Autor: brainstorm1001

Beta: Kochana Martynax

Tłumacz: anga971

Zgoda: Jak najbardziej!

Link: s/8648528/1/Mirrored]Mirrored

Pairing: Harrymort

Gatunek: drama

Opis: To, co się z nim działo, było przerażające; chociaż jego instynkty buntowały się przeciwko jego decyzji, nie zamierzał się poddać. Nadeszła jego kolej na złożenie ofiary i zadbanie o to, by przetrwali. Kanon zachowany całkowicie do DH, rozdziału "Dwór Malfoya".

Tłumaczenie całkowicie dedykowane mojej ukochanej Pannie Mi


1. Gwóźdź do trumny

― PRZESTAŃ ALBO ONA UMRZE!

Harry zaczerpnął długi, drżący oddech i wstrzymywał go, aż poczuł ból w płucach.

Nie powinien był się zgodzić na ich pomoc i towarzystwo. Prawdopodobnie od dawna byłby już martwy, ale przynajmniej to nigdy by się nie wydarzyło.

Powoli wyjrzał znad rantu kanapy ze skradzioną różdżką w spoconej dłoni. Bellatriks stała dokładnie w polu jego widzenia, trzymając przy sobie Hermionę, która wyglądała na nieprzytomną. Przystawiła swój niewielki, srebrny sztylet do gardła dziewczyny.

― Upuście swoje różdżki ― wyszeptała lodowato Bellatriks. ― Upuście je, albo sprawdzimy jak brudna jest jej krew! Powiedziałam, upuście je! ― wrzasnęła, kiedy żaden z nich się nie poruszył. Przycisnęła ostrze mocniej do gardła Hermiony, aż na skórze dziewczyny pojawiło się kilka kropel krwi.

― W porządku! ― krzyknął Harry i pośpiesznie wykonał polecenie, opuszczając różdżkę Bellatriks na podłogę przy swoich nogach. Ron, który stał bliżej niego, zrobił to samo z różdżką Glizdogona, po czym obaj unieśli wysoko ręce.

― Dobrze! ― zaśmiała się kobieta, a jej pierś dziko zafalowała. ― Draco, zabierz je! Czarny Pan nadchodzi, Harry Potterze. Zbliża się twój koniec!

Harry dobrze o tym wiedział; jego blizna wydawała się płonąć. Mógł poczuć, jak Voldemort leci przez niebo, z daleka, nad ciemnym i wzburzonym morzem. Wkrótce będzie już na tyle blisko, by aportować się do nich i Harrry powoli tracił nadzieję na wyjście z tej sytuacji.

― Teraz ― powiedziała lekko Bellatriks, kiedy Draco pośpieszył do niej z różdżkami. ― Cyziu, myślę, że możemy związać tych małych bohaterów, podczas gdy Greyback zajmie się panną Szlamą. Jestem pewna, że Czarny Pan nie pożałuje ci dziewczyny, Greyback, po tym, co dzisiaj zrobiłeś.

Ostatnie słowa zostały zagłuszone przez dobiegający z góry hałas. Wszyscy jednocześnie unieśli wzrok, akurat na czas, by zobaczyć jak kryształowy żyrandol drży; później, skrzypiąc i złowieszczo podzwaniając, zaczyna spadać. Bellatriks, która stała bezpośrednio pod nim, odepchnęła Hermionę i rzuciła się na bok z krzykiem. Żyrandol rozbił się na podłodze, eksplodując kryształem i łańcuchami, gdy opadł na Hermionę i goblina.

Błyszczące, szklane odłamki poleciały we wszystkich stronach; Draco zgiął się, zakrywając pokrytą krwią twarz rękami. Jak tylko Ron wyciągnął Hermionę spod szczątek żyrandola, Harry skorzystał z okazji i skoczył za fotel. Wyrwał Draconowi trzy różdżki i skierował je wszystkie w Greybacka, po czym krzyknął:

― Drętwota!

