Uwaga! To nie jest moje własne opowiadanie, jest to tłumaczenie fanfika "Oh God Not Again!" autorstwa Sarah1281. Link do jej opowiadania znajduje się w moim profilu. Tłumaczyłam za zgodą i wiedzą autorki.

Za autorką ośmielę się przypomnieć, że jest to, wbrew pozorom, parodia. Zostało oznaczone jako parodia i parodią pozostanie.

Śnił o niej odkąd pokonał Voldemorta. To jest, o Zasłonie. Tej, za którą wpadł Syriusz. Ostatnio, gdy śnił o Departamencie Tajemnic, Syriusz umarł. Świat wreszcie się obudził i dotarła do niego prawda o Voldemorcie, ale cena była zbyt wysoka, by Harry mógł być wdzięczny. A gdy prawda wyciekła, ataki stały się jeszcze gorsze.

Przez chwilę przemknęło mu przez myśl pytanie, po co tu jest. Ginny była w domu, była w ciąży, potrzebowała go. Ale nie mógł się powstrzymać. Voldemort odszedł, naprawdę odszedł, to prawda. Ale, było tylu ludzi, dobrych ludzi, którzy nie powinni byli zginąć.

Liczył kroki, aż stanął tuż przed miejscem, gdzie Syriusz wpadł. Cedric. Syriusz. Dumbledore. Hedwiga. Moody. Zgredek. Ojciec Tonks. Remus. Colin Creevy. Tonks. Snape. Fred. Kurcze, nawet Crabbe nie zasługiwał, żeby wtedy zginąć. Było wielu, wielu innych, chociaż nie byli mu bliscy. Ale komuś byli. Może dlatego nie mógł się trzymać z daleka. Dlaczego nie mógł oderwać wzroku. Dlaczego, nawet teraz, nie mógł odejść.

Harry obudził się nagle. Leżał na podłodze, przykryty czymś, co miało być kocem, a ktoś zdaje się próbował wywarzyć biedne drzwi.

- Gdzie jest armata? - Dudley zapytał. Dudley? Dokąd wysłała go Zasłona? Czy to mogło być wtedy, gdy Hagrid pierwszy raz opowiedział mu o Hogwarcie? To musiało być wtedy, nie pamiętał innej okazji, żeby on i Dudley spali w czymś, co przypominało szopę.

Za nimi rozległ się huk i wuj Vernon wleciał do pokoju, trzymają strzelbę. Harry prychnął. Jakby to miało coś pomóc przeciw HAGRIDOWI. Jego wuj jednak o tym nie wiedział, i wrzasnął:

- Kto tam? Ostrzegam, mam broń!

Chociaż, Harry pomyślał, że gdy ktoś próbuje się włamać, można ogólnie założyć, że najprawdopodobniej też jest uzbrojony. I jakby nie wiedzieli, że to czarodziej przyszedł po Harry'ego. Kto inny nawet MÓGŁBY przedostać się w takiej pogodzie, nie mówiąc już o tym, kto w ogóle zadałby sobie tyle trudu?

ŁUP! Drzwi wyleciały prosto z zawiasów i wylądowały na podłodze z grzmocącym hukiem. Hagrid stał w drzwiach, robiąc duże wrażenie.

Wprawdzie, Harry nie planował tego, ale stwierdził, że równie dobrze może wykorzystać sytuację. Nie wyszło zbyt źle za pierwszym razem, gdy pokonał Voldemorta, ale nie było też zbyt dobrze. Może właśnie dostał drugą szansę? A jeśli tak to się przedstawiało, nie miał najmniejszego zamiaru jej nie wykorzystać.

- Nie moglibyście zrobić herbaty, co? Nie była to łatwa wycieczka... - Hagrid zaczął. I całkowicie zniszczył swoje przerażające pierwsze wrażenie. Podszedł wielkimi krokami do sofy, gdzie siedział przerażony Dudley. - Suń się, ty wielka klucho - powiedział, patrząc jak Dudley ucieka żeby się schować za matką, która natomiast chowała się za swoim mężem. - A tu jest Harry! Ostatni raz, jak cię widziałem, byłeś małym dzidziusiem. Wyglądasz bardzo jak swój tata, ale masz oczy mamy.

- Żądam, żeby pan natychmiast stąd wyszedł! - wuj Vernon zażądał, wydając z siebie śmieszny dyszący dźwięk. - Włamał się pan!

- Eee, zamknij się, Dursley, ty wielka śliwko.

