Witam, witam!
Na wstępie zaznaczam, że nie umiem pisać prozy. Uh-uh. Nie. Co nie znaczy jednak, że nie chcę się nauczyć. Poniższe wypociny to mój pet-project, więc radzę nie spodziewać się od niego zbyt wiele - jestem tu, żeby się czegoś nauczyć, więc nie będzie idealnie. Jeśli któryś z czytelników chciałby rzucić okiem na stronę techniczną mojego potworka, byłabym wdzięczna.
Co do aktualizacji... Nie mogę obiecać niczego. Przykro mi, ale wątpię, żebym gościła tu często. Jestem obrzydliwie wręcz zajęta, więc ciężko mi cokolwiek przewidzieć. Jeśli to wszystko was nie odstraszyła... Cóż, mogę jedynie zaprosić do czytania!
Ze strony prawnej, żadna z postaci (cóż, oprócz Betty Green i Sama) czy też części świata przedstawionego nie należy do mnie, a do JK Rowling. Ja się tylko nad nimi znęcam...
Prolog
Dzień, który ukształtował przyszłość zarówno czarodziejskiego, jak i mugolskiego świata, nie był wcale wyjątkowy.
Wrześniowe obrzeża Londynu były jak zwykle mroczne. Mgła wisiała w powietrzu, a wstające słońce nadawało jej złotego koloru, zdając się kpić z ponurego charakteru sceny, którą zastało. Po jednej stronie ulicy stał zaniedbany kościół, straszący swoim gotyckim wyglądem, po drugiej zaś - niskie kamieniczki, które z pewnością widziały lepsze czasy. Jedynym dźwiękiem wydawały się być odgłosy porzuconych zwierząt, warczenie silników samochodów sporadycznie przejeżdżających w pośpiechu i śpiewy kilku wracających do domów pijaczków.
Jeden z samochodów zwolnił jednak, zatrzymując się przed kościołem. Mężczyzna, który z niego wysiadł, był zjawiskowo brzydki - jego twarz niemal purpurowa w gniewie, podbródki i warstwy tłuszczu na reszcie ciała trzęsące się z emocji, oczy nabiegłe krwią i wytrzeszczone. Szybko, niemal w panice, otworzył on tylne drzwi i wyjął z samochodu zawiniątko. Trzymając je na wyciągnięcie ręki, podbiegł z wielkim wysiłkiem do drzwi kościoła, zostawił swój pakunek, i równie szybko wrócił, zatrzaskując drzwi z hukiem. Nie więcej niż kilka sekund później słychać było pisk opon.
Niemal dwie godziny później jedna z sióstr odpowiedzialnych za przygotowanie kościoła do przybycia wiernych otworzyła jego drzwi i ujrzała najpiękniejsze dziecko jakie kiedykolwiek dane jej było zobaczyć.
Choć sierociniec przy kościele świętego Hieronima nie był wyjątkowo bogaty, utrzymując się w większej części z datków niż pieniędzy przydzielonych im przez rząd, siostry robiły co w ich mocy, by dać biednym, porzuconym dzieciom w ich opiece jak najlepsze dzieciństwo.
Jednym z ulubieńców opiekujących się sierotami kobiet był pewien niezwykły sześciolatek znany jako Harry Potter. Był on bardzo miłym i przyjacielskim dzieckiem, łatwo zjednującym sobie każdego. Był też niezwykle bystry - podczas gdy inne dzieci bawiły się na podwórzu w każdej wolnej chwili, on wolał spędzać swój czas wewnątrz, z książką w ręku lub, co było niezwykle ujmujące, zaplatając warkocze we włosach dziewcząt. Mimo tego chłopiec, okrzyknięty geniuszem przez opiekunki, wydawał się mieć tylko jednego prawdziwego przyjaciela, Sama - było to jedyne dziecko które wydawało się być blisko jego poziomu intelektualnego.