Wilkołak został zmieciony z nóg potrójnym zaklęciem, przeleciał pod sufit, po czym runął na ziemię.

Narcyza pośpiesznie odsunęła Draco, by nie odniósł więcej ran, jednak Bellatriks skoczyła na równe nogi. Włosy sterczały jej wokół głowy, gdy wywijała srebrnym sztyletem. Narcyza w tym czasie skierowała różdżkę na drzwi.

― Zgredek! ― krzyknęła i nawet Bellatriks zamarła. ― Ty! Ty zrzuciłeś żyrandol?

Drobny skrzat przytruchtał do pokoju, a jego drżące palce skierowały się na starszą z kobiet.

― Nie wolno ci krzywdzić Harry'ego Pottera! ― zapiszczał

― Zabij go, Cyziu! ― wysyczała Bellatriks, ale rozległ się kolejny głośny trzask i różdżka Narcyzy też wyleciała w powietrze i wylądowała po drugiej stronie pokoju. ― Ty brudna, mała małpo! ― wrzasnęła. ― Jak śmiesz odbierać czarownicy różdżkę, jak śmiesz zwracać się przeciwko swoim panom?!

― Zgredek nie ma pana! ― zapiszczał skrzat. ― Zgredek jest wolnym skrzatem i Zgredek przyszedł tu uratować Harry'ego Pottera i jego przyjaciół!

Harry sapnął, gdy nagle poczuł ogromny ból.

Blizna na jego czole szarpnęła się, jakby była żywa i wywrócił mu się żołądek. Miał nikłą świadomość tego, że zostały im sekundy, nim Voldemort się pojawi.

― Ron, łap i BIEGNIJ! ― wrzasnął, jednocześnie rzucając w jego kierunku jedną z różdżek.

Widział, jak przecina powietrze, jak ręka Rona sięga po nią, ale wówczas z głośnym łomotem drzwi otworzyły się i umysł Harry'ego zalała fala euforii połączona z najgorszą agonią. Opadł na kolana, ściskając w rękach swoje płonące czoło i modlił się, by Ron z Hermioną to zrobili, by udało im się uciec...

Przerażony jęk Rona dotarł do niego dopiero po chwili, roznosząc jego nadzieję w drobny pył, a radosny okrzyk Bellatriks tylko potwierdził jego najczarniejsze myśli.

― Zgredek! ― wrzasnął, wciąż uciskając pulsującą bliznę. ― Pośpiesz się! Wydostań stąd Rona i Hermionę…!

Nawet przez zamknięte oczy widział promień zielonego światła i kiedy otworzył je przerażony, zobaczył skrzata domowego trafionego śmiertelnym zaklęciem. Ich wzrok spotkał się po raz ostatni, nim światło zgasło w tych wielkich, szklanych oczach i drobne ciało Zgredka osunęło się na podłogę.

― Nie!

Harry złapał go, zanim upadł i przyciągnął go bliżej trzęsącymi się dłońmi, potrząsając nim delikatnie.

― Nie... proszę, nie… Zgredku...Zgredku!

Wściekłość i smutek wzrosły w nim niczym fala, a ta mała, chora, radosna część niego, która była połączona z potworem stojącym w drzwiach, tylko dolewała oliwy do ognia w jego duszy. Chciał chwycić sztylet Bellatriks, rozciąć jej klatkę piersiową, wyciąć kawałek zgniłego ciała i wepchnąć Voldemortowi do gardła.

Jednak nie mógł dla Zgredka już nic zrobić, nieważne, jak bardzo go to bolało. Teraz najważniejsze było znalezienie sposobu, by ich stąd wydostać. Póki co zarówno on, jak i jego przyjaciele żyli i jeśli chciał, by tak zostało, musiał obmyślić jakiś plan tak szybko, jak to tylko możliwe.