Harry się szeroko uśmiechnął. Był zbyt zdezorientowany, żeby cieszyć się ze słownego sprania swojego wuja przez Hagrida za pierwszym razem. Gdy Hagrid wyciągnął dłoń i zamienił strzelbę w precla, uśmiech Harry'ego jedynie się poszerzył.

– Tak czy siak – Hagrid powiedział, zwracając się z powrotem ku Harry'emu, jakby ludzie często zmieniali śmiertelnie groźną broń w kształty smacznych przekąsek. – Harry - wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Mam tu coś dla ciebie - może zdarzyło mi się na nim usiąść, ale smakować będzie w porządku. – Wyciągnął ciasto, na wierzchu którego było napisane zielonym lukrem „Wszystkiego najlepszego Harry".

– O, dziękuję – Harry powiedział z wdzięcznością, przyjmując torta. Wolałby, żeby Hagrid nie był użył koloru Slytherinów, nawet jeśli pasowało mu do oczów. – Z tego co rozumiem, pan mnie zna, ale, jeśli tak jak pan powiedział, nie widzieliśmy się odkąd byłem niemowlęciem, może mógłby się pan przedstawić? – Harry zapytał uprzejmie.

Hagrid zarechotał.

– Oczywiście, oczywiście. Rubeus Hagrid, Klucznik i Gajowy Hogwartu. – Mówiąc to, potrząsał ramieniem Harry'ego w górę i w dół. – To co z tą herbatą? Nie odmówiłbym też czegoś mocniejszego, jeśli coś macie.

– Przykro mi, ale wyjechaliśmy raczej pospiesznie, więc nie mamy niczego do picia – Harry powiedział przepraszająco.

–W porządku, mam coś tutaj – Hagrid powiedział, odwracając się ku palenisku i potem powrotem, gdy ogień już huczał na kominku. Wtedy wyjął dobre kilkanaście rzeczy ze swoich kieszeni.

Wuj Vernon powiedział ostro:

– Nie tykaj niczego co ci da, Dudley.

Hagrid podał Harry'emu kiełbaski, a ten podziękował mu serdecznie za jego wspaniałomyślność, potem zdecydował, że to byłoby nieco podejrzane, żeby tylko przyjąć co mu powiedziano, więc poprosił Hagrida o więcej szczegółów.

– Mów mi Hagrid, wszyscy tak mnie nazywają. I tak jak ci powiedziałem, jestem Klucznikiem w Hogwarcie - na pewno wszystko wiesz o Hogwarcie.

Harry przytaknął.

– Oczywiście.

Wuj Vernon wybałuszył oczy.

– WIESZ?

– Tak – odpowiedział Harry ze spokojem.

– Ale jak? Zawsze tak uważaliśmy żeby nie dać ci jakichś niebezpiecznych pomysłów! Jak się dowiedziałeś o tej całej czarodziejskiej bzdurze?

– Chwila momencik! – Hagrid zagrzmiał, podrywając się na nogi. W swojej wściekłości zdawał się wypełniać całą chatkę. Dursleyowie skurczyli się pod ścianą. – Masz na myśli – warczał na Dursleyów – że nie powiedzieliści temu chłopcu - temu chłopcu - nic o NICZYM?

– Nie – powiedział Harry, kręcąc głową ze smutkiem. – Nie powiedzieli.

Hagrid wyglądał, jakby miał eksplodować.

– Dursley! – wrzasnął.

Wuj Vernon, zbladłszy, wyszeptał coś, co brzmiało jak „mrumrumamrot".

– Ale-ale jeśli tatuś nie powiedział Harry'emy nic, skąd on wie? – zapytał Dudley zza swojej matki po raz pierwszy.

Hagrid spoglądał na Harry'ego wyczekująco.

– Słuszna uwaga – przyznał Harry. – Cóż, to po prostu to, że ludzie spędzili ostatnie dziesięć lat podążając za mną i ściskając mi rękę i kłaniając mi się i generalnie wyglądając na zaszczyconych mogąc mnie spotkać, i ostatecznie trochę załapałem.

– Nie wystarczy żeby „trochę załapać", Harry. Musisz wiedzieć.

– Ale ja naprawdę wiem – Harry odpalił. – O Hogwarcie, o moich rodzicach, o Voldemorcie...

Hagrid zadrżał.

Nie wymawiaj tego imienia!

Harry wzruszył ramionami.

