Dla ThreeHundredStarsAbove z podziękowaniem za komcie, które nakarmiły wena, a nakarmić hobbita to nie byle co.
(Bilbo jest Bilbem i jest najwspanialszy, ponieważ jest Bilbem. A elokwentne komentarze odautorskie są elokwentne.)
. . .
Gdy Bilbo wraca do swojej przytulnej norki, początkowo czuje wszechogarniającą ulgę. Wrócił do domu, jest już bezpieczny od przygód, od smoków, wargów i goblinów, od lodowatych rzek i zimnego deszczu, od wąskich ciemnych jaskiń i otwartych przestrzeni pod gołym niebem, bezpieczny od spraw zbyt wielkich i skomplikowanych dla prostego hobbita.
Tak mijają dni, tygodnie i miesiące, ale choć Bilbo cieszy się wygodami swego domu, rozkoszuje każdym ciepłym posiłkiem i gorącą kąpielą, i co wieczór na nowo docenia to, że kładzie się spać we własnym, cieplutkim łóżku, czuje, że budzi się w nim niepokój. Nie da się wyrwać Shire z hobbita, ale okazuje się, że jeśli zabierze się hobbita z Shire, droga powrotna jest bardzo długa. A gdy hobbit wreszcie dociera do domu, podenerwowany odkrywa – z niedowierzaniem i nagłym smutkiem, osadzającym się w tych głębiach jego serca o których wcześniej nie sądził, że je posiada – nieszczęsny odkrywa, że już do Shire nie pasuje, że miejsce, które po sobie zostawił, już do niego nie przystaje.
A kiedy nachodzi go ten dziwny nastrój – zbyt wiele krwi Tuków, myśli Bilbo niepochlebnie, a jednak przecież z odrobiną dumy – wychodzi na dwór, wkłada na palec swój pierścień i znika, i wędruje. Wędruje przez łąki i pola, wzdłuż brzegów rzek i obrzeży lasów, wędruje przez idealne dróżki Shire, mija piękny ogrody i przytulne notki, i chociaż jest tam, nie czuje się już częścią tego miejsca. A może nadal czuje się częścią Shire, ale nie ma go tam; stąpa po ziemi Shire, ale duchem jest gdzieś indziej, może już nigdy nie będzie tak naprawdę częścią Shire. Bilbo jest prostym Hobbitem i nie lubi myśleć o żadnych „nigdy" ani „zawsze", więc kiedy nachodzą go takie myśli, wraca do domu i robi to, co każdy inny hobbit, kiedy chce odpocząć: pali fajkę.
Otwiera okno, żeby poczuć lekki wieczorny wiatr, rozpala ogień w kominku, nalewa sobie kufelek piwa i siada w swoim ulubionym fotelu, blisko ognia, który miło grzeje go w stopy. Jest jesień i noce robią się chłodne, więc przykrywa kolana pledem – krasnoludzkim pledem, przysłanym przez Balina z Ereboru; to pamiątka, wspomnienie o podróżny, o której Bilbo myśli czasem, że wolałby nigdy na nią nie wyruszyć – a przecież nie oddałby jej za żadne skarby świata. Kiedy już siedzi wygodnie, sięga do stojącego obok stolika, na którym leżą tomiki elfickiej poezji, książka w czerwonej okładce, w której spisuje swoją przygodę, i luźne kartki, na których nabazgrane są na wpół dokończone wiersze i piosenki, które Bilbo nuci cicho jedynie sobie samemu. Sięga do tego właśnie stolika i bierze do ręki fajkę.
Fajka jest nowa – prezent od uprzejmego króla Dali, w uznaniu zasług Bilba i jego pomocy tam, pod Ereborem. Jest drewniana i przez to prosta, ale ma kształt smoka i jest kunsztownie zdobiona, a gdy się ją pali, wygląda to, jakby smok zionął ogniem. Mały drewniany smoczek, coś, z czego można się śmiać, a nie przerażająca bestia cała z łusek, płomieni i zła tak starego, że Bilbo jest wdzięczny, że nie potrafi nawet wyobrazić sobie czasów, z jakich ono pochodzi.
Zamiast tego karmi swojego drewnianego smoka zielem fajkowym, zapala fajkę i pali, patrzy na ogień tańczący w kominku i na noc za oknem, i rozmyśla. Myśli o wodospadach w dolinie elfów i o elfickiej muzyce, myśli o krasnoludzkim królestwie, wspaniałym nawet w swej utraconej chwale, i o krasnoludzkich pieśniach, myśli o walkach, o bitwie i o strachu, o swoim małym zaufanym mieczu i o swojej małej hobbickiej odwadze. Myśli o przyjaciołach, żyjących prostym, dostatnim życiem, i o tych zagadkowych, którzy wędrują po świecie. Na koniec myśli także i o tych, którzy zginęli, i o tym, jakie życie mogliby wieść teraz, gdyby nie porzucili tamtego dawnego, prostego życia, takiego, jakim on sam teraz żyje, takiego, jakim żył wtedy, przez wyprawą. Ach, Bilbo, stary głupcze, strofuje samego siebie, żądałbyś od innych, aby radzi byli z życia, jakie nie wystarczyło nawet tobie. W taką noc jak ta, gdy płonie ogień, a za oknem wyje jesienny wiatr, Bilbo przypomina sobie ostatni promień światła w Dniu Durina, i czuje, jak ogarnia go melancholia.
Ale przecież jest Bagginsem, a melancholia czy nostalgia to coś, do czego żaden Baggins się nie przyzna. Dlatego Bilbo wydmuchuje piękne, równiutkie kółko z dymu, i pozwala myślom rozwiać się jak ten dym, bo są zbyt złożone i nie pasują do jego prostego życia. Bilbo pociąga łyk piwa i uśmiecha się, rozbawiony.
Drewniane smoki są całkiem zabawne, i Bilbo śmieje się nie raz, patrząc, jak jego nowa fajka pożera ziele fajkowe i dmucha dymem. Drewniane smoki są niegroźne, nie tak jak prawdziwe smoki, drewniane smoki prawie pasują do prostego wzoru Shire. Prawie. Ale niezupełnie. Tak jak nieszczęsny mały hobbit, który wyruszył na przygodę i odnalazł drogę do domu, ale tak naprawdę nigdy nie wrócił.