Spojrzał na nich, rozważając kilka możliwości i natychmiast zauważył, że różdżka, którą rzucił Ronowi, była poza jego zasięgiem. Nie mogąc na niego liczyć, wiedział, że musi dostać się do dwóch pozostałych, upuszczonych pod natłokiem bólu, ale nie miał pojęcia, jak miałby to zrobić, czując na sobie płonące spojrzenie Voldemorta. Jeden zły ruch i skończy martwy. Nie, żeby to naprawdę miało jakieś znaczenie, skoro Voldemort i tak planował go zabić.

― Mój Panie! Jako pan tego domu, jestem dumny, mogąc zaprezentować ci Harry'ego Pottera!

Harry uniósł wzrok, patrząc na ojca Draco, który mówił do Voldemorta, klęcząc u jego stóp niczym jakiś biedny niewolnik.

― Ty?! ― wykrzyknęła Bellatriks, po czym również szybko pokłoniła się przed wysoką, wychudzoną postacią, od której bił mrok. ― Nie przypominam sobie, byś miał jakiekolwiek prawo do przekazania go! Mój Panie, to ja byłam tą, która cię wezwała i…

― Ja złapałem Pottera, mój Panie! ― Greyback wyszedł z cienia; utykał, trzymając się za swoje złamane żebra, ale najwyraźniej znów był w pełni władz dzięki swojej nieludzkiej formie. ― Nieważne co mówią, mój Panie, to ja go złapałem!

Voldemort nic na to nie powiedział. Harry jedynie czuł intensywne spojrzenie jego krwistoczerwonych oczu, kiedy wpatrywał się w niego z ciemnego końca pokoju.

― Bądź cicho, ty mająca na punkcie złota obsesję, szumowino! ― Bellatriks splunęła na wilkołaka, ponownie, skupiając na sobie uwagę Harry'ego. Greyback obnażył zęby, jednak kobieta nie wydawała się być zbytnio zmartwiona; wręcz zlekceważyła go, kontynuując swoją tyradę: ― Nie jesteś nawet warty uwagi naszego Pana! Przestań kłopotać go swoją brudną, pół….!

― Wystarczy!

Te cicho wymówione słowa były zimniejsze niż arktyczny wiatr i przerwały jej małą przemowę w połowie zdania. Bellatriks szybko powróciła do służalczej pozycji przed stopami Voldemorta i ucałowała jego szatę przepraszająco. Harry prychnąłby z niesmakiem, gdyby tylko nie był tak zdesperowany i miał jakiś pomysł, jak wydostać ich z tego bałaganu.

― Jestem… ― Voldemort przerwał i powoli wynurzył się z cienia, dzięki czemu Harry mógł zobaczyć jego bladą, wężowatą twarz w ostrym świetle. Zimny strach ścisnął jego szaleńczo bijące serce i przez moment nie mógł złapać oddechu. Zawiódł w powierzonym mu zadaniu… zawiódł wszystkich… ― …Niezwykle rozczarowany ― skończył mężczyzna lekko, a złowroga nuta pojawiła się w jego głosie. ― Jeśli tylko przybyłbym chwilę później, mógłbym jedynie popatrzeć, jak Potter znowu znika. Właśnie tak zamierzaliście przekazać mi chłopca, Bellatriks?

― Nie! Nie, mój Panie! ― krzyknęła; jej oczy, częściowo ukryte pod ciężkimi powiekami, błyszczały, ukazując jej rosnącą desperację. ― To wszystko była wina tego małego, brudnego skrzata domowego, który pojawił się nagle, próbując pomóc Potterowi uciec!

― Więc wam wszystkim przeszkodził jeden skrzat domowy? ― wyszeptał Voldemort okropnie szyderczym głosem.

― M―mój Panie…! ―wyjęczała z twarzą czerwoną ze wstydu i oczami pełnymi łez.