– Starych nawyków trudno się pozbyć. Chociaż, jeśli kiedyś jeszcze pojadę biwakować, na pewno posłucham twojej rady. To co, jutro idziemy na Pokątną?

– Oczywiście – Hagrid przytaknął.

– NIE BĘDĘ PŁACIŁ ŻADNEMY STAREMU ZWARIOWANYMI DURNIOWI, ŻEBY GO UCZYŁ SZTUCZEK MAGICZNYCH! – wrzasnął wuj Vernon.

Harry mógł się domyślać, że wuj Vernon będzie próbował sprowokować Hagrida. Niczym piorun, opuścił parasolkę, która zawierała fragmenty jego różdżki, machając nią w kierunku Dudleya.

Nastąpił błysk fioletowego światła, głośny wybuch oraz świński kwik, po czym Dudley zaczął podskakiwać w miejscu, trzymając ręce na swym tłustym tyłku i wyjąc z bólu. Gdy się odwrócił, Harry mógł zobaczyć kręcony świński ogonek wystający z dziury z tyłu spodni.

Wuj Vernon zaryczał. Wciągnął ciotkę Petunię i Dudleya do drugiego pokoju, spojrzał jeszcze raz z przerażeniem na Hagrida i zatrzasnął drzwi za sobą.

Hagrid spojrzał w dół na swój parasol i pogłaskał brodę.

– Nie powinienem był się tak zdenerwować – powiedział smutno – ale nie zadziałało i tak. Miało go zmienić w świnię, ale chyba już był za bardzo jak świnia, więc nie było dużo więcej do zrobienia.

Rzucił Harry'emu spojrzenie spod krzaczastych brwi.

– Byłbym wdzięczny, gdybyś nie wspominał o tym nikomu w Hogwarcie – powiedział. – Ee...nie wolno mi używać magii, szczerze mówiąc. Wolno mi było użyć trochę, żeby cię znaleźć i dostarczyć ci list i te sprawy - jeden z powodów, dlaczego chciałem dostać tą robotę do zrobienia...

– Oczywiście, że nie powiem – Harry zapewnił go. – Robi się późno, więc chyba powinniśmy iść spac.

– Masz rację, Harry – Hagrid się zgodził. – Mamy mnóstwo rzeczy do zrobienia jutro. Musimy iśc do miasta, kupić ci książki i to wszystko. – Zdjął swój gruby czarny płaszcz i rzucił Harry'emu. – Możesz się przespać pod tym – powiedział. – Nie zwracaj uwagi jeśli się będzie trochę wiercić, myślę, że wciąż mam parę myszy w jednej z kieszeni.

Harry obudził się kolejnego dnia rano wcześnie. Mimo, że wiedział, że już po świcie, wciąż nie otwierał oczu.

To był tylko sen, powiedział sobie twardo. Śniło mi się, że wróciłem do czasów, kiedy Hagrid przyszedł, żeby mi powiedzieć, że idę do Hogwartu. Otworzę oczy i będę w domu z Ginny.

Nagle rozległo się głośne stukanie.

A to Hedwiga Młodsza stuka mi do okna, Harry pomyślał z ulgą, wciąż nie wstając.

Stuk. Stuk. Stuk.

– Dobrze, już dobrze – Harry wymamrotał. – Już wstaję.

Usiadł, a ciężki płaszcz Hagrida z niego spadł.

Chatka była pełna słońca, burza się skończyła, a sam Hagrid spał na krzywej sofie. Sowa stukała pazurem po oknie, trzymając gazetę w dziobie.

Serce Harry'ego zamarło. To jednak nie był sen. Szybko zapłacił sowie i wręczył Proroka Codziennego Hagridowi. Potem wysłuchał cierpliwie, podczas gry Hagrid wytłumaczył mu o banku Gringotta. Potem wsiedli do łódki Dursleyów i wyruszyli w stronę Londynu i Alei Pokątnej.

Zostawiamy Dursleyów, żeby poradzili sobie sami, Harry się zorientował czująć przypływ okrutnej uciechy. Wiedział, że wrócą do domu jeszcze przed nim, a poza tym, naprawdę im się należało.

Aż za szybko byli w Dziurawym Kotle. Jak poprzednio, wszyscy bardzo chcieli uścisnąć mu dłoń.

Wreszcie, młody blady człowiek dostał się do Harry'ego. Lewe oko drgało mu paskudnie.