Pomijając jednak jego charakter, Harry samą urodą był w stanie podbić nawet najtwardsze z serc. Określenie go mianem pięknego - co samo w sobie było raczej niecodzienne dla dziecka, nie wspominając już o tym, że Harry był przecież chłopcem - było okropnym niedopowiedzeniem; jego wygląd był nieziemski. Każda para przychodzą do sierocińca w sprawie adopcji natychmiast zabierała go do domu... Tylko żeby wrócić po kilku dniach i oddać go z powrotem, oddalając się tak szybko, jak to tylko możliwe i nigdy nie wracając. Zapytany o powód pozornej histerii u każdego, kto odważył się go adoptować, Harry odpowiadał jedynie, że nigdzie się nie wybiera bez Sama, a skoro żadna z dotychczasowych par nie chciała dwójki dzieci, cóż, będą musiały obyć się bez niego. Obiecał jednak, że jeśli znajdzie się rodzina chcąca przyjąć zarówno jego, jak i jego przybranego brata, będzie dobrym chłopcem i pozwoli im ich adoptować bez stwarzania problemów. Wszystko to posłużyło tylko by potwierdzić opinię sióstr – „Jaki z niego uroczy, mądry chłopiec", wzdychały; „Szkoda, że więcej dzieci nie tworzy tak silnych więzi!"
Siostra przełożona doskonale zdawała sobie sprawę z jego uroku. Jednak coś wydawało jej się nie tak z tym chłopcem - jakaś cząstka głęboko, głęboko w niej zdawała się ostrzegać ją przed Harrym, paraliżując ją czasem ze strachu w jego obecności. Co więcej, jego uroda była nienaturalna. Symetria jego twarzy, pełność ust, długość rzęs, kolor oczu... Wszystko, od sposobu chodzenia, przerażającej gracji, długości palców, za które każdy pianista oddałby duszę, aż po spojrzenie, które przeszywało wszystko i wszystkich na wskroś, po prostu napawało ją pierwotnym, nieokiełznanym strachem. „To głupota", mówiła sobie często, patrząc na jego uśmiechniętą, promienną twarz, wystającą wśród rówieśników jak dzika róża wśród chwastów i trawy. „Ten chłopiec jest przecież takim uroczym, pogodnym dzieckiem. Nie mam powodów do obaw".
Koszmary, które nawiedzały ją niemal każdej nocy - o demonie z pustymi, zimnymi zielonymi oczami beznamiętnie przypatrującymi się potworom żerującym na setkach rozkładających się ludzkich ciał - uparcie ignorowała, pomimo wrażenia, że mieszka pod jednym dachem z samym diabłem.
– Naprawdę jest tutaj? – zapytał Sam, drżąc z podekscytowania i strachu.
– Oczywiście. Zejdźcie po linie i wyciągnijcie go – odpowiedział jeden ze starszych chłopców, uśmiechając się szeroko.
Harry i Sam wymienili spojrzenia, uśmiechając się szeroko do siebie.
To była ich pierwsza prawdziwa przygoda poza terenem sierocińca – i to jaka!
Sześciolatki nigdy nie myślały, że starsi chłopcy się nimi zainteresują, a już z pewnością nigdy nie marzyły nawet o tak wspaniałej okazji. Więc kiedy ci powiedzieli im o skarbie ukrytym na dnie studni w głębi lasu, żaden z nich nie zastanawiał się ani sekundy. Harry, nieco starszy niż Sam, był nieco sceptycznie nastawiony co do prawdziwości słów nastolatków, jednak uznał, że nie zaszkodzi sprawdzić – w końcu jeśli mówili prawdę, to będzie niezwykłe odkrycie. Wszystko to było jak cudowny sen - przygoda mająca na celu zdobycie zaginionego złota i zaimponowanie innym. Kilkanaście minut później przyszywani bracia stali przed murowanym otworem, patrząc w dół i czekając, aż towarzyszący im chłopcy umocują linę, po której będą mogli zejść.
– Ty pierwszy, Sam – powiedział Harry, patrząc na swojego niecierpliwego niemal-brata z rozbawieniem.