― Cisza! Nie chcę słyszeć ani jednego słowa z twoich ust, Bellatriks. Odejdź ― przerwał jej szorstko, nie poświęcając jej więcej uwagi. Zamiast tego zbliżył się do swojej przyszłej ofiary. Harry rozglądał się wściekle; nie mógł przeoczyć złośliwego grymasu starszego Malfoya, który posłał do pleców Bellatriks. Nie przejmował się tym jednak. Natychmiast potrzebował jakiegoś pomysłu ― każdy byłby w tej chwili dobry. Jednak jego umysł był kompletnie pusty i po raz pierwszy czuł, że nie ma żadnej nadziei. Nie mógł liczyć na pomoc, ani od stojącego w odległym końcu pokoju z Draco, w ramionach Narcyzy, ani od obejmującego nieprzytomną, zakrwawioną Hermionę ― w taki sam sposób, w jaki on trzymał Zgredka ― Rona. Harry spojrzał na swojego najlepszego przyjaciela, który odwzajemnił puste spojrzenie, jakby żegnał się ze swoim życiem.

Nie poddawaj się ― wyszeptał słowa pocieszenia, chociaż sam nie miał już nadziei. Mimo to, miał wrażenie, jakby te kilka słów podniosło nieco na duchu jego przyjaciół. Ron skinął mu głową i Harry w końcu zdobył się na odwagę, by spojrzeć na zbliżającego się do niego powoli Voldemorta.

Słynny Harry Potter ― wyszeptał przerażająco. ― Znowu się spotykamy.

Powoli uniósł swoją cisową różdżkę, którą trzymał długimi palcami.

― Ach, chciałem zrobić to czarną różdżką, ale najwyraźniej ta musi nam wystarczyć.

Harry, mając doskonałe pojęcie na temat tego, co nadchodzi, odłożył Zgredka ostrożnie na ziemię i użył swojego wytrenowanego refleksu, próbując porwać jedną z leżących za nim różdżek. One jednak odleciały od niego, nim w ogóle mógłby ich dotknąć i upadły na podłogę kilka metrów dalej.

― Nawet o tym nie myśl, Potter. Tym razem nie zamierzam grać uczciwie. Tym razem po prostu umrzesz.

Nienawiść zagotowała się w Harrym po usłyszeniu tych słów. Wstał powoli, prostując plecy.

― Zabiję cię, ale wpierw musisz zapłacić mi za upokorzenie, które poniosłem z powodu twojego wyjątkowego szczęścia.

Machnął różdżką i Harry poczuł jak jego kręgosłup wygina się w ten sam sposób, co wcześniej na cmentarzu. Nagle Voldemort zmienił zdalnie, zwalniając czar, po czym skierował różdżkę w stronę Rona i Hermiony. Nim Harry zdążył krzyknąć w przerażeniu, usłyszał, jak mówi:

Enervate.

Chwilę później Hermiona ocknęła się w ramionach Rona, rozglądając się uważnie, nim zamarła z przeraźliwym sapnięciem, kiedy dotarło do niej, co się działo.

― Chcę, by twoi przyjaciele mogli to zobaczyć ― wytłumaczył Voldemort i jego głos zadrżał ze złośliwej przyjemności. ― A teraz uklęknij przede mną z własnej woli, albo będziesz patrzył na śmierć przyjaciół.

Z walącym sercem, Harry odwrócił głowę do Rona i Hermiony. Usta przyjaciela poruszały się i Harry wiedział, co mówi: i tak nas zabije.

Odłamek lodu przebił pulsujący mięsień wewnątrz klatki piersiowej Pottera. Nie mógł na to pozwolić, a wciąż nie wiedział, jak to powstrzymać.

― Niemądrze jest kazać mi czekać, Potter.

Harry odwrócił się z powrotem w stronę Czarnego Pana i powoli opadł na kolana.

― Ach… tak. To jest dużo lepsze niż Imperius. Dobrze, bardzo dobrze. A teraz, co zrobisz, by jeszcze trochę przedłużyć im życia?