– Profesor Quirrel! – powiedział Hagrid. – Harry, Profesor Quirrel będzie jednym z twoich nauczycieli w Hogwarcie.

– P...P...Potter – wyjąkał Profesor Quirrel, łapiąc dłoń Harry'ego. – N...nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię spotykam.

Harry przez chwilę się zastanawiał, jak Quirrel mógł go dotykać, ale uświadomił sobie, że pewnie jeszcze nie był opętany. Najpewniej nie wydarzy się to, dopóki nie uda mu się zdobyć kamienia. Zastanawiał się też, po kiego grzyba czuł potrzebę jąkania się przez cały rok szkolny. Wydawałby się całkiem niewinny (zwłaszcza w porównaniu z Severusem Snape'm) i bez tego, a szczerze mówiąc, było to wkurzające. Poza tym, według wspomnień Snape'a, Dumbledore podejrzewał Quirella od samego początku.

Przypuszczał, że Hagrid nie wspomniał, że jest to pierwszy rok Quirrela jako nauczyciela, żeby go nie przerazić klątwą spoczywającą na pozycja nauczyciela OPCMu. Postanowił o tym wspomnieć.

– To jak długo już pan uczy? – zapytał.

– C...cóż, właściwie, t-to jest m-m-mój p-pierwszy rok, ale b-bardzo się cieszę – powiedział zakłopotany Quirrel.

– Jakiego przedmiotu pan uczy? – zapytał znów Harry, doskonale znając odpowiedź, ale to było dokładnie takie pytanie, jakie ludzie zadawali swoim przyszłym nauczycielom.

– O-obrony przed Cz-Cz-Czarną Magią – wymamrotał Profesor Quirrel, jakby wolał o tym nie myśleć.

Tak, Quirrel i jego pan, Voldemort, zdecydowanie byliby dużo bardziej szczęśliwi bez takich irytujących rzeczy jak obrona przez Czarną Magią nauczanych w szkole.

– N-nie, żebyś jej p-potrzebował, co, P-P-Potter? – roześmiał się nerwowo. – Pewnie teraz się z-zaopatrzysz w cały sprzęt, jak przypuszczam? Ja m-muszę k-kupić nową k-książkę o wampirach. – Wyglądał na przerażonego samą myślą. Harry zadziwił się, kiedy pomyślał, że to była pierwsza osoba, którą pamiętał, co próbowała go zabić.

Inni klienci baru wkrótce przerwali i Hagridowi zajęło prawie dziesięć minut zanim udało mu się wydostać Harry'ego z tłumu wielbicieli.

Rzeczy podążały w zasadzie dokładnie tak samo, dopóki nie nastąpiła pora na wizytę u Madam Malkin w celu zakupienia mundurka szkolnego.

Gdy Harry wszedł do środka, zastygł w bezruchu. Prawie zapomniał o swoim pierwszym spotkaniu z Drakonem Malfoyem, tutaj, zanim którykolwiek z nich wiedział o ścieżce, która została wytyczona dla drugiego. Ponieważ byli arcyrywalami. Zanim odkrył, że Draco, mimo, że bez wątpienia był nieprzyjemny, nie był zły i mniej-więcej się odkupił.

Hmm, Harry pomyślał. To może być zabawne.

– Cześć – powiedział Draco. – Też do Hogwartu?

– Tak – Harry przytaknął.

– Mój ojciec jest obok, kupuje mi książki, a mama jest kawałek dalej, ogląda różdżki – powiedział Malfoy. Miał ten sam, nudny, przeciągający głos w wieku jedenastu lat, co w wieku dwudziestu trzech.

– Nie ma to zbytniego sensu dopóki ty się tam nie pojawisz, mam rację? – Harry zapytał.

– Prawda, ale musi się czymś zająć podczas gdy ja jestem tutaj. Potem zamierzam ich zaciągnąć, żeby obejrzeć miotły wyścigowe. Nie rozumiem, dlaczego pierwszoroczniakom nie wolno mieć własnych. Chyba zmuszę ojca, żeby mi kupił jedną i jakoś ją przeszmugluję.

– Pewnie nie sprawdzą bagażu, więc jeśli ją skurczysz, możesz ją wnieść i odkurczyć jak już będziesz na miejscu. Oczywiście, musiałbyś potem twierdzić, że należy do jakiegoś starszego ucznia, jeśli ktoś zapyta, ale to nie powinno być zbyt trudne – Harry zasugerował.

Draco popatrzył na Harry'ego z uznaniem.

– To może zadziałać. Musiałbym się nauczyć, jak odkurczać rzeczy, ale do czasu, kiedy się nie nauczę, mogę po prostu prosić starszego ucznia, żeby to zrobił. Powiedz, masz własną miotłę?

– Nie w tym momencie – Harry odpowiedział niezobowiązująco.

– Grasz w ogóle w Quidditcha?

– Oczywiście, jestem szukającym. A ty?

– Tak samo. Ojciec uważa, że to będzie przestępstwo, jeśli nie zostanę wybrany, żeby grać dla swojego domu, i muszę przyznać, że się zgadzam. Wiesz już w jakim domu będziesz?

– Myślę, że chciałbym być w Gryffindorze. Słyszałem, że mają najlepsze imprezy.

– No cóż, to w porządku, jeśli lubisz tego typu rzeczy. Ja będę w Slytherinie, cała moja rodzina tam była-

– No cóż, to w porządku, jeśli lubisz tego typu rzeczy – Harry przerwał i mógłby przysiąc, że widział, jak kącik ust Drakona drga nieco w górę.

– Wyobraź sobie jakby to było być w Hufflepuffie, chyba bym odszedł, a ty?

– Może nie od razu ODSZEDŁ... to trochę drastyczne, ale na pewno bym się przeniósł. Znaczy, Hufflepuff brzmi jak firma produkująca słodkie pianki albo poduszki czy coś.

Tym razem sobie tego nie wyobrażał. Draco Malfoy, próbujący się nie uśmiechnąć z powodu czegoś, co on, Harry Potter, powiedział. Nigdy nie sądził, że ujrzy ten dzień. To naprawdę było zabawne. Jeszcze raz, dlaczego się nie przyjaźnili?

– O ja, patrz na tego faceta! – Harry spojrzał gdzie Draco wskazywał i zobaczył Hagrida stojącego za oknem i wskazującego na dwa wielkie lody, żeby pokazać, że nie może wejść.

– To Hagrid. Pracuje w Hogwarcie.

– A, słyszałem o nim. Jest czymś w rodzaju służącego, nie? – A, już wiedział, dlaczego.

– Jest gajowym.

– Tak, dokładnie.

– Nie, nie dokładnie. Jest różnica pomiędzy gajowym i służącym. Może nie wielka, ale to zdecydowanie byłoby coś, co każdy Lord z pałacem powinien wiedzieć – Harry powiedział, wiedząc doskonale, że Draco kiedyś odziedziczy Pałac Malfoyów. Ucieszył się, widząc, że uczy Drakona się zaróżowiły.

– Słyszałem że jest jakimś dzikusem - mieszka w chatce na ziemiach szkoły i co jakiś czas się upija, próbuje używać magii i podpala sobie łóżko.

– Cóż – Harry powiedział, wspominając, jak Hagird niósł go powrotem do Hogwartu kiedy Voldemort prawie go zabił. Walczył, żeby nie dać upustu swojej złości. – Założyłbym się, że jest dość trudno używać magii będąc pijanym nawet w najlepszych okolicznościach. I nie każdy może mieszkać w pałacach. Gdyby każdy mógł, nie byłoby to szczególnie wyjątkowe, co nie, i wtedy ludzie musieliby znaleźć inne sposoby, żeby chwalić się swoim bogactwem.

Draco pokiwał głową, myśląc.

– Masz rację, nigdy nie myślałem, że to powiem, ale Hagridowie tego świata są potrzebni żeby kontrastować z właściwym typem ludzi. – Harry dokładnie wiedział, co Draco ma na myśli, mówiąc „właściwy typ ludzi", ale udawał, że nie wie, żeby uniknąć sceny. – Hej, on jest z tobą?

– Tak – Harry powiedział tylko.

– Czemu? Gdzie są twoi rodzice?

– W Dolinie Godryka.

– Dlaczego nie przyjechali z tobą? – Draco naciskał.

– Cóż, przyjechaliby, ale widzisz, Voldmort ich zabił – Harry wytłumaczył/

Draco otworzył szeroko oczy.

– Wypowiedziałeś imię Czarnego Pana!

Harry kiwnął głową.

– Tak, powiedziałem.

Draco zdawał się nie być w stanie wymyśleć żadnej odpowiedzi, więc zamiast tego zapytał:

– Ale oni byli naszego rodzaju, tak?

Harry zwalczył pokusę wzniesienia oczu ku niebu.