Sam podskoczył z podekscytowania, przytulił go szybko, i wskoczył na linę, opuszczając się powoli. Harry poczekał, aż ten był mniej więcej w połowie drogi, aż w końcu i on zacisnął trzęsące się ręce wokół liny, podążając za nim. Był już niemal na samym dole, widząc zniecierpliwioną twarz Sama, gotowy puścić linę...
Z dźwiękiem przerwanych włókien i okrutnego śmiechu, sen zamienił się w najgorszy koszmar.
Przełożona sierocińca była w kropce. Chłopców nie było już od dwunastu dni. Była niemal pewna, że już nie żyją – w końcu jak mogliby sobie poradzić zupełnie sami w lesie, w ich wieku? Mimo to nadal zarządzała poszukiwania. Dopóki nie odnajdą chociażby ich ciał, mówiła wszystkim, choć wewnątrz, jakkolwiek nieczułe o okrutne by to nie było, po prostu chciała się upewnić, że dziecko-demon nie żyje.
Później jednak… Później, przez resztę życia żałowała, że ich znaleziono, i że tak naciskała na kontynuację poszukiwań.
Sytuacja okazała się być taka, jakiej najbardziej się obawiała. Z dwóch chłopców przeżył tylko Harry, jednak był w tak złej kondycji, że okrzyknięto to cudem. Lekarze, podobnie, nie mogli się nadziwić jego powrotowi do idealnego zdrowia – chłopiec spędził półtorej tygodnia po pas we własnych ekskrementach, nabawił się gangreny (przez co stracił część stopy), skóra jego nóg zaczęła gnić i odpadać, a do tego prawdopodobnie został ugryziony przez swojego przybranego brata, Sama, sądząc po śladach zębów na jego przedramieniu. Mimo tych wszystkich obrażeń, Harry wrócił do idealnego zdrowia po kilku dniach i został odesłany z powrotem do sierocińca.
Nie wszystko było jednak w porządku.
Harry, choć zawsze trzymający się na dystans, zaczął unikać absolutnie wszystkich, włącznie z opiekunkami, do których wcześniej lgnął. Jego anielskie wcześniej zachowanie i wygląd zdawały się teraz w niezaprzeczalnie demoniczne, doprowadzając siostrę przełożoną do szaleństwa swoim podobieństwem do postaci jej koszmarów.
Tydzień po powrocie Harry'ego Pottera do sierocińca, trójka najstarszych sierot zaginęła. Natychmiast wszczęto poszukiwania, w obawie przed powtórzeniem okropnej historii ostatniego zaginięcia. Odnaleziono ich kilka dni później, praktycznie wypatroszonych, w pobliżu studni, z której uratowano Harry'ego.
Nikt nie podejrzewał sześciolatka o coś tak okropnego. Jednak siostra przełożona widziała go, kiedy komisarz zdawał jej raport - chłopiec przysłuchiwał się im bacznie. Pod koniec rozmowy, kiedy ona sama ledwo mogła stać po wysłuchaniu niezwykle krwawych i obrzydliwych detali, Harry, po raz pierwszy od incydentu ze studnią, stracił swoją nieprzeniknioną maskę i uśmiechnął się, jego oczy przez chwilę migając czerwienią.
W tej właśnie chwili Betty Green po raz pierwszy naprawdę pożałowała, że nie zamordowała tego małego demona kiedy tylko zobaczyła go na progu kościoła.
14 sierpnia 1986 roku
Mój... przyjaciel... okazał się być wyjątkowo pomocny przy przygotowaniu - i wykonywaniu - mojej małej zemsty.
Ci żałośni idioci w końcu dostali, na co zasłużyli. Oczekiwanie było męczące, ale wyniki okazały się satysfakcjonujące. Moja dziwna moc naprawdę wydaje się bezgraniczna - wystarczy chwila koncentracji, a dzieją się rzeczy nie z tego świata...
Mam nadzieję przetestować niedługo jej granice. Jak miło, że wszystkie te bezmózgie bachory wokół mnie w końcu się do czegoś przydadzą. Gdyby nie było to zbyt podejrzane, z chęcią wyrżnąłbym te wiszące nade mną obrzydliwe świnie. Sama ich obecność doprowadza mnie do szału.
(...)