Harry nic nie powiedział, jedynie zaciskał zęby. Był pewien, że Voldemort był świadom, że jego odpowiedź brzmiałaby "prawie wszystko". I to go przerażało. Ale nie chciał okazać lęku, tym samym wzmacniając rozbawienie Riddle'a.

― Cóż za wola walki... to prawie godne podziwu. ― Voldemort uśmiechnął się do niego szyderczo, obchodząc go powolnym krokiem.

Harry trzymał swoją głowę dumnie, nawet kiedy mężczyzna znowu przed nim stanął.

― A teraz błagaj mnie, bym ich oszczędził ― nakazał zimno. ― Błagaj o litość; czołgaj się po podłodze jak wszyscy inni, a może wezmę twoją prośbę pod uwagę.

Harry wzdrygnął się z obrzydzeniem. Odwrócił wzrok, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Jego dłonie zwinęły się w pięści i zaciskał je coraz mocniej, aż zabolało.

― Nie? ― zapytał Voldemort. ― Wciąż niczego się nie nauczyłeś, prawda? Wierzę, że już raz ci mówiłem, że posłuszeństwo jest cnotą; mógłbyś nauczyć się przynajmniej tego przed śmiercią.

― Mój panie! ― podniecony głos dobiegł ich gdzieś zza Czarnego Pana. ― Pozwól mi go nauczyć, błagam! Będę torturowała tę dziewczynę i jej krzyk sprawi, że będzie błagał jak dziecko.

― Bellatriks? ― wyszeptał cicho Voldemort, nieco przechylając głowę. ― Zostałaś odwołana.

― P―panie, Ja… ja… myślałam, że może jeszcze raz byś to przemyślał…? ― powiedziała niepewnie, pojawiając się w polu widzenia Harry'ego. Jej błagalny głos drżał.

Voldemort nie odpowiedział, ale biorąc pod uwagę jej zrozpaczoną minę, musiał posłać jej jedno ze swoich bezlitosnych spojrzeń. Najwyraźniej w końcu dotarło do niej, jaka była jej kara. Nie mogła być świadkiem triumfu swojego pana.

Chwilę później palące uczucie powróciło do czoła Harry'ego, informując go, że znowu był obserwowany. Stało się to od razu, gdy drzwi zamknęły się za Lestrange i Voldemort ponownie przemówił:

― Nie jestem jakoś szczególnie zaskoczony, że odmawiasz współpracy, Potter. Nie ma to większego znaczenia, bo i tak zmierzam to szybko naprawić ― powiedział, postukując trzymaną różdżką, po czym posłał mu kpiący uśmiech. ― Także wpierw będziesz przyglądał się, jak zabijam twoich przyjaciół. Bez problemu złamię twój kruchy umysł, a o niczym innym nie marzę. A teraz powiedz mi, kim powinienem zająć się pierwszym: chłopakiem czy dziewczyną?

W tej chwili Harry zdał sobie sprawę, że znajduje się na granicy szaleństwa, ale nie miał nic do stracenia. Mógł po prostu tam klęczeć, patrząc, jak najważniejsze dla niego osoby umierają tak samo jak Zgredek, albo mógł umrzeć pierwszy, próbując ich uratować. Tak na to patrząc, nie było się nawet nad czym zastanawiać. Wiedział, że będzie walczył, nawet, jeśli nie było żadnej szansy na ucieczkę. Harry spojrzał na Voldemorta, a skoro przygotował się już na śmierć, mógł dać upust swojej wściekłości.

― Panie pierwsze, moja królowo ― wycedził przez zęby, wkładając całą swoją nienawiść w każde słowo. Po czym uderzył pięścią z całej siły w krocze Voldemorta, które znalazło się w zasięgu ręki i na poziomie oczu.

To było precyzyjne uderzenie: Harry poczuł jak jego knykcie napotykają twardą kość, wcześniej przebijając się przez miękki organ.

Wrzask, który wydał z siebie Voldemort był daleko poza możliwościami strun głosowych każdego, normalnego człowieka. Przez tę krótką chwilę Harry przyglądał się z satysfakcją, jak długie ciało Czarnego Pana zwija się, jakby miało zaraz eksplodować. Długie pazury odnalazły i podrapały boleśnie twarz Harry'ego, kiedy mężczyzna, wyjąc, opadł na kolana, ale Harry zignorował go, już przymierzając się do ciosu w szczękę. Uderzył z tą samą precyzją przy akompaniamencie głośnego trzasku uderzających o siebie zębów. Voldemort przewrócił się i różdżka wysunęła się mu z palców.

To był to.

To była szansa, na którą Harry czekał.

Chwilę później Voldemort był już za nim, ciągnąc za kurtkę i rozrywając koszulkę. Drapał jego plecy, będąc przerażonym na myśl, że jego różdżka może dostać się w ręce jego największego wroga.

― Lucjuszu! ― wrzasnął pierwsze spójne słowo Czarny Pan i Harry mógł zobaczyć kątem oka, jak blondyn przebudza się z początkowego szoku i rusza w ich kierunku, by pomóc swojemu panu.

Wkładając wszystko w ostatnią próbę, jaką miał, Harry, wciąż leżąc na podłodze pod ciężarem Voldemorta, wyciągnął się na tyle, na ile mógł i w końcu, po kolejnym szarpnięciu, udało mu się złapać w dłoń cisową różdżkę między środkowy i wskazujący palec. Wziął ją do ręki, odpierając się z całych sił, by obrócić się i uderzyć jeszcze raz w głowę Czarnego Pana. Póki co nie możliwym było zabicie go, więc próba i tak nie miała większego znaczenia. Musiał wpierw zniszczyć jego horkruksy. Miał zadanie do wykonania. I aby je wypełnić, musiał się stąd uwolnić. Teraz.

Rzucił różdżkę przez pokój, nim Riddle miał w ogóle szansę po nią sięgnąć i Voldemort, ponieważ jego istnienie w pełni od niej zależało, rzucił się za nią na oślep, wrzeszcząc, by jego zwolennicy się zatrzymali, nieważne, co robili.

Czerwone światło oszałamiacza musnęło włosy Harry'ego, gdy ten wstał, a kiedy spojrzał za siebie, dostrzegł Lucjusza uderzającego w podłogę w dość bolesny sposób.

― Harry!

Harry odwrócił się w stronę skąd doleciało zaklęcie i zobaczył Rona, rzucającego mu jedną z różdżek, które przejął, podczas gdy słabej i poranionej Hermionie udało się wyciągnąć goblina spod roztrzaskanego żyrandolu. Szybko znalazła się przy Ronie, łapiąc go za rękę. Harry, widząc co się dzieje, złapał szybko różdżkę, ruszając się w kierunku Zgredka i złapał jego drobną, bezwładną dłoń.

― Avada…

Harry szczęśliwie nie usłyszał reszty, gdy odwrócił się w miejscu, znikając w nieznane. Powtarzał w myślach nazwę miejsca i miał nadzieję, że to wystarczy, by dostać się tam bezpiecznie…

Muszelka… Billa i Fleur… Muszelka…

Po czym upadł na mokrą trawę, a ciche odgłosy odległego morza, wypełniły jego zrozpaczony umysł.

Niezdolny do ruchu nie otwierał oczu. Nawet oddychanie wydawało mu się zbyt trudne. Czuł się emocjonalnie rozbity i kompletnie wyczerpany.

Nieco później upewnił się, że dostał się we właściwe miejsce, gdy Dean i Luna przybiegli do niego, zaczynając coś mówić. Nie słyszał ich słów, a kiedy otworzył oczy, jedynym, co widział, było leżące przed nim bezwładnie, chude ciało Zgredka.

― Ron i Hermiona? ― Udało mu się wydusić nieco później i Dean przekazał mu, że wszystko było z nimi w porządku i powinien do nich dołączyć.

― Nie… Chcę wpierw go pochować. I chcę to zrobić prawidłowo… ― Usłyszał swój cichy głos.

Jego blizna bolała i piekła, kiedy pracował, kopiąc głębiej i głębiej w ziemi. Część jego umysłu czuła złość i cierpienie Voldemorta, i widział go karzącego okrutnie tych, którzy zostali w dworze Malfoya.

Gdy już pozwolił całej duszonej dotychczas w sobie rozpaczy się uwolnić, zadziałała jak tarcza przed szałem Voldemorta.

Z utratą swojego drogiego przyjaciela, jego obsesyjna tęsknota za insygniami również ustąpiła. Czy kiedykolwiek byłby w stanie schronić się przed śmiercią, kiedy jego przyjaciele byliby gotowi zapłacić cenę życia tylko po to, by go ochronić?

Czuł się, jakby był na granicy snu.

Był już wczesny ranek, kiedy wszyscy zebrali się przy grobie Zgredka, by go pożegnać. Po tym, Harry wrócił z nimi do willi i zajął miejsce przy stole w kuchni. Wpatrywał się w piękną, poranną scenerię przez okno, pamiętając, jak błagał Zgredka, by nigdy więcej nie ratował jego życia. Gdyby skrzat go posłuchał, jego mały przyjaciel wciąż by żył, podczas gdy teraz zapewne dołączył już do jego rodziców.

― 'Arry… mon Dieu! Właście ja zauważyć, że ty też krwawić! Chodź, daj mi opatrzyć to!

Harry odwrócił się do mówiącej do niego Fleur i poczuł ukłucie bólu, kiedy rozorana na plecach skóra zaprotestowała przeciwko tak gwałtownemu ruchowi.

― Wszystko w porządku ― powiedział. ― Inni bardziej potrzebują pomocy, niż ja, Fleur.

― Inni już odpocziwali i zdrowieją. Teraz twoja kolej.

Harry w odpowiedzi przytaknął, odwracając się plecami do Fleur.

― Dziękuję ― wyszeptał cicho.

― Boże! ― Usłyszał jej zaniepokojone mruknięcie. ― To wyglądać naprawdę paskudni. Kto ci to zrobili?

― Nie chcesz wiedzieć ― odparł, patrząc na powierzchnię wody, gdzie odbijały się promienie słoneczne.

― Muszi to najpirw oczyścić ― poinformowała go Fleur i skinął bezwiednie, słuchając, co Bill mówił na temat bezpieczeństwa poza Hogwartem odkąd Śmierciożercy dowiedzieli się, że Ron podróżował razem z Harrym.

Nim jednak mógł zapytać, jak Weasleyowie byli chronieni, dziewczyna znowu się do niego odezwała:

― Masz coś w twojej ranie, 'Arry. Muszim to usunąć. To możi lekko bolić.

Chwilę później Harry poczuł krótkie ukłucie bólu, a następnie nieprzyjemną wilgoć, kiedy krew zaczęła wypływać z głębokiej rany wzdłuż jego pleców.

― Co to bić? ― zastanowiła się, przyglądając się temu zniesmaczona. Harry odwrócił się i spojrzał na jej zakrwawione paznokcie. Chciała właśnie wyrzucić to, co trzymała, czym by nie było, ale złapał jej rękę delikatnie i poczekał, aż upuściła przedmiot na jego dłoń.

― To wyglądać jak… paznokić… ― Wzdrygnęła się, marszcząc nos.

― I właśnie tym jest ― odparł, szybko myśląc.

Zamierzał zatrzymać to do czasu, aż będzie przydatne. Chciał jeszcze coś potwierdzić i Hermiona z całą pewnością potrafiłaby mu z tym pomóc. Ale przed tym musiał porozmawiać z Gryfkiem i Olivanderem.

I już wiedział, z którym z nich zobaczy się najpierw.