– Jeśli by nie byli, po co Voldemort sam się nimi przejmował? Był raczej zajęty i ważny pod koniec, przynajmniej tak słyszałem, i miał innych ludzi, żeby mu zabili Mugoli.

– Ja naprawdę nie sądzę, że powinni wpuszczać Mugolaków do szkoły, a ty? Oni są po prostu inni, nie byli wychowani na nasz sposób. Niektórzy nawet nie słyszeli o Hogwarcie dopóki nie dostali listu, jak sądzę.

– Nie sądzę, żeby to, że nie słyszeli o Hogwacie powinno cię martwić, prędzej to, że nie słyszeli o magii i nie mają pojęcia o naszej kulturze – Harry powiedział, nie odpowiadając na pytanie naprawdę.

– Tak, to jest dokładnie dlaczego uważam, że powinno się wszystko utrzymywać w starych czarodziejskich rodzinach. Swoją drogą, jak masz na nazwisko?

Zanim Harry zdążył odpowiedzieć, Madam Malkins powiedziała:

– No, ty już jesteś załatwiony, złotko.

Harry'emu przeleciało przez myśl pytanie, dlaczego on był pierwszy załatwiony, skoro wszedł później niż Draco, ale postanowił się nie zastanawiać.

–No cóż, to zobaczenia w Hogwarcie – Draco powiedział.

– Do zobaczenia. Sprawdź, czy uda ci się zgadnąć moje imię i powiesz mi w pociągu.

– Jasne – Draco powiedział, nagle zdecydowany.

Wkrótce potem, Harry i Hagrid kupili całą wyprawkę szkolną Harry'ego i Harry wrócił do Dursleyów. Ostatni miesiąc nie był taki zły. Ciotka z wujem głównie go ignorowali, natomiast Dudley uciekał wrzeszcząc za każdym razem, gdy go zobaczył. Nie było tak źle, jako że miał mnóstwo doświadczenia z ludźmi ignorującymi i/lub bojącymi się go w pierwszym, drugim, czwartym oraz piątym roku za danie się złapać po pozbyciu się Norberta, bycie Wężoustym, bycie czwartym przedstawicielem w Turnieju i bycie kłamiącym schizofrenikiem.

Jedną rzeczą którą zrobił, było nauczenie się na pamięć podręcznika do eliksirów. Nie miał najmniejszego zamiaru ryzykować. Snape może i kochał jego matkę, ale bez wątpienia nienawidził go dopóki sam nie umarł.

Ostatniego dnia sierpnia, Harry zszedł do salonu i odchrząknął, patrząc z pewnego rodzaju rozbawieniem, jak Dudley ucieka z wrzaskiem. Harry przypuszczał, że to się stało, kiedy rodzice Dudleya zachęcali go, żeby zrobił Harry'emu bagno z życia i ukrywali przed nim jego magiczne zdolności.

– Ee, wuju Vernonie?

Wuj Vernon stęknął, dając znać, że słuchał.

– Muszę być jutro na King's Cross żeby pojechać do Hogwartu. – Kolejne stęknięcie. – Czy mógłbyć mnie podwieźć? – Stęknięcie. – Dziękuję.

– Śmieszny sposób żeby się dostać do szkoły czarodziei, pociąg. Latające dywane wszystkie złapały gumę, co?

– Nie, ale są nielegalne w Wielkiej Brytanii i nie sądzę, żeby nam ufali, że pojedziemy prosto do szkoły i nie zostaniemy zobaczeni, jeśli każdy z nas by miał dywan. Nie mówiąc już o tym, jakie to by było drogie...

– Gdzie w ogóle jest ta szkoła?

– W Szkocji – Harry odpowiedział.

– Możesz dokładniej? – wuj Vernon zapytał.

– Planujecie się pojawić na Dniu Rodziny?

Ciotka Petunia wyglądała na przerażoną.

– Mają teraz Dzień Rodziny?

–Dobrze, zawieziemy cię do King's Cross. I tak jedziemy do Londynu, inaczej bym się nawet nie przejął.

– Świetnie – powiedział Harry i wyszedł. Tylko pomyśleć - jeden dzień i będzie spowrotem w Hogwarcie. I...zobaczy Ginny, nawet jeśli tylko przez chwilę.

Tak, może wreszcie wszystko wyjdzie, jeśli uda mu się poskromić złość tym razem i nie wkurzy na siebie prasy i Ministerstwa.

O rany. To będzie DŁUGIE siedem lat.