlaUnish, dziękuję i jestem zachwycona, że wciąż tu zaglądasz, chociaż przerwa była tak długa. Zobaczenie w trakcie tych kilku lat nowych komentarzy sprawiło, że wróciłam w końcu do pisania.
Ach, już wiem. Zmarszczył brwi. Papierowa wampirzyca.
Kobieta, ubrana w fioletową suknię z zielonym kołnierzem i szerokimi rękawami, wyciągnęła do przodu rękę. Z furkotem kwadratowe kawałki papieru wsunęły się do jej szerokiego rękawa.
– Nie sądziłam, że kiedyś jeszcze się tu zapuścisz, Jiraiyo.
Haku odepchnął skamieniałego Deidarę i natychmiast przywołał trzy klony. Zerknął mu w twarz. W mig zrozumiał, że facet został właśnie zredukowany do taijutsu. Ta kobieta znała wszystkie jego techniki. Z drugim pewnie było tak samo.
Nagle spomiędzy regałów zaczęła sunąć na nich wielka, żabia głowa z rozwartą paszczą.
– Wskakuj! – krzyknął do Deidary i pchnął jego plecy.
Temu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Był prawdopodobnie jedną z najlepiej stworzonych do walki z Konan osób na Ziemi, gdyby tylko mógł używać swoich umiejętności.
Jiraiya wylądował miękko tuż obok niego.
– Ty też – powiedział krótko, zapraszając go do środka dłonią w geście nieznoszącym sprzeciwu.
Haku zrobił właśnie to, czyli się sprzeciwił. Głośno.
– Gdzie ty, tam ja! – powiedział, krzyżując ręce na piersi. – Rozwalmy tę panią.
– To nie walka dla ciebie i dobrze o tym wiesz! – warknął rozgorączkowanym szeptem.
Podczas walki z kimś takim, jak ona, nie mógł sobie pozwolić na rozkojarzenie. Jeśli Nagato był w pobliżu, musiał teleportować swojego ucznia i to szybko.
Złapał Haku za bluzę i spodnie i siłą wrzucił prosto do żabiego gardła.
– Ha, czyli utknęliśmy we trzech – odparł Deidara, który zdążył już usiąść ze skrzyżowanymi nogami. Wokół latało mnóstwo małych, glinianych ptaszków, świecących jasnym światłem. – Czyli co, nie walczysz ze swoim mistrzem? – Haku nie tracił czasu na gadanie i ruszył do wyjścia z zaciśniętymi wściekle pięściami. – Hej, dokąd idziesz?
Siedzieli w lepkim, ciepłym, różowym tunelu żabiego przełyka i sam chętnie by go opuścił, ale na zewnątrz świat nie wyglądał już tak różowo, więc tylko żałował, że nie ma wielkiej puchowej poduszki, która odzieliłaby jego głowę od gołego mięsa, bo wtedy mógłby się wygodnie rozłożyć.
– Do wyjścia i rozwalić tę fioletową laskę – powiedział, waląc pięścią o pięść.
– Ha, to ci powiem, że wolisz pójść w tamtą stronę – wskazał palcem przeciwny kierunek. – Ha, chociaż zależy, z czego lubisz wychodzić.
– Opanuj swoje językowe odruchy – powiedział ostro Sasori do Deidary. – A ty – zwrócił się do Haku. – Siedź na tyłku i nie przeszkadzaj Jiraiyi.
– Nawet nie chce mi się słuchać tchórza – warknął chłopak. – Który się boi tak bardzo, że nie umie uciec.
– Nic o mnie nie wiesz, gnojku – powiedział Sasori głosem zduszonym z wściekłości.
– Wiem wystarczająco dużo. Missing-nin i szpieg? Dla mnie to brzmi jak podwójny zdrajca.
Jeśli Haku spodziewał się, że ten go zaatakuje i będzie się mógł na kimś wyżyć, to się pomylił. Sasori wycofał się różową ścianę żabiego przełyka i tylko blask odbijał się w jego oczach nienawistnie.
– Słuchaj, Haku – zaczął znienacka Deidara ze swojego miejsca. – Powiedzmy sobie szczerze. Mistrz i ja zrobiliśmy w życiu takie rzeczy, że już do końca życia będziemy przed nimi uciekać.
– Cicho bądź – syknął Sasori i Deidara umilkł.
Haku zmierzył ich wzrokiem.
– Nie mam na to czasu – westchnął i ruszył w stronę gardła, zaciskając pięści.
Sasori oderwał się od ściany i ruszył za nim. Próbował złapać jego rękę, ale Haku szybko podniósł ją do przodu, zginając.
– Zostaw mnie! Muszę pomóc Jiraiyi – warknął i zaczął biec.
Za jego plecami Sasori krzyknął:
– Stój! Oni cię zabiją! Naruto!
– Co powiedziałeś? – spytał Deidara, podrywając się na nogi.
Coś szarpnęło Haku do tyłu i upadł. Obrócił głowę, by na nich spojrzeć. W jego wzroku szalała wściekłość i rosnące przerażenie. Do jego dłoni przyczepione były nici czakry, wychodzące z palców Sasoriego.
– Puść – powiedział cicho, wyciągając szarpnięciem rękę do przodu. Gdy dźwignął się na nogi, Sasori szarpnięciem ściął go z powrotem na podłoże. Powoli wzrok Haku wpadał w widzenie tunelowe. Krawędzie zacierały się i ciemniały. Usłyszał plusk kropel spadających na posadzkę. – Puść, bo się zdenerwuję – powiedział, chwiejąc się jak pijany.
– Czy to jest to, co ja myślę? – zapytał Deidara, sięgając ręką do woreczka z gliną, który miał u pasa.
– Tak – powiedział spokojnie Sasori. – Nasz pierwszy Jinchūriki. Musimy go powstrzymać przed wyjściem, w każdym możliwym sensie. Deidara, osłaniaj mnie.
– Ha? Chcę uczestniczyć w walce!
– Mamy do czynienia z cholernym Kyūbim. Trzeba go uspokoić, a nie bardziej denerwować.
– Mistrzu, na razie to drugie naprawdę nieźle ci idzie – zauważył Deidara, wskazując Haku palcem. Powoli na jego ciele pojawiały się bańki pomarańczowej czakry, pęczniejące i pękające jak piana, gromadzące się na jego ramionach i spływające po rękach. Sasori szybko zerknął w jego oczy. Podobno one zdradzają zmianę. Gdyby oddychał, właśnie odetchnąłby z ulgą. Wciąż były niebieskie.
– Ha… Naruto. Jiraiya da sobie radę. Już raz cię obronił… prawda? – spytał, powoli stawiając krok w stronę chłopaka. – Przed Itachim?
Pomarańczowy dres załopotał, gdy słup pomarańczowej czakry uniósł się wokół Naruto. Cały przełyk poruszył się. Żaba stawała się niespokojna i Sasori dziwił się stopniowi jej przywiązania do Jiraiyi, bo tylko ono mogło sprawić, że ich nie wypluła w cholerę.
– Byłbyś najgorszą opiekunką na świecie – wymruczał Deidara, rozstawiając szerzej nogi.
– A masz jakieś lepsze pomysły? – spytał, nie odwracając ani na chwilę spojrzenia od chłopaka.
– Po prostu… nie mówmy z nim o… pracy… na przykład? – Deidara robił się nerwowy.
– Spokojnie, nie zamierzam pozwolić nam tu zginąć – odparł i z determinacją podszedł do Jinchūrikiego, skracając po drodze niebieskie żyłki, za które wciąż go trzymał, chyba tylko dlatego że tamten chwilowo nie próbował się wyrwać. Czakra trzepotała jego ubraniem. Uniósł lekko głowę do góry i wydawał takie dźwięki, jakby się krztusił, tonąc.
Sasori mentalnie pożegnał się ze swoją dłonią, gdy położył mu ją na gorącym ramieniu. Spod dłoni buchnęły bańki i ogarnęły ją, osmalając, ale nie przepalając jej na wylot.
Jinchūriki obejrzał się na na niego i w jego oczach zobaczył tylko zaskoczenie.
– Dotknąłeś mnie – wyszeptał.
– Tak – odparł Sasori, a z głowy jakoś zupełnie wyparowało mu to, że zwykle w takich momentach denerwował się na konieczność odpowiadania oczywistości. – To jak, Naruto, jakie jutsu najbardziej lubisz?
Chłopak milczał przez chwilę z lekko nieobecnym wyrazem twarzy. Był na krawędzi przytomności.
– Chyba lubię oiroke no jutsu? Kiedyś… bo teraz to… może Rasengana? – odpowiedział, zamyślony. Uniósł rękę do góry, chyba po to, by dotknąć nią twarzy, ale zatrzymała się w pół drogi i opadła.
– A co to u licha jest oiroke no jutsu? – zapytał Sasori miłym, terapeutycznym tonem.
– To taka wersja techniki… transformacji, w której zamieniam się w seksowną dziewczynę. Świetnie działa… na… staruszka Hokage.
– Co się wyprawia w tej waszej wiosce – stwierdził Sasori, kręcąc z niedowierzaniem głową, ale Naruto coraz mniej uważał na jego słowa, a tylko słuchał kojącego, miękkiego tonu bliskiego ciepłemu szeptowi.
– Kiedyś ci pokażę, jak będziesz chciał, mistrzu Sasori – obiecał, przymykając oczy.
– Dziękuję, ale obawiam się, że mogę tego nie docenić. – Chyba się zaśmiał i z cieniem zaskoczenia Naruto odnotował, że był to naprawdę ładny śmiech. Ale mógł się mylić.
Sasori zgiął kolana, łapiąc opadające bezwładnie ciało w ramiona. Czakra zniknęła jak gasnący ogień i po chwili nie było po niej śladu z wyjątkiem spalenizny na prawej dłoni mistrza.
– Ha, imponujące – powiedział Deidara. – Uśpiłeś Jinchūrikiego samym tylko gadaniem.
– Tak i jest to jedno z moich największych zwycięstw – odparł, prostując się i odwracając w stronę Deidary z Haku na rękach.
– Cieszę się, że cię widzę – powiedział Jiraiya szczerze. Podłoga, pozornie z jasnego drewna, zaczęła się gdzieniegdzie łuszczyć w duże, papierowe płaty. Drobne kawałki papieru swobodnie i leniwie sunęły w powietrzu. Nie zaatakowała. Nad nimi powoli tworzył się powolnie obracający się krąg z setek kartek.
– Muszę cię poprosić, żebyś wyszedł – odparła spokojnie, a jej sandały stukały o ziemię, gdy się do niego zbliżała.
Stanęła w odległości trzech metrów.
– Co się stało ze starszym bibliotekarzem? – zapytał cicho.
– Zastąpiła go starsza bibliotekarka – uśmiechnęła się tajemniczo i zamknęła oczy. – Nie zabiłam go, mistrzu. Odszedł na emeryturę – dodała z najlżejszą nutą zniecierpliwienia.
– Miło mi, że wciąż uważasz mnie za swojego mistrza. Zamierzasz ze mną walczyć? – powiedział, drapiąc się po głowie.
– Wolałabym tego uniknąć – powiedziała, patrząc na jeden z płatów papieru, odstających od podłogi.
– Pozwolisz mi wypożyczyć co nieco? – zapytał, uśmiechając się kącikiem ust trochę nieszczerze.
Mrugnęła i spojrzała mu w oczy.
– Nie.
– Konan, powiedz mi szczerze. Czy w tym budynku jest ktoś, kto może mnie skrzywdzić?
– Poza mną? – mrugnęła. – Tak.
– W takim razie musimy się kiedyś umówić na wspominki, a tymczasem zwijam manatki i uciekam…
– Yashiko nie żyje – powiedziała, unosząc zgiętą w łokciu lewą dłoń. Papier z sufitu spłynął do jej ręki i uformował się w muszlę.
– Proszę – powiedział smutno. – Nigdy się za to nie obwiniaj.
– Takie słowa rezerwujemy dla tych, którzy są winni. – Westchnęła lekko. A potem spojrzała na niego błyskawicznie. – Idź sobie. Teraz.
Jiraiya podszedł do żaby i rozdziawił jej paszczę. Spojrzał na swoją dawną uczennicę bez słowa, pozdrowił ją krótkim skinieniem głowy i wskoczył do środka. Gdyby spotkał Nagato, odesłałby swoich towarzyszy natychmiast. Ale Konan zawsze miała serce na właściwym miejscu.
Haku ocknął się, ale jeszcze przez chwilę udawał, że śpi. Leżał na jakimś szorstkim materiale, pachnącym słońcem i starym papierem. Spod uchylonych powiek patrzył na coś, co wyglądało jak kilka kremowych, jasnobrązowych i ciemnych koców z mocheru, a dalej obrazek z książki do anatomii, tylko na żywo i w wielkim powiększeniu, przedstawiający korytarz o ścianach z różowych fałdek. Musiał koniecznie skończyć z budzeniem się w dziwnych miejscach i okolicznościach.
– Nie musisz udawać. Wiemy, że nie śpisz.
Haku uniósł się na łokciu i spojrzał na Deidarę, który siedział na brązowym kocu w pozycji motylka z wnętrzami stóp połączonymi i zajadał się batonem białkowym. Z ulgą stwierdził, że chyba nie mają one ust. Obok leżały jego sandały.
– Co się stało? – zapytał, nie do końca jeszcze przytomny, pocierając oczy.
– Zemdlałeś – odpowiedział Sasori krótko. Siedział przy ścianie, nie przejmując się, że dotyka plecami czegoś żywego, z nogami wyciągniętymi prosto na ciemnozielonym kocu.
– Może jak wyjdziemy, okaże się, że jest już pięćdziesiąt lat później, jak myślicie? – spytał Deidara. – Bo na razie beznadziejnie się nudzę. Ciesz się, że przespałeś.
– Jak to, zemdlałem? – zdziwił się.
– Musiałeś uderzyć głową, jak Jiraiya cię tu wrzucał – odparł Deidara, uderzając ręką w czubek głowy, takim ruchem, jakby sam chciał siebie trzepnąć. – Batonika?
Haku popukał się palcem w dolną wargę.
– Jasne!
– Nikt cię nie uczył, żeby nie brać nic od obcych?
– Jaki tam ty obcy. – Uśmiechnął się, wyciągając rękę. Deidara rzucił mu batonem w czoło. Haku zdążył go złapać i pokazał mężczyźnie język.
W odpowiedzi Deidara pokazał mu trzy języki.
– Znowu, no nie! – krzyknął Haku, ukrywając oczy w zgięciu łokcia.
– Jedz – powiedział nagle Sasori ze swojego miejsca pod ścianą. – Powinieneś się wzmocnić.
Haku spojrzał na niego dziwnie.
– A mistrzowi co się stało? – zapytał Deidarę.
W tym momencie usłyszeli dziwny, mokry dźwięk. Ktoś się zbliżał.
Deidara i Haku podnieśli się i stanęli na rozstawionych nogach w pozycjach bojowych.
Sasori dalej siedział, opierając się o ścianę, z wyprostowanymi nogami i opuszczonymi wzdłuż ciała luźno rękami i tylko głowę obrócił w stronę gardła.
Szybko zobaczyli wielkie, białe włosy. Haku wypuścił głośno powietrze.
– Jiraiya, żyjesz! – krzyknął, podbiegając do niego i wykonując dziwny taniec zwycięstwa.
– Co, ja miałbym nie zwyciężyć? – wyszczerzył zęby i zmierzwił blond włosy Haku. Chłopak zauważył mimo to, że wyglądał na smutnego albo to było tylko zmęczenie.
– To była twoja uczennica, Ero-sanninie? – spytał, uspokoiwszy się. – Była w Akatsuki? – dodał niepewnie.
– I wciąż jest – posłał mu zmęczony uśmiech.
– Wypuściłeś ją, Jirayo? – zapytał Sasori spod ściany, unosząc się z koca z podparciem obu rąk. Coś zachrobotało.
– Powiedzmy, że to raczej ona wypuściła mnie – powiedział Jiraiya ostro, unosząc lekko głos.
Haku drgnął. Do niego nigdy nie odezwał się takim oschłym tonem. Skreślić to. Nigdy nie słyszał, żeby tak mówił do kogokolwiek.
– Ona jest przybocznym żołnierzem lidera – powiedział Sasori, mrużąc oczy. – Jego, nie znoszę frazeologizmów, prawym ramieniem.
– Konan jest kimś więcej. Podejrzewam, że gdyby umarła, sprawy szybko wymknęłyby się spod kontroli. Nie wszyscy pozbywają się ręki z łatwością równą twojej. Nagato zabiłby mnie.
– Nagato? – zapytał szybko Haku. Jiraiya położył mu rękę na głowie i chłopak zamilkł, ale spojrzał badawczo na ręce Sasoriego, które, co zaskakujące, chował częściowo za plecami. Zobaczył, że jedna z nich ma jakby trochę inny kolor od drugiej, ale mogła to być kwestia światła.
– A potem wywołałby kolejną wielką wojnę shinobi.
– Nie ma armii, tylko grupę terrorystyczną – zauważył Deidara. – Ha, to jakbym ja miał wywołać wielką wojnę shinobi. Śmieszne.
– Nie wywołuje wielkiej wojny tylko dlatego że jej nie chce. W jego mniemaniu wszystkie jego działania prowadzą do pokoju. Czy zabił kiedyś kogoś z osobistych powodów?
– Nie – powiedział nagle Deidara, lekko zaskoczony.
– Jiraiya, usprawiedliwiasz go, bo był twoim uczniem – powiedział oschle Sasori, podnosząc głos.
– Ze wszystkich ludzi, których znam, najtrudniej mi usprawiedliwić ciebie – odpowiedział Jiraiya.
Nagle ściana przełyka, na której stali, poruszyła się. Kilka razy podskoczyli komicznie aż dotarli do gardła. Żaba wypluła ich z ust na swoim długim języku.
– Dziękuję – powiedział Jiraiya, kłaniając się.
Rozejrzeli się w zupełnie innym, liściastym lesie.
– Czy my jesteśmy…? – zaczął Haku.
– Tak, w granicach Kraju Ognia.
– To my się będziemy zbierać, prawda, mistrzu Sasori? – spytał Deidara.
– Nie tak szybko – powiedział Jiraiya bez cienia życzliwości. – Wasz następny cel… On nie może zginąć – powiedział. – Nie możesz tego zrobić drugi raz.
– Ha, mam dość tego – powiedział Deidara. – Albo my, albo on.
– Sasori… – nalegał Jiraiya gorącym tonem.
Deidara złapał ramię swojego mistrza i zamienili się miejscami z glinianą skolopendrą, którą pozostawił w Kraju Rzek.
– Jiraiya, kto jest ich następnym celem? – spytał szybko Naruto.
Ero-sannin spojrzał na niego zamyślony, jednak milczał